... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Czy mój mąż nie pamiętał mojego jeepa? Nie pamiętał, że byłam królową szos, że pędziłam przez noc z Ya-Ya, z bosą stopą na pedale i z paznokciami u nóg pomalowanymi lakierem jaskra- wym jak diody na tablicy rozdzielczej? Nikt nie wiedział, gdzie jestem. Nawet Ya-Ya. Pojadę i zacznę 311 nowe życie gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna. Nie będę miała korzeni. Zostawię męża, moje dzieci, matkę, tego dennego księ- dza, nawet przyjaciółki. Wyczyszczę swoje konto, stanę naga i zobaczę, kim jestem. Poszukam Vivi Abbott, osoby zaginionej. Zatrzymałam się dopiero nad Zatoką Meksykańską. Stanęłam na brzegu. Widziałam tylko wodę rozpościerającą się aż po Me- ksyk. Powietrze było czyste. Zostawiłam zasrane pieluszki w Lui- zjanie. Przede mną nic oprócz wody. Wiał wiatr i siąpił deszcz, ja jednak pragnęłam, by nadszedł huragan. Jestem kobietą, która uwielbia huragany. Wprawiają mnie w imprezowy nastrój. Spra- wiają, że mam ochotę jeść ostrygi z połówek muszli i zachowy- wać się jak dziwka. Pochyliłam się i poszłam pod wiatr. Nie byłam taką kobietą, która zdjęłaby płaszcz i weszła do oceanu, poddając się. Myśl ta jednak przemknęła mi przez głowę. Pomyślałam o tamtej pięknej, cudownej podróży, w jaką Ya-Ya i ja wybrałyśmy się nad tę samą zatokę. Był wtedy rok 42 czy 43? Pojechałyśmy zupełnie same, bez guwernantki. Jack i jego pacz- ka dojechali później. Zatrzymałyśmy się w domku na plaży należącym do rodziny Caro, budziłyśmy się rano, narzucałyśmy na siebie kostiumy kąpielowe i szłyśmy prosto na plażę. Podziękowałam Bogu, że ta plaża wciąż tam była. Że woda nadal się burzyła. Że nie istniało tam nic oprócz krzyku mew. Żadnych wymiotujących dzieci, żadnych gąb do wykarmienia. Szłam całymi godzinami i nawet na chwilę nie zatęskniłam za swoimi dziećmi. — Proszę dać mi najlepszy pokój — powiedziałam recepcjo- niście w hotelu nad zatoką. — Z widokiem na wodę. Na pocztówkach na małym stojaku na biurku widniał tekst: „Akcja ochrony majestatu i piękna wybrzeża Missisipi. W ogro- dzie tropikalnym na plaży". Wpisałam się do księgi meldunkowej jako Babę Didrikson. Recepcjonista tylko kiwnął głową. Głupia, powinnam się wpisać jako Grace Kelly. 312 — Proszę przysłać na górę burbona z wodą. Podwójnego. Najlepszy gatunek. Przede wszystkim zrobiłam sobie gorącą kąpiel i weszłam z drinkiem do wanny. Kiedy już nie czułam na palcach zapachu dziecięcego gówna, wyszłam z wody. Wytarłam ciało włochatym białym ręcznikiem i wysmarowałam się balsamem. Założyłam płaszcz od Givenchy, umalowałam się szminką i zeszłam na dół, próbując nie drapać się przy ludziach. Oknajadalni wychodziły na zatokę. Usiadłam i rozłożyłam na kolanach lnianą serwetkę. Zamówiłam kolejnego burbona z wodą i szybko go wypiłam. Czułam, jak moje ramiona się rozluźniają. Zamówiłam trzeciego drinka. Kiedy go skończyłam, poczu- łam, jak mój żołądek się rozluźnia. Ale wciąż wszystko mnie swędziało. Zamówiłam tuzin ostryg i zjadłam je z sosem koktajlowym, ostrym jak cholera, z dodatkiem sosu tabasco. Nie byłam niczyją matką. Byłam królową własnego wszechwładnego królestwa. Do mojego stolika podszedł jakiś dżentelmen. Miał szpako- wate skronie, nie męczył oka, ale nie podobały mi się jego buty. Tanie i pospolite. — Przepraszam — powiedział — nie mogłem nie zauważyć, że jest pani sama dziś wieczorem. Spojrzałam mu prosto w oczy i odparłam z brytyjskim akcentem: — Pracuję nad artykułem do „The London Timesa". — To „The London Times" zamieszcza artykuły o wybrzeżu nad zatoką? — zdziwił się. Najwyraźniej mu zaimponowałam. — To ściśle tajne — powiedziałam. — Przepraszam. — Wielka szkoda. Taka pani ładna. — Samo nie przyszło — odparłam. Mężczyzna odszedł. Wyczyściłam do końca ostrygi, zjadłam sałatkę i zamówiłam pudding z chleba na deser. — Słyniemy z niego — powiedział kelner. 313 — Świetnie. I szklaneczkę brandy, na dobry sen, jeśli pan tak uprzejmy. Siedziałam przy stole, mając mnóstwo powietrza do oddycha- nia. Nic mnie nie ściskało w talii. Zawsze powinnam się tak ubierać. Powinnam pociąć swoje fiszbiny nożykiem do obierania ziemniaków. Mój brzuch był pełny i okrągły i bardzo chciało mi się spać. Obudził mnie własny szloch. W ustach czułam smak i zapach bananów z masłem orzecho- wym. Nasza ulubiona przekąska podczas tej letniej wyprawy na wybrzeże. Necie, Caro, Teensy i ja siedziałyśmy na plaży, jedząc banany posmarowane masłem orzechowym. Miękkość owocu, jego słodycz i orzechowy smak masła, karmelowy kolor na bla- dym miąższu bananów. Słońce na mojej skórze, palce u nóg zakopane w piasku, dźwięk naszego śmiechu. Przyjazd Jacka. Robienie gwiazdy, wdrapywanie mu się na ramiona, brodzenie w zatoce. Moje ciało, pełne energii, w ciągłym ruchu. Jadłam, kiedy byłam głodna, spałam, kiedy byłam zmęczona. Całowałam się, kiedy miałam na to ochotę. Nigdy o nic nie błagałam. Pstryknęłam światło i zapaliłam papierosa. Kiedy otworzyłam okno, usłyszałam szum zatoki. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Zgasiłam papierosa i poszłam do łazienki. Rozkręciłam ma- ksymalnie ogrzewanie, stanęłam przed lustrem i przyjrzałam się swemu ciału. To było moje ciało. „Nie płacz. Nikomu się nie spodoba kobieta z workami pod oczami". Ja jednak nie mogłam powstrzymać szlochu. Moje piersi już nigdy nie będą jędrne