... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Wydawało się, jakbyśmy rzeczywiście uciekli, zaś głos feldfebla stawał się wątlej-szy i tracił swą moc. Inni ojcowie inaczej powrócili z wojny, jeden nazywał się Heinrich Boli, drugi zaś, który nie mógł już założyć rodziny, ponieważ śmiertelnie chory powrócił do domu, Wolfgang Borchert. Ich książki ukazywały się w małych nakładach, przeczytane były przekazywane dalej, zaś nasze zainteresowania i postępki nieufnie widziane przez rodziców i szkołę, gdyż dla jednych koniec wojny był „upadkiem", dla drugich natomiast „wyzwoleniem przez Armię Czerwoną": pacyfiści, do tego jeszcze tacy, którzy ożywiali i uprawiali pierwiastek anarchistyczny, tak długo byli użyteczni dla panującego systemu, jak długo dawali się używać jako przeciwnicy wojny i nie podejmowali żadnych współczesnych tematów. Moi rodzice rozwiedli się w 1967 r., mój ojciec wyprowadził się do innego miasta, do innej kobiety i z mieszkania zabrał z sobą dywan. I okazało się, że także moja matka wydaje się uciekać. Sąsiedzi zatrzymywali się pod oknem naszego domu przy płocie do ogrodu, przysłuchiwali się mej matce i mówili: Pani Rachowska śpiewa tak pięknie. Następnego lata niespodziewanie w nocy odezwał się alarm, a potem przez dwa dni przez nasze miasto przejeżdżały czołgi i wozy z przyczepionymi działami, dokąd?, to wiedział każdy, w stronę Czech, tego oddalonego o 30 km innego kraju, na falach krótkich w paśmie 49 metrów słyszeliśmy słabe pogwizdywanie, przez nie zaś wybijający się niepewny głos: Jesteśmy niewielką stacją radiową i nie wiemy, jak daleko jesteśmy słyszani... W 143 Czechosłowacji nie ma kontrrewolucji. Strzały w tle. Widzieliśmy czołgi na ulicy i znowu znaliśmy odpowiedź: że nie wolno pojawić się „socjalizmowi o ludzkim obliczu". Aliści w Reichenbach w Vogtlandzie pojawiły się napisy antyrządowe, na oddalonym o 5 km największym moście ceglanym świata, znajdowało się „Niech żyje Dupćek", przez jedną noc, aż do rana, dopóki napis nie został zamazany przez oddział specjalny wybrany z grup bojowych. 25 lat przedtem na tym samym moście niemieccy komuniści napisali „Niech żyje Thalmann", wówczas i w tym sierpniu 68 policja polityczna szybko znalazła sprawców, w ciągu jednego dnia. Dwa tygodnie później udałem się do miejskiego gimnazjum, „rozszerzonej szkoły wyższej", która nosiła imię Goethego, i gdzie chciałem zrobić maturę. Dyrektor, były chorąży Hitler-Jugend, były absolwent szkoły kadetów NRD, major i rezerwista, uczył biologii i nazywał się Ubel. Nazwisk Heinricha Bólla i Wol-fganga Borcherta wolno mu było nie pamiętać. Zorganizował grupy porządkowe, z czerwonymi opaskami na ramionach, i obowiązkiem uczniów na terenie szkoły było pozdrawianie każdego nauczyciela słowem „przyjaźń". Terenami szkolnymi, zarządził dyrektor Ubel, były także ulice przylegające do wyższej szkoły Goethego. Przy niektórych nauczycielach, gdy się ich tam spotkało, można było odważyć się na powiedzenie im „dzień dobry", ci zaś odwzajemniali się niczym spiskowcy skinieniem głowy. Po przeszło dwóch latach z powodu ogólnej krnąbności i lżenia oficerów armii zostałem z tej szkoły relegowany i wydalony z Wolnej Młodzieży Niemieckiej. Taka przyszła decyzja ministerstwa podpisana przez Margot Honecker. Jako uzasadnienie mej krnąbności został przytoczony fakt, że szesnastoletniej dziewczynie pożyczyłem książkę pod tytułem Pożegnanie z rodzicami. Autorem jest Peter Weiss, zaś ojcem dziewczyny był ginekolog powiatowy, wysoki funkcjonariusz partyjny i dobry kumpel majora dyrektora Ubela. 144 W tym czasie przypadło także moje pierwsze przesłuchanie przez majora służby bezpieczeństwa państwowego. Trwało cztery godziny i miało tylko jeden temat: Literatura a socjalizm. Pracowałem wówczas jako robotnik transportowy na kolei, przy komorze towarowej, jednym z tradycyjnych miejsc dla zbuntowanych: Nauczyciel Hieke, filolog klasyczny, jako jedyny nauczyciel wyższej szkoły Goethego publicznie nie pochwalał wkroczenia do CSRS, zatem w białej, wykrochma-lonej koszuli i trzymając się prosto transportował teraz na komorze transportowej beczki z olejem i skrzynki z przędzą. Później, ponieważ w mym rodzinnym mieście nie znalazłem odpowiedniego miejsca do pobierania nauki — w takim małym miasteczku stałem się czymś w rodzaju sławnej osobistości w wymiarze negatywnym — uczyłem się w saksońskim mieście przemysłowym Glauchau na elektryka. Właściwie chciałem iść szukać poezji, a ponieważ nie było żadnych firm zajmujących się budownictwem głębinowym, my uczniowie zostaliśmy wyznaczeni do kopania rowów pod kabel, osiem tygodni prac ziemnych, dwa dni ciągnięcia kabla, jeden dzień na zajęcie się naszym właściwym wykształceniem, połączenia domów. Chciałem znaleźć poezję a zostałem powołany do służby wojskowej, jeden ze środków ostatecznych do zabrania duszy buntowniczo nastawionemu młodemu człowiekowi mego pokolenia i mego kraju i do złamania jego psychicznego kręgosłupa. Miałem szczęście, poszło mi dobrze, byłem elektrykiem i na pół roku zostałem odkomenderowany do jednostki budowlanej pośrodku lasu, w ten sposób więc przeżyłem inny czas wśród głosów feldfeblów w koszarach. Już byłem w stanie to znieść, ponieważ już im uciekłem. Powrót z wojska, wciąż jeszcze uganiając się za poezją, w ciągu dwóch lat nadrobiłem maturę, przez dwa semestry studiowałem w Lipsku medycynę i — na skutek poezji — w październiku 1979 roku zostałem aresztowany przez państwową służbę bezpieczeństwa. Pisałem mianowicie wiersze. I dzieliłem się nimi z przyjaciółmi. 145 Przyniosło mi to 27 miesięcy zaostrzonego więzienia karnego, przywdziałem brunatno-zielone ubranie więźnia, to z żółtymi smugami na plecach i ramionach, mieniący się krzyż nitkowy, znamię zbrodniarza. Mieszkający na Zachodzie przyjaciele i byli zbrodniarze dowiedzieli się o moim nowym miejscu pobytu, i w ten sposób stałem się klientem amnesty international. Z Norwegii do mojej matki przychodziła pocieszająca poczta, a po 14 miesiącach wysłałem do niej telegram, w którym stało: wszystko w porządku stop jestem w berlinie zachodnim. Wszystko w porządku? Stop