... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nauka i teoria stoików zlewały si˛e z nauk ˛a o przyjem- no´sci ˙zycia i z wywodami sceptyków, tworz ˛ac w umysłach eklektyczn ˛a cało´s´c. Powód jednak, jaki przytoczył Manahen, był szczególny. Manahen jest człowie- kiem serca, nie za´s kalkuluj ˛acym chłodno człowiekiem rozumu. Nie przytoczył 70 w rozmowie ˙zadnego z argumentów Zenona ani nawet poczciwego Tulliusza Cy- cerona o tym, co jest u˙zyteczne, a co uczciwe. Serce, czy intelekt? Które´s z nich ma zapewne racj˛e? Mo˙ze oba tylko ka˙zde w inny sposób? — ale dziwna jest Judea i ten Jezus — co´s jak zwrot aramejski, który wpada nagłym niezrozumiałym zgrzytem w greck ˛a fraz˛e zdania. A mo˙ze my jeste´smy zbyt sceptyczni, by poj ˛a´c jego sens? Przecie˙z ten obrabowany nie był pewnie nawet ˙Zydem. Wci ˛agn ˛ał w płuca chłodne powietrze nocy. My´sl ˛a cofn ˛ał si˛e do Abdery. Od- ˙zywa we własnej pami˛eci takim, jakim był wtedy, gdy po raz pierwszy znalazł si˛e w ogrodzie Epikurejskim za pałacem Demetriosa — szczupłym, nawet w ˛atłym szesnastolatkiem z ledwie wysypuj ˛acym si˛e zarostem i ze szczególnym zamiło- waniem do rozwa˙za ´n nad istot ˛a szcz˛e´scia. Przechadza si˛e po trawniku puszystym jak owcze runo, wzdłu˙z drzewek oliw- kowych i strumienia spłycaj ˛acego wzdłu˙z kamieni rzuconych tu, pozornie przez sam ˛a natur˛e, a w rzeczywisto´sci na rozkaz Demetriosa, by szum potoku mieszał si˛e sielankowo z szumem listowia, ten za´s — ze szmerem rozmów beztroskich, pogodnych, dowcipnych. Na marmurowych słupkach stoj ˛a pos ˛a˙zki Demokryta, nauczaj ˛ac lub zgoła bło- gosławi ˛ac trzod˛e swoich wyznawców. Przy czym słowo „trzoda” nie jest tu prze- no´sni ˛a, skoro tak wła´snie głosi napis na marmurowej płycie przywiezionej nie z Penthelikonu, to bowiem nie stanowiłoby w Abderze tak wielkiej rzadko´sci, lecz a˙z z Sycylii i z napisem łaci ´nskim w˙zeraj ˛acym si˛e w subtelne złote ˙zyłki kamienia: PORCI SUMUS — widzi Hegezynos ten napis przy czym za´s widok białych, jakby fosforyzuj ˛acych w mroku pudełek domów i serpentyn ulic wij ˛a- cych si˛e pod ci˛e˙zkim butem Antonii zamazuje mu si˛e, a raczej narasta na ´n — cofaj ˛ac si˛e w czasie — widok inny: postaci kr ˛a˙z ˛acych w chlamidach niczym białe widma, wywabione przez Odyseusza z otchłani, w wie ´ncach, z kitharami, których struny wydaj ˛a d´zwi˛ek subtelny, lekki — EPIKUREI, litery złote niegdy´s, teraz ju˙z zmatowiałe. Widzi siebie równie˙z w wie ´ncu, jak kr ˛a˙zy po trawie pomi˛edzy dwo- ma pos ˛agami. Dwaj pasterze trzody spogl ˛adaj ˛a na siebie ze swych cokołów. Jeden wyja´snił mechanizm ´swiata — podzielił go na ruchliwe atomy wymijaj ˛ace si˛e ni- czym rydwany w odwiecznej parenklysis. Drugi uczył, jak z tego korzysta´c, by wiedzie´c, czym jest przyjemno´s´c daj ˛aca szcz˛e´scie, sens ˙zycia. Hegezynos pochylił si˛e, by odczyta´c napis na tablicy przymocowanej do po- s ˛agu Epikura. Poczuł czyj ˛a´s dło ´n na ramieniu. — Szcz˛e´sliwy jeste´s? — usłyszał pytanie. Przed nim stał człowiek niski, opasły, z chlamid ˛a rozchełstan ˛a na bezwłosych piersiach. Był jak ró˙zowy, jowialny bo˙zek Bachus. W dłoni trzymał zreszt ˛a konew wina. Nagie ramiona spinały bransolety — wylewało si˛e spod nich ciało. ´Smiał si˛e cał ˛a szeroko´sci ˛a ust, spojrzenie jednak — na co natychmiast Hegezynos zwrócił uwag˛e — miało wyraz podobny do tego, jaki widział kiedy´s u starego psa, którego 71 trzeba było dobi´c, który za´s nagle zrozumiał, ˙ze jest niepotrzebny. Była w nim otchła ´n l˛eku. — Jeste´s szcz˛e´sliwy? — powtórzył pytanie. — Nie wiem — odpowiedział Hegezynos. — Mój ojciec, Demetrios, wpro- wadzaj ˛ac mnie, powiedział, ˙ze znajd˛e samych przyjaciół. Ten ogród jest podobno jak złoty wiek — ˙zyje si˛e tu bez przymusu, bez trosk, bez praw, które ograniczaj ˛a wolno´s´c jednostki. — Otoczony murem — przerwał mu nagle człowieczek, podnosz ˛ac w gór˛e palec — murem, powtarzam. Złoty wiek otoczony murem. Hegezynos patrzył na niego zdumiony. — Tak jest — zachichotał człowieczek — w któr ˛akolwiek stron˛e si˛e udasz, trafisz w ko ´ncu na mur porz ˛adny, kamienny i szczelny. Tu si˛e ˙zyje w ukryciu, mój przyjacielu, tu nie ma senatorów, dekurionów, namiestników. Tu dopiero ka˙z- dy odzyskuje swoj ˛a twarz, jak za dotkni˛eciem ró˙zd˙zki niejakiej Cyrce. Czytałe´s „Odysej˛e”? Przechylił konew. Rozległo si˛e miarowe gulgotanie. Człowieczek chwycił He- gezynosa pod rami˛e i, zataczaj ˛ac si˛e, szarpał nim. — Pytasz, kim jestem? — chocia˙z Hegezynos nie pytał o nic. — Twój sza- nowny ojciec zapomniał uprzedzi´c ci˛e, ˙ze tu wst˛ep maj ˛a w zasadzie tylko ludzie wolni i na tyle bogaci, by opłaci´c potrzeby ogrodu, niemałe — wierz mi. Niewol- nicy sprowadzani s ˛a tu tylko dla zabawy, o czym zreszt ˛a przekonasz si˛e z czasem. Ja wprawdzie jestem wolny, ale goły, zupełnie spłukany, tote˙z musz˛e ich bawi´c, a za to mam prawo korzysta´c z ka˙zdej przyjemno´sci, a nawet mówi´c w oczy ka˙z- demu ojcu miasta: „ty ´swinio”. Co złego powiedziałem? — Spojrzał na Hegezy- nosa niewinnie. — Podziwiam twego ojca i ani na chwil˛e nie zapomniałem, ˙ze jeste´s jego synem. Poło˙zył palec na ustach, nagle zmieniaj ˛ac ton: — Chciałe´s odczyta´c ten napis. Pomog˛e ci. Znam wszystkie napisy w tym ogrodzie. Ten na cokole Demokryta brzmi: „Czy ´n tak, by ci było przyjemnie”, na cokole Epikura za´s: „Nie psuj przyjemno´sci innym”. Znowu zmienił ton na poufny, mentorski: — Po´spiesz si˛e. Bogowie, nawet je´sli istniej ˛a, w co w ˛atpi˛e, nie zajmuj ˛a si˛e ludzkimi sprawami, a ˙zycie jest paskudnie krótkie. Pami˛etasz Achillesa? Odyse- usz wywołał go z kraju cieni. Wyszedł Achilles, bł˛edna, zwiewna mara. „Wol˛e by´c parobkiem w kraju ˙zywych — powiedział — ni˙z królem w kraju cieni.” A prze- cie˙z zrodziła go bogini. Szarpn ˛ał Hegezynosem: — Chod´z ze mn ˛a. Oprowadz˛e ci˛e po ogrodzie