... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Dotes pogadał z grollami, które pootwierały klatki kilkoma dobrze pomyślanymi uderzeniami pałek. Mimo protestów Dojango wraz z Morleyem pozbyliśmy się rogów. Grolle rzuciły kilka ostatnich pochodni na schody, i ruszyliśmy ku wolności. XLVIII Wolność to cwana suka. Nasze pierwsze natarcie wyglądało tak, jakbyśmy się przebili. Oni jednak roili się, rzucając w nas czym popadnie, gotowi za wszelką cenę zachować tajemnicę gniazda. Jeśli mówię "czym popadnie", dokładnie mam na myśli: nieczystości, kamienie, kości, siebie samych. A niektórzy byli niemal tak dobrzy jak ich władcy. Straciliśmy wszystkich dawniejszych więźniów, którzy wlekli się z tyłu. Byli nie uzbrojeni i powolni jak muchy w smole. Jeden z żołnierzy upadł. Vasco, ranny, zdołał utrzymać się na nogach. Ja zebrałem kolejną kolekcję zadrapań. Saucerhead potknął się i miał kłopoty ze wstaniem. Kiedy Doris złapał go i zaczął nieść, potwory oblazły ich jak mrówki. Już byłem pewien, że Saucerhead przepadł na dobre, a kiedy zobaczyłem, że ciągle żyje, musiałem pokonać obrzydzenie do samego siebie za chwilowe pragnienie, żeby zginął i żebyśmy nie musieli go nieść. Nagle nocny lud ustąpił i zamilkł. Byłem ciekaw dlaczego, skoro pozostało ich jeszcze około trzydziestu zdolnych do walki. Nagle dotarło do mnie, że dogasają dwie ostatnie pochodnie. Za chwilę zapanują ciemności. Nocny lud będzie w swoim żywiole i dopadnie nas. Czas więc na następną sztuczkę z cylindra, czy raczej rękawa. Spodziewałem się, że użyję jej wcześniej. - Wszyscy do mnie, jak najbliżej. Wystawcie coś spiczastego, twarze do ściany i zamknijcie oczy. Paru chciało zadawać pytania, a inni dyskutować. - Ci, którzy mnie nie posłuchają, oślepną - skłamałem. Morley wydał rozkaz po grollemu. Trojaczki zrobiły to, o co prosiłem. Cholerny Doris znowu był na nogach i ściskał w ramionach Saucerheada. Zgasła ostatnia pochodnia. Szelest i szmery - lud nocy ruszył. Zaklęcie na tę sytuację miałem właściwie w cholewie, a nie w rękawie ani cylindrze. - Zamknąć oczy - poleciłem i rozdarłem papierek. Smród panujący w jaskini ustąpił pod naporem podmuchu nasyconego wonią siarki. Blask oślepiał nawet przez powieki. Ludzie nocy wrzeszczeli. Doliczyłem do dziesięciu. - Otwieramy oczy i idziemy. Otaczające nas światło przygasło do jasności, którą mogliśmy już znieść. Stara Wiedźma powiedziała, że wystarczy go na kilka godzin. Bardzo przypominało promienie słoneczne. Ludzie nocy cierpieli męczarnie z tego powodu. Jeśli nie uciekną wystarczająco szybko, blask zniszczy to, co służyło im za rozum. Weszliśmy na schody. Zdarłem łachmany z jakiegoś padłego niewolnika i zarzuciłem je na Kayean, by uchronić ją przed światłem, bo już zaczynała cierpieć. Morley i Dojango chcieli się zatrzymać i pobawić łukami, które nam pozostały. - Wychodźcie, póki jeszcze można! - warknąłem. - Mieliśmy i tak fantastyczne szczęście. Nie przeciągajmy struny. Morley złapał Dojango i zaczął go ciągnąć. Wszyscy rzucili się do wyjścia. Dotes spostrzegł, że może zostać sam, chwycił więc swój łup i dołączył do uciekających. Nie było więcej przeszkód. Ludzie nocy uciekli do tunelu, jedynego miejsca chroniącego ich przed światłem. Kiedy uwolnią się od jego wpływu, na nowo staną się wściekłymi, straszliwymi wrogami. Na szczęście wygraliśmy z nimi wyścig do bramy świata. XLIX - Co za cholerstwo? - mamrotał Morley, plącząc się w sieci czy pajęczynie z cienkich metalowych drutów, którą w niewiadomy sposób zasnuło się wejście do jaskini. - A skąd, u diabła, mam wiedzieć? Przebij się przez to. Martwiłem się o Kayean. Nie odezwała się ani słowem, ale popiskiwała jak małe dziecko. Z początku myślałem, że to ze strachu przed światem, którego nie widziała od tak dawna. Potem jednak zauważyłem, że plątanina, w której siedzieliśmy, była druciana, a dotyk metalu sprawiał Kayean ból. Kto umieścił te druty? Stawiałem na Zeck Zacka. Ale skąd mógłby wytrzasnąć drut i w jakim celu? Wreszcie przedarliśmy się. Na zewnątrz było upalnie, gorąca letnia noc. - Północ - burknął Morley. - Byliśmy tam dłużej, niż myślałem. - Ruszaj się. Mamy jeszcze dużo do zrobienia. Byliśmy już w pół drogi na pustynię rozciągającą się u stop zbocza, kiedy za naszymi plecami rozległy się wrzaski. Wyczuwało się w nich nie tylko ból, lecz także frustrację i wściekłość. Dojango otworzył usta: - Powiadają, że te stwory potrafią wygrzebać się niemal ze wszystkiego. Myślisz, że któryś z nich może nam zagrozić? - Nie mam pojęcia - odparłem zgodnie z prawdą. - Ale zawiadomimy wojsko natychmiast, jak to możliwe. Ruszyliśmy w stronę naszego obozowiska. Księżyc był w trzeciej kwadrze, więc maszerowaliśmy szybko, choć Kayean wciąż popiskiwała, znużona jasnością. Tak samo zachowywali się więźniowie Morleya. Kiedy dotarliśmy na miejsce, Dotes odezwał się: - Trzeba nieszczęśników obłożyć wilgotną ziemią i dobrze opakować, żeby ich słońce nie dosięgło. - Musimy również pogadać - oznajmiłem. - Też mi się tak wydaje. - Co się stało z majorem? Tionie, wiesz coś na ten temat? Kleiła się do mnie co najmniej tak samo jak Kayean. - Ten, który nas aresztował? Nie wiem, chyba go zabili, kiedy zaatakowały wampiry. - Vasco, a ty nie wiesz, co się z nim stało? - Byłem za bardzo zajęty. - Ktoś jeszcze? Róża mruknęła: - Chyba widziałam, jak go zabierali. Ale może mi się tylko wydawało. Kiedy przyszliście, nie było go w żadnej z klatek. - Może go zjedli? - podsunął Dojango. - Ale przecież doliczyliśmy się ciał - stwierdził Morley i spojrzał na mnie dziwnie, jakby uważał, że wiem coś, czego jeszcze nie powiedziałem. Rzeczywiście tak było, ale nie odezwałem się tylko dlatego, że doszedłem do tego zaledwie parę minut wcześniej. Szepnąłem: - To nazwisko przewijające się przez listy nazwisk, które miałem rozpoznać... Nie mogłem sobie przypomnieć, skąd je znam. Teraz już wiem. - No i...? - Legendarny agent Venageti. Prawdopodobnie potrafi się przeistaczać. Również prawdopodobnie schwytany albo zabity. Ale jeśli tak, to dlaczego ludzie... którzy mają kontakty z Venageti.. ciągle się nim interesują? - Nie wiem i myślę, że raczej nie chcę wiedzieć. Teraz interesuje mnie jedynie wyrwanie się z tego zapomnianego przez bogów i ludzi miejsca. Chcę usiąść i zjeść wreszcie pierwszy od miesięcy zdrowy posiłek. Przypuszczam jednak, że musimy się bronić. Sądzisz, że go uratowaliśmy? - Jest na to szansa. - Który to? - Wybieraj. - Nie kobiety? - Nie. Każda z nich poznałaby od razu, że druga się zmieniła. Głosowałbym za kimś naszych rozmiarów. - Oczywiście, jeśli jest tu z nami. - Oczywiście