... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Dom był większy, niż sądziłem. Zatrzymaliśmy się wreszcie przed jakimiś zamk- niętymi drzwiami, a ona obrzuciła mnie krótkim spojrzeniem. Stanąłem i czekałem, ale drzwi wcale się nie otwarły. Odsunę- ła mnie i pchnęła je, jej spojrzenie mówiło, że jeśli sądziłbym, iż same się uchylą - jak każde inne drzwi, jakie widziałem po- za slumsami - to jestem skończonym idiotą. - To pański pokój. Zajrzałem do środka nad jej ramieniem. Sypialnia... do- strzegłem jakieś łóżko. W tym łóżku, pięknie i bogato rzeźbio- nym spokojnie wyspałoby się czterech. Sam pokój wydawał się nie mieć końca, wypełniały go biureczka, krzesła, stoły i jakieś przedmioty, których nawet nie potrafiłem nazwać. Tylko biurko z terminalem w niszy okiennej nie wyglądało tak, jakby tkwi- ]o tu od chwili powstania tego domu. Kiedy wszedłem do środ- ka, pod butami poczułem puszysty dywan - ciemny, pełen ka- lejdoskopowych wzorów z kolorowych jak klejnoty kwiatów. Sufit był wysoki co najmniej na trzy metry. Położyłem torbę na łóżku - zadrżało całe jak galareta. Przysiadłem obok torby na gładkiej, chłodnej narzucie, nagle poczułem się zagubiony. Jar- dan nadal tkwiła w drzwiach. Zmusiłem się do uśmiechu. - No cóż... Ciasno tu, ale jakoś wytrzymam. Nie zareagowała - za grosz poczucia humoru. Dotknęła pa- nelu w ścianie przy drzwiach. - Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, tu uzyska pan do- stęp do domowych programów. Mamy także nieduży zespół ludzkich służących. Kiwnąłem głową. - Jakieś pytania? Teraz potrząsnąłem głową przecząco. - Może chciałby pan odpocząć... - Nie. - Wstałem. - Miejmy to już z głowy. Na jej twarzy pojawił się nerwowy grymas. - No dobrze... Może pan pójść ze mną na spotkanie z lady. Z jej myśli krzyczały do mnie wątpliwości. Moje nie były zresztą ani trochę cichsze, ale zawsze to lepiej, niż gdybym miał tu pozostać zupełnie sam. Lady Elnear siedziała samotnie na słonecznej werandzie. Przez wysokie okna wlewało się zielonozłote światło. Malowała na świetlnym szkicowniku obrazek: widok z okna, na wpół za- kryty przez winorośl. Nieszczególny. I nie tego się po niej spo- dziewałem... Sam zacząłem się zastanawiać, czego właściwie oczekiwałem. Odwróciła się, słysząc, że się zbliżamy. Zobaczyłem tę samą co na hologramie obwisłą twarz, niezgrabne ciało, nieładne ciu- chy. Wtem uśmiechnęła się na widok Jardan i stała się zupeł- nie inną osobą. Miała najpiękniejszy uśmiech, jaki w życiu wi- działem. Jak słońce, zasłaniał sobą wszystko inne. - Philipo, wróciłaś. - Wtedy dostrzegła mnie; uśmiech zniknął. - A to... ten młody człowiek. Ten, którego Braedee przysłał, żeby mnie pilnował. Przyjaciel Jule. - Nawet jej głos miał nieco dziwne brzmienie: niemal drżący, melodyjny i zara- zem niepewny. Na wspomnienie Jule przybrał nieco cieplejszy ton. Wpatrywała się we mnie, choć starała się tego nie robić. - Ten telepata. Kiwnąłem głową, bo patrzyła teraz wprost na mnie. Jardan dała mi kuksańca w bok. - Tak, proszę pani. Lady. Jestem Kot. - Kot...? - powtórzyła z pytająco uniesionymi brwiami, cze- kając na dalszy ciąg. - Po prostu Kot. - Wzruszyłem ramionami, zerknąłem na Jardan. - Proszę pani. - Ach tak. - Uśmiechnęła się, ale tym razem uśmiech był fałszywy. Wiedziała, że powinna wyciągnąć do mnie dłoń w ge- ście pokoju, ale jakoś nie mogła się do tego zmusić. Jakbym przy dotknięciu mógł sypnąć iskrami albo jakby moja psycho była zaraźliwa. Sam wyciągnąłem do niej rękę, ale to był nie tyle gest po- koju, ile raczej wyzwanie. Podała mi swoją - silną i ciepłą. - Nigdy przedtem nie spotkałam... Hydranina. - Musiała to powiedzieć. - Pół Hydranina - odparłem bez złości - pół człowieka... - Większość ludzi nie widziała także nigdy mieszańca, bo zwykle woleliby raczej przejść pranie mózgu, niż mieć za syna kocio- okie dziwadło. Niegdyś ludzie cieszyli się na myśl, że nie są we wszechświecie sami. Ale te czasy należą już do odległej prze- szłości. Jej bezbarwne policzki trochę poczerwieniały. - Proszę mi wybaczyć, jeśli zachowuję się... niezręcznie i sztywno. To nic osobistego. Chodzi o to, że nie przywykłam do przebywania w towarzystwie telepaty. Musi minąć trochę cza- su... - Odsunęła się do tyłu, a ręce zwisły jej bezradnie po bo- kach. Życia pewnie by jej nie starczyło. Wzruszyłem więc tylko ramionami, próbując strząsnąć z nich niewidzialny ciężar, któ- ry coraz bardziej napierał mi na barki. Jardan odsunęła się ode mnie i podeszła bliżej Elnear