... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Walt rozciągnął usta w uśmiechu. Zwracając się do Selboka, Lem powiedział: - Przykro mi, panie doktorze, lecz nie wolno mi rozmawiać na ten temat. Mogę jedynie pana zapewnić, że nie wiem o niczym, co mogłoby sugerować jakieś zmiany w kuracji Trący Keeshan. Kiedy wreszcie Lem i Walt weszli do izolatki Trący - doktor Selbok pozostał na korytarzu, by czuwać, żeby nie przekroczyli ustalonego limitu czasu - ujrzeli śliczną trzynastolatkę, mocno potłuczoną i bladą jak płótno. Leżała na łóżku z ramionami schowanymi pod prześcieradłem. Pomimo otrzymanych leków przeciwbólowych była wyraźnie spięta, a nawet wystraszona. Zrozumieli od razu, czemu Selbok wspomniał o środkach uspokajających. - Chciałbym, żebyś nas zostawił - powiedział Lem do Walta Gainesa. - Zachcianki to nie filet mignon. Gdyby tak było, zawsze mielibyśmy coś dobrego na obiad - odparł Walt. - Cześć, Trący, jestem szeryf Walt Gaines, a to Lemuel Johnson. Jestem prawie tak miły, jak mówią ludzie, natomiast Lem to kawał drania - każdy ci to powie. Nie musisz się jednak tym martwić, ponieważ będę go miał na oku i dopilnuję, żeby był dla ciebie miły. Okay? Wspólnymi siłami wciągnęli Trący do rozmowy. Szybko wyszło na jaw, że historyjkę o kojocie opowiedziała Selbokowi dlatego, bo nie wierzyła, że lekarz - czy ktokolwiek inny - mógłby dać wiarę temu, co widziała naprawdę. - Nie chciałam, aby pomyśleli, że dostałam mocno w głowę i mówię od rzeczy, bo wtedy trzymaliby mnie tutaj znacznie dłużej. Siedząc na brzegu szpitalnego łóżka, Lem powiedział: - Trący, możesz być pewna, że nie uznam cię za kogoś stukniętego. Chyba wiem, co widziałaś, i chcę tylko usłyszeć od ciebie potwierdzenie. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Walt stał w nogach łóżka. Uśmiechał się dobrodusznie, jakby był wielkim, ożywionym, pluszowym misiem. - Zanim zemdlałaś, powiedziałaś tacie, że napadł na ciebie Czarny Lud, który mieszkał kiedyś w twojej szafie - powiedział. - Był bardzo brzydki - powiedziała cicho dziewczynka. - Ale to chyba nie on. - Opowiedz - poprosił Lem. Popatrzyła uważnie na Walta i Lema, potem westchnęła. - Najpierw wy powiedzcie, co według was powinnam była zobaczyć. Jeśli traficie, opowiem wszystko, co pamiętam. Sama jednak nie zacznę, bo pomyślicie, że zwariowałam. Lem spojrzał z zakłopotaniem na Walta. Już wiedział, iż będzie musiał zdradzić mu parę faktów. Walt wyszczerzył zęby w uśmiechu. Obserwując uważnie dziewczynkę, Lem powiedział: - Żółte oczy. Trący sapnęła z wrażenia, po czym wyraźnie zesztywniała. - Tak! Więc jednak pan wie! Pan wie, co to było. - Usiłowała usiąść, skrzywiła się z bólu, gdy dały o sobie znać świeżo zszyte rany, i opadła na poduszkę. - Co to było? Co to było? - Trący - odezwał się Lem - nie mogę ci tego powiedzieć. Podpisałem przysięgę o zachowaniu tajemnicy. Gdybym ją złamał, powędrowałbym do więzienia, a co ważniejsze... straciłbym szacunek dla samego siebie. Słuchała ze ściągniętymi brwiami, a w końcu pokiwała głową. - Chyba potrafię to zrozumieć. - To dobrze. A teraz opowiedz mi wszystko, co możesz, o istocie, która cię napadła. Jak się okazało, Trący wiedziała niezbyt wiele. Noc była wyjątkowo ciemna, w świetle latarki zaś widziała Obcego tylko przez mgnienie oka. - Dosyć duży jak na zwierzę... mniej więcej mego wzrostu. Żółte oczy. - Zadrżała. - A jego twarz była... jakaś dziwna. - Na czym to polegało? - Pokryta guzami... zniekształcona. - Chociaż od początku była bardzo blada, teraz pobladła jeszcze bardziej. Na czole, tuż poniżej linii włosów, pojawiły się drobne kropelki potu. Walt stał pochylony do przodu, zacisnąwszy dłonie na poręczy łóżka, i z wytężoną uwagą przysłuchiwał się rozmowie, nie chcąc uronić z niej ani jednego słowa. Nagły podmuch wiatru znad gór Santa Ana uderzył w budynek. Dziewczynka ze strachem popatrzyła w stronę okna, za którym z jękiem przelatywały masy powietrza, jak gdyby bała się, że coś wytłucze szybę i wpadnie do środka. Lem pomyślał, że właśnie w taki sposób Obcy dopadł Wesa Dalberga. Dziewczynka z trudem przełknęła ślinę. - Miał wielkie usta... a zęby... Drżała i nie mogła się uspokoić. Lem położył dłoń na jej ramieniu. - Już dobrze, kochanie. Już po wszystkim. Masz to za sobą. Po chwili odzyskała panowanie nad sobą, lecz w dalszym ciągu wyraźnie drżała. Powiedziała: - Myślę, że był pokryty włosami... albo może futrem... Nie jestem pewna. Włosy były bardzo mocne. - Do jakiego zwierzęcia był podobny? - zapytał Lem. Potrząsnęła głową. - Do żadnego. - Ale gdybyś musiała powiedzieć, do jakiego zwierzęcia był podobny najbardziej, czy powiedziałabyś, że przypominał pumę bardziej niż cokolwiek innego? - Nie. Nie pumę. - Psa? Zawahała się. - Może... miał w sobie coś z psa. - I trochę z niedźwiedzia także? - Nie. - Z pantery? - Nie. Nie było w nim nic kociego. - Coś z małpy? Ponowne wahanie. Zmarszczyła brwi, nad czymś się zastanawiała, wreszcie rzekła: - Nie wiem dlaczego... ale, tak, mogło w nim być nieco z małpy. Tyle tylko, że żaden pies czy małpa nie ma takich zębów. Uchyliły się drzwi i stanął w nich doktor Selbok. - Pięć minut już minęło. Walt zaczął machać ręką, chcąc wyprosić lekarza z pokoju, ale Lem powiedział: - Już kończymy. Jeszcze pół minuty. - Liczę sekundy - rzucił Selbok, po czym wycofał się na korytarz