... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Widok to był okropny spodlonego człowieka, pijanego namiętnością brudną, nieprzytomnego zupełnie, nieczującego nic prócz gwałtownie do złota bijącego serca, którego ucho nie usłyszało by może trąby Archanioła... Takim był w tej chwili Ordyński. Trzeba mu było choć raz dać wygrać — wygrał, zaśmiały się oczy i stawkę powiększył jeszcze. Drudzy gracze poczęli go naśladować i palić się, ale to była jedna i jedyna dana mu karta. Od pięciuset idąc stopniowo do tysiąca i dalej powiększając za każdą razą stawki, podczaszyc ani się obejrzał jak przeszedł dziesięć tysięcy czerwonych złotych. — Panie podczaszycu, szepnął cavaliere, zlituj się, bastuj, zrujnujesz się. — A co komu do tego, odparł Ordyński głosem chrypliwym. — Grasz pan dalej! Zapytał bankier. — Gram jeśli mam kredyt? Cerulli głowę tylko skłonił. — Pan mi trzymasz? — Do ostatka, póki zechcesz! — A więc do ostatka, śmiejąc się głośno i chwytając szklankę pełną, którą duszkiem wypróżnił, zawołał podczaszyc — do ostatka!! — Trzymasz pan dziesięć tysięcy dukatów? — Na Boga! Co robisz! Zakrzyczał jenerał, oszalałeś! — Oszaleję dopiero gdy przegram! Rzekł sucho podczaszyc — no — bankierze? — Nie trzymaj! Zawołali inni, nie trzymaj! — Słowo się rzekło, szepnął de Cerulli, słowo święte, trzymać muszę. Podczaszyc wysunął kartę zakrytą, ale na ten raz nie długo się męczył, bo w pierwszym pociągu soniko ubitą została — zbladł, zadrżał, ale zaśmiał się Ordyński. — Ha! Rzekł, jeszcze raz odrabiam się! — Pan giniesz! — Ginę czy nie, oszalałem! Mówcie co chcecie, a dajcie mi pokój — konwulsyjnie złamał kartę i rzucił ją w pół stolika — Mato, dodał, stawiam wszystkie mobilia moje w pięciu tysiącach? Przyjmujesz pan? I Julią jeszcze darmo? Przyjmujesz? — Mobilia, chętnie — za Julię dziękuję! Rzekł bankier kłaniając się, je sors d'en prendre! — Ale czy ci wystarczy fortuny? Spytał po cichu cavaliere. — Nie bój się, pierwszy może raz w życiu rachuję, odparł podczaszyc, nie straci ani grosza! Wczoraj mi Lebiedziński przysłał bilans, dokładnie wiem co mam. Gracze wstrzymali się wszyscy — tak ogromna stawka nie trafiła się już od wieczorów księcia podskarbiego. Cerulli trochę pobladł, usta zaciął, pomyślał chwilę z rąk niespuszczając kart. — Panowie rzekł do towarzystwa, odwracając uwagę od talii, którą cisnął w palcach, jakby z niej tajemnicę przyszłości chciał wydusić — biorę ich za świadków że grać jestem zmuszony, żem do gry nie pobudzał, że ciągnę ze strachem i żalem... pragnę by pan podczaszyc odegrał i dla lego dotrzymuję mu placu.. — Bez perory, bom nie małe dziecko, zawołał gniewnie Ordyński, ciągnij, utnij mi łeb i basta. To mówiąc wstał, sparł się dwoma rękami na krawędzi stołu, oczy wlepił w karty, a na twarzy zbladłej znać było jakby walkę życia ze śmiercią. Drgały w nim wszystkie nerwy, żyłki i ścięgna tak straszliwie, jak gdyby samo życie podpadło jakiemuś wstrząśnieniu co je zakończyć miało, mrugały nieposłuszne woli powieki i wargi, włos najeżył się na czole. De Cerulli zaprotestowawszy pozostał całkiem spokojny, otarł trochę potu z czoła, wygodniej ujął karty, ręce wyciągnął z rękawów, i z wielką przesadą ruchów ciągnąć począł. Chwila to była ciszy uroczystej, a głosy nocy pierwszy raz może dały się słyszeć w sali, której ściany przywykły były do jednostajnych wykrzyków graczy. Włoch przesuwał karty powolnie, uważnie, zi- tnno. A że to było jeszcze u początku talii, i assy jakby umyślnie zbiły się wszystkie ku jej końcowi, długo bardzo czekać musiał zdrętwiały podczaszyc, na roztrzygnienie swego losu. Zdawało się, po chwili, jakby skołowaciał, zastygł, stał się posągiem, tak nieruchomy trzymał się w jednej postawie zwieszony na rękach. Karta mignęła — przegraną, wszyscy spojrzeli na niego, on jeszcze stał i niedojrzawszy jej oczekiwał... Oślepł był z wpatrzania się, nie widział nic, nikt też nie rzekł słowa, przegrał as drugi, podobnież — nareszcie jakby przebudzony ruszył się, obejrzał. — A co? Spytał, przegrałem. Nikt nie odpowiedział. — Wszakżem przegrał? — Tak jest, rzekł de Cerulli, i oddawna, to mówiąc wskazał w kartach asa. — Musiałem bo przegrać, odparł podczaszyc obojętnie, słówko panie de Cerulli, rzekł szukając kapelusza — chodźmy do gabinetu, poślij pan po rejenta, po świadków, uregulujemy ten interess. — Ale cóż pilnego? — Nadzwyczaj mi pilno, ja chwili czasu nie mam. — Do jutra kochany podczaszycu. — Nie mam jutra, kochany de Cerulli! Posyłaj pan po rejenta, bo będziesz miał kłopot