... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nic mu nie wiadomo o ludzkich istnieniach, które zniszczył, o tysiącach matek i ojców opuszczonych przez system, chociaż ich dzieci oddały za niego życie. - Putin nie może przecież wszystkiego! - podnoszą rodzimi admiratorzy prezydenta. Oczywiście, że nie może. Zadaniem jego jako prezydenta jest myśleć o metodach, o podejściu do rzeczy. To on jest osobą, która nadaje im kształt. W Rosji ludzie naśladują tego, który znajduje się na szczycie. No cóż, opisaliśmy tu jego nastawienie wobec armii. Ponosi on całkowitą winę za brutalność i ekstremizm, jakimi przepojone są i armia, i całe państwo. Brutalność jest poważną zarazą, która łacno może przerodzić się w pandemię. Po raz pierwszy uskuteczniona wobec mieszkańców Czeczenii, stosowana jest obecnie wobec „naszego narodu" - jak to osoby 16 o patriotycznych skłonnościach lubią nazywać rosyjskich obywateli, włączając w to Rosjan, co to patriotycznie zwalczali tych, którzy doświadczyli jej jako pierwsi. - Cóż, dokonał wyboru i poszedł za swym przeznaczeniem - mówi pani Nina, ocierając z twarzy łzy. Sędzia Bołonina kroczy obok w swojej todze, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Ale, na litość boską, to są przecież istoty ludzkie! Czy rzeczywiście?... Sama czasami się zastanawiam, czy Putin to naprawdę człowiek, a nie tylko lodowata, metaliczna kukła. Jeśli jest człowiekiem, to tego nie okazuje. Pięćdziesięciu czterech żołnierzy, czyli emigracja - do domu, do mamy Ludzie emigrują z Rosji, gdy dłuższe pozostawanie tutaj staje się zagrożeniem dla ich życia albo wywołuje zmasowany atak państwa na ich moralny kręgosłup i godność. 8 września 2002 roku dokładnie tak przedstawiała się sytuacja w rosyjskiej armii. W tym.dniu pięćdziesięciu czterech żołnierzy postanowiło dać sobie spokój ze służbą i podjęło próbę opuszczenia jej. Poligon ćwiczebny 20. Gwardyjskiej Zmotoryzowanej Dywizji Piechoty leży na obrzeżach wioski Prudboj w obwodzie wołgogradzkim. Ludzi do plutonu nr 2 jednostki wojskowej 20004 zabrano z ich stałej bazy w mieście Kamyszyn, także w obwodzie wołgogradzkim, na ów plac ćwiczebny w Prudboju. Wydawało się, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego - żołnierze ci mieli zostać przeszkoleni. Ich instruktorzy mieli być oficerami dowodzącymi, zachowując się na podobieństwo rodzonych ojców. Jednak 8 września owi ojcowsko nastawieni dowódcy - podpułkownik Kolesnikow, major Sziriajew, major Artemiew, porucznik Kadiew, porucznik Korostylew, porucznik Kobiec i podporucznik Piekow - postanowili przeprowa- dzić śledztwo, które wykraczało poza zakres ich uprawnień. Kiedy mianowicie żołnierze zgromadzili się na placu ćwiczeń, poinformowano ich, że odbędzie się dochodzenie w sprawie kradzieży desantowego pojazdu rozpoznania bojowego, który zniknął z poligonu w porze nocnej. Żołnierze utrzymywali potem, że nikt de facto pojazdu nie ukradł. Stał on na swoim zwykłym miejscu, na dywizyjnym parkingu dla pojazdów. Oficerom zrobiło się po prostu nudno. Zapijali się całymi dniami, zapewne źle się w końcu poczuli, toteż postanowili rozerwać się nieco, znęcając się nad podwładnymi. Nie był to w żadnym razie pierwszy raz, kiedy tego typu rzecz zdarzyła się na kamyszyńskim poligonie, który nie cieszy się dobrą sławą. Po ogłoszeniu śledztwa zaprowadzono pierwszą partię żołnierzy do oficerskiego namiotu: byli to sierżanci Kutuzow i Krutow, szeregowi Gienierałow, Gurskij i Gricenko. Pozostałym rozkazano czekać na zewnątrz. Ci wkrótce usłyszeli krzyki i jęki kolegów. Oficerowie ich bili. Potem pierwszą partię wyrzucono z namiotu. Powiedzieli towarzyszom, że oficerowie obili im pośladki i grzbiety trzonkami jakichś ostrych narzędzi, a także kopali w brzuch i żebra. Zresztą opis nie był konieczny. Oznaki bicia były wyraźnie widoczne na ciałach żołnierzy. Oficerowie ogłosili, że teraz zrobią sobie przerwę. Mianowicie podpułkownik, dwóch majorów, trzech poruczników i jeden podporucznik udadzą się na obiad, przy czym poinformowali oni pozostałych żołnierzy, że ten, kto nie przyzna się dobrowolnie do kradzieży pojazdy, zostanie zbity dokładnie w ten sam sposób, jak ci, co teraz leżą na trawie przed namiotem. Ogłosiwszy, co trzeba, oficerowie oddalili się i poszli na swoją zupę. A żołnierze? Poszli sobie. Zbuntowali się, bo woleli nie czekać jak barany na rzeź. Zostawili tych, którzy pełnili służ- 28 bę wartowniczą, bo oddalenie się ze stanowiska traktowane jest jak wykroczenie podlegające sankcji karnej, kończące się oddaniem delikwenta pod sąd polowy i wysłaniem go do batalionu karnego; zostawili też Kutuzowa, Kratowa, Gienierało-wa i Gricenkę, którzy nie mogli chodzić o własnych siłach. Uformowawszy kolumnę, żołnierze wymaszerowali z placu ćwiczebnego w kierunku Wołgogradu, aby tam uzyskać pomoc. Prudboj dzieli od Wołgogradu spory kawałek drogi, niemal 180 kilometrów. Pięćdziesięciu czterech naszych żołnierzy przebyło ten dystans w sposób uporządkowany, nie próbując się ukrywać, idąc brzegiem ruchliwej trasy szybkiego ruchu, którą poruszali się tam i z powrotem oficerowie 20. dywizji. Nie zatrzymał się przy nich ani jeden pojazd. Nikomu nie przyszło do głowy zapytać, dokąd to zmierzają żołnierze bez swojego oficera, co jest przecież naruszeniem regulaminu wojskowego. Tak więc maszerowali ci żołnierze, aż nastał zmrok. Ułożyli się do snu na zalesionym skrawku ziemi przy drodze. Nikt się nie pojawił, aby ich odszukać, chociaż gdy podpułkownik, dwóch majorów, trzech poruczników i jeden podporucznik wyłonili się z kantyny po spożyciu posiłku, odkryli znaczące osłabienie stanu liczebnego plutonu nr 2. Tym samym na dobrą sprawę nie mieli teraz komu wydawać rozkazów. Oficerowie poszli zatem spać, nie mając pojęcia, gdzie mogą się znajdować żołnierze, za których - z mocy prawa - byli osobiście odpowiedzialni, lecz zarazem dobrze wiedząc, że w Rosji nigdy nie karze się oficera za coś, co się przydarzyło szeregowcowi. Wczesnym rankiem 9 września pięćdziesięciu czterech żołnierzy wyprawiło się w dalszą drogę poboczem szosy. I zno-wuż oficerowie armii beztrosko ich mijali. Ten oddział wojska, mający duże poczucie godności własnej, maszerował tak przez półtora dnia. Za tymi żołnierzami ja- koś nie tęsknił nikt z 20. dywizji. Wieczorem dnia 9 września oddział wkroczył w całkiem jawny sposób do Wołgogradu. Co prawda obserwowała ich milicja, ale tutaj też nikt się nimi bliżej nie zainteresował. Żołnierze pomaszerowali do centrum miasta