... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Na dźwięk trąby żołnierze dopinali popręgi, spiesznie kiełznali konie, rozlegały się wołania i komendy poruczników. Zamieszanie nie trwało jednak długo, wkrótce nadlecieli oficerowie ordynan-sowi i chorągwie ruszyły. Jazdę król wysłał w pole na zachód od wsi ustawiając ją w trzy, a nawet miejscami i cztery szeregi, czołem ku południowi. Dragoni zajęli stanowiska między chałupami, a armaty ustawiono wśród drzew sadu kierując wyloty luf także na południe. Zaraz poszedł też patrol, by wieść o ukazaniu się wojska przekazać królowi jak najrychlej. Zaczęło się pełne napięcia oczekiwanie. Chorągwie pana Lubomirskiego szły raźno, ale i bez większego pośpiechu, by szczędzić siły wierzchowców. Jechali już dłuższy czas, kiedy wyłoniwszy się zza wzgórza ujrzeli czambuł pędzący w obłokach kurzu. Żołnierze bez komendy wyciągnęli s szable i na znak pana chorążego z krzykiem runęli na Tatarów. Mając liczebną przewagę nie zabawili z nimi długo. Wkrótce pozostawiając za sobą porąbane zwłoki gnali już za niedobitkami, gdyż pan Lubo- ~ 85 ~ l mirski z kierunku ich ucieczki domyślił się, że pędzą pod Wojniłów, by w oblegających go oddziałach znaleźć oparcie. Siadł więc im na karki nie chcąc dopuścić do ostrzeżenia stojących tam sił i przygotowania obrony. Istotnie wpadł wraz ze zbiegami na tureckie wojska. Chorągwie przeszły po nich rozwalając i tratując namioty, siekąc wszystko, co wpadło pod ostrze. Rozbity od pierwszego uderzenia pierścień oblężenia pękł, a ci, co zdążyli dopaść koni, nie wdając się w bitwę ucieczką ratowali życie. Rozgrzane walką chorągwie ruszyły w pościg. Ale od Wojniłowa do Halicza jest ponad dwie mile, a wojska Ibrahima Szejtana otaczały miasto szerokim koliskiem. Toteż żołnierze Lubomirskiego raptem natknęli się na liczne pułki tureckie. Pan chorąży pojął szybko, że zapędził się zbyt daleko, wobec czego nakazał odwrót. Do walki wchodziły wciąż nowe oddziały-- spahisów, wysłał więc wkrótce do króla gońca z prośbą o pomoc. Tymczasem odgryzał się silnie i z wolna cofał na Wojniłów. Tam nadleciał Miączyński ze wsparciem co znacznie poprawiło sytuację i pozwoliło wykonać królewski rozkaz. I tak role się zmieniły. Teraz polskie chorągwie gnały w ucieczce co koń wyskoczy, mając za plecami rozkrzyczanych, triumfujących Turków. Kiedy jednak spahowie i Tatarzy wypadli z lasów, zobaczyli wprawdzie gonioną zwierzynę w zasięgu szabel, ale za nią wyciągnięte w bojową linię stało wojsko gotowe do bitwy. Natychmiast zabrzmiały głosy trąb i piszczałek. Jeźdźcy zaczęli wstrzymywać konie i formować się 86 do walki, lecz nie wszczynali jej od razu, zapewne w oczekiwaniu na nadejście reszty oddziałów biorących udział w pościgu. Ukazali się tylko harcow-nicy, ku którym skoczyli polscy rycerze rozpoczynając szereg pojedynków. Król stojąc na skraju wsi obserwował przedpole. Również nie rozpoczynał boju oczekując na skupienie sił przeciwnika, aby zbytnia przewaga pogan nie ujawniła się dopiero w czasie rozprawy. Wreszcie doleciał do wsi dźwięk trąby, na który tureccy harcownicy zaniechali potyczek i zawrócili ku swoim. Polscy rycerze takoż zjechali z pola wiedząc, że był to znak do rozpoczęcia spotkania. Istotnie nieprzyjaciel ruszył z miejsca, lecz nie całą linią, tylko lewym skrzydłem, gdzie stali Tatarzy. Reszta poderwała konie dopiero wówczas, gdy tatarscy jeźdźcy mocno już wysforowali się do przodu zataczając szerokie półkole. Król dał znak ukrytym armatom, które wnet plunęły ogniem, a panu Jabłonowskiemu wskazał buławą owe zachodzące od boków watahy. Tymczasem żołnierze Lubomirskiego i Miączyń-skiego wpadłszy między chałupy, zwoływani przez poruczników zaczęli formować się na nowo. Zaraz po armatniej salwie i ruszeniu oddziałów Jabłonowskiego pozostałe chorągwie poszły w bój, by zmierzyć się z głównymi siłami tureckimi. Obie linie całym pędem gnały ku sobie, aż wreszcie się zwarły. Bitwa rozgorzała na całej linii. ŻURAWNO Łysobok i Żegoń jak zwykle jechali obok siebie. Zaczęło już ciemnieć. Koni zmęczonych walką nie ponaglano, toteż wojsko posuwało się wolno. Pan Gedeon długo nie zmilczał. — No, tośmy sobie pofolgowali! Natłukliśmy tego tałatajstwa jak pluskiew. Legło ich chyba z piętnaście setek — mówił chełpliwie mocno rozradowany. — Ale. kawaler Lubomirski miał także duże straty — stwierdził Żegoń. — Taki Lo los żołnierza. Zwycięstwo kosztuje... — odrzekł już spokojniej Łysobok, ale zaraz znów się ożywił. — Jeńca też wiedziem sporo. Paru znacznych murzów, a ponoć i samego chanowego syna pan Jabłonowski osobiście wziął w niewolę. — Pan hetman mało jednak przy tym nie postradał życia. Sam widziałem, jak otoczyła go sfora tych psów i tylko sukurs czujnych pocztowych wybawił go z opresji