... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wyczytałem to z ich twarzy. Wydało mi się, że wystarczy iskry, aby wywołać pożar. Rzuciłem ją, odpowiadając z wściekłością dygnitarzom ze Związku Re- zerwistów ubranym po cywilnemu: -— Moi panowie, to przecież nic innego, tylko nowe wydanie Czarnej Reich- swehry. Odrzucam tę koncepcję z całą stanowczością. Nie dając „milicjantom" dojść do głosu, otworzyłem dyskusję. Posypały się pytania i protesty. Nie wszyscy przemawiali, ale ci, którzy mówili, występowali z całą szczerością. Miałem wrażenie, że poczułem świeży powiew, byłem w ciągu tych kilku godzin szczęśliwy. Jeden z przedstawicieli związku napomknął coś o mate- riale ludzkim. Zareplikował na to ostro pewien młody kapitan: — Te czasy minęły. Dla mnie istnieją tylko ludzie i materiał. Niech pan o tym pamięta. Niektórzy oficerowie wypowiedzieli się przeciw związko- wi z obawy, że będą mieli w niedziele zajęcia. Jakiś starszy major, nie licząc się ze słowami, oświadczył, że. nie ma obowiązku przystępować do organizacji nie przewidzianej ustawami, nie przedyskutowanej i nie zatwierdzonej przez Bundestag. Panowie ze związku, najwyraźniej przerażeni, próbowali perswazją uspokoić burzę, która się rozpętała. Ale po wy- stąpieniu majora twarze ich rozjaśniły się, ku naszemu zdumieniu oświadczyli z miną niewiniątek: — Niechże się pan major nie gorączkuje. Wszystkie szczegóły, łącznie ze sprawą finansowania związku przez Bundeswehrę, zo- 472 stały omówione i ustalone z panem ministrem Straussem i panem generałem Heusingerem. Słowa te podziałały jak oliwa wylana na ogień. Protesty przybrały na sile, wołano pod adresem Straussa, że jest to naruszenie konstytucji, bezprawie itd. Temperatura zaczę- ła gwałtownie wzrastać. Nigdy jeszcze dotąd nie przeży- łem czegoś podobnego. Kilka dni temu jeden z moich dobrych przyjaciół w Bonn ostrzegł mnie przez telefon: — Niech pan nie czepia się związku Weinsteina, to gorące żelazo. — Jak to, dlaczego? Przecież pan Weinstein zwrócił się do nas o poparcie. A o utworzeniu związku czytałem nawet w gazetach. Nie rozumiem, dlaczego ma to być gorące że- lazo. — Więcej nie mogę panu powiedzieć. Gdybym był na pańskim miejscu, odwołałbym zaproszenie Weinsteina. Niech pan posłucha mojej rady. Niech pan nie macza w tym palców. Rozmowa ta pobudziła moją ciekawość. Postanowiłem nagrać przebieg dyskusji na taśmie, aby ;na wszelki wypa- dek mieć protokół, o czym zresztą powiadomiłem dysku- tantów. Taśma, która jako własność państwowa miała zo- stać złożona w archiwum, mogła stać się materiałem prze- ciwko nam. Wobec tego zabrałem ją od feldfebla, aby w domu jeszcze raz ją przesłuchać. Moje postępowanie okazało się słuszne. Minął jakiś czas, nic nie zaszło. Potem pewnego dnia minister Strauss zażądał szczegó- łowego sprawozdania z przebiegu dyskusji. Posłałem mu je. Tylko bez nazwisk, które go zapewne najbardziej in- teresowały. Znowu minęło kilka dni. Miałem parę dni urlopu z poprzedniego roku, władze moje wyraziły zgodę, abym go wykorzystał. Choć właści- wie nic się jeszcze nie stało, wyczuwałem instynktownie, 473 że Strauss — tak jak go znałem — nie zadowoli się moim sprawozdaniem. Nadszedł wreszcie dzień, kiedy wybrałem się na spacer i znalazłem się obok budynku, w którym mieścił się nasz sztab. Dzień jak każdy inny. Ale ostatni dzień mojej służby w Bundeswehrze. Otrzymałem wiadomość telefoniczną z ministerstwa, że Strauss żąda taśmy, na której nagrana została dyskusja. Chwila decydująca nadeszła. Plany moje należało teraz urzeczywistnić: nocna jazda wśród wichru i szarugi, prze- kroczenie granicy i z ulgą odetchnąłem na terenie NRD. Zbliżaliśmy się do Berlina. Odwiedzenie brata, „Kron- prinza", nie miało sensu. Nie różnił się niczym od wielu obywateli NRF. Patrzyli oni tylko na gorzej lub lepiej zainscenizowane przedstawienie, ale nie mieli możności spojrzenia za kulisy. Delektowali się sztuką graną przed ich oczyma na scenie, oklaskiwali uszminkowanych i pozor- nie tylko odmłodzonych wykonawców. Z miejsc swoich nie widzieli w barwnych kostiumach dziur wygryzionych przez mole, nie słyszeli nawet suflera. Tak, rozmowa z moim bra- tem nie miałaby sensu. Byłbym również chętnie odwiedził grób moich rodziców na cmentarzu w Dahłem, ale musia- łem się liczyć z tym, że odpowiednie komórki rządu boń- skiego w Berlinie zachodnim zostały już powiadomione przez telefon i przez radio. Na skrzyżowaniu dróg przed Berlinem zatrzymałem się. Z boku stał wóz policji ludowej. Wysiadłem i zapytałem, w jakim kierunku mam jechać, żeby dotrzeć do Berlina wschodniego. Jeden z policjantów uprzejmym ruchem wskazał w le- wo. Spojrzałem we wskazanym kierunku i spytałem: — Czy nie myli się pan? Chciałbym dostać się do Berlina wschodniego. Teraz wszyscy trzej wskazali na lewo. Zapytałem raz jeszcze: 474 — Czy panowie dobrze mnie zrozumieli? Chcielibyśmy dostać się do Berlina wschodniego. Spojrzeli na mnie jak na wariata. Po chwili kierowca wozu odezwał się: — Człowieku, czytać pan nie umie? przecież jest wypisane wołowymi literami. Na drogowskazie widniały słowa: Do sektora demokra- tycznego. W ciągu długich lat wpajano we mnie, że demokracja jest równoznaczna z Zachodem. Do takiej demokracji nie chciałem wracać za żadną cenę. NOWA OJCZYZNA- NIEMIECKA REPUBLIKA DEMOKRATYCZNA T' Formalności, których musiałem dopełnić, aby otrzymać obywatelstwo NRD, trwały niedługo. Tymczasem Bonn oraz prasa zachodniwiiemiecka zabawiały się w zgady- wankę, co się mogło ze mną stać i gdzie jest taśma. Zapew- ne liczono się z faktem, że powrócę z pewnym opóźnieniem z podróży do Włoch i zasiądę znowu przy swoim biurku. Dlatego zapewne głosy prasy były względnie obiektywne. Natrącano tylko dyskretnie, że w pewnych kwestiach natury politycznej nie zgadzałem się, że o niektórych po- sunięciach i zarządzeniach Bundeswehry wyrażałem się krytycznie. Ubawił mnie komentarz gazety „Hamburger Abendblatt"