... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Kiedy marszczył czoło podczas czytania lub gdy oglądał coś ciekawego, zwężały się i wtedy matka uważała go za swojego. — Nie przyniesiesz wstydu Alversom — mówiła. Jody odwrócił lusterko, by obejrzeć swe uszy, nie dlatego, aby sprawdzić ich czystość, lecz na wspomnienie bólu, jakiego doznał owego dnia, kiedy Lem Forrester wziął go za podbródek ogromną łapą i szarpnął za uszy. — Chłopcze, masz uszy jak opos — powiedział. Jody skrzywił się i odwiesił lusterko. — Czy poczekamy ze śniadaniem na tatę? — zapytał. — Pewnie! Gdybym wszystko dała tobie, na pewno byś mu nic nie zostawił. 32 Chłopiec zatrzymał się przy drzwiach i zawahał. — Ale nie waż mi się uciekać! — powiedziała matka. — Ojciec jest tam, przy stodole. Od południowej strony zarośli dobiegało szczekanie wyraźnie podnieconej Julii. Chłopcu zdawało się również, że słyszy ojca wydającego suce jakieś rozkazy. Zanim ostry głos matki zdołał go zatrzymać, puścił się pędem w tamtą stronę. Matka również usłyszała szczekanie. Zbliżyła się do drzwi i krzyknęła za Jodym: — Nie łaźcie z ojcem długo za tym zwariowanym psem! Nie mam zamiaru sterczeć tutaj i czekać ze śniadaniem, kiedy wy będziecie włóczyć się po lesie! Nie słyszał już ojca ani Julii. Był wściekły, że go ominęła okazja. Nieproszony gość poszedł sobie, a ojciec i pies ruszyli chyba w ślad za nim. Skoczył między zarośla w stronę, z której dobiegał hałas. Głos ojca rozległ się blisko: — Spokojnie, synu. Co się stało, już się nie odstanie. Jody stanął. Julia trzęsła się nie tyle ze strachu, ile z nadmiaru gorliwości. Ojciec patrzył na ziemię, na zmiażdżone i poszarpane szczątki maciory, czarnej Betsy. — Kosołapy musiał słyszeć, jak go wczoraj wyzwałem — rzekł Penny. — Patrz, chłopcze. Widzisz? Jody struchlał na widok pokrwawionej maciory. Ojciec patrzył gdzieś za nią. Julia zwróciła ostry nos w tę samą stronę. Jody wysunął się naprzód o kilka kroków i zbadał piasek. Nieomylne ślady wzburzyły w nim krew. Były to tropy wielkiego niedźwiedzia. W śladzie prawej łapy, wielkiej jak denko kapelusza, brakowało jednego palca. — Kosołapy Staruch! Penny kiwnął głową potakująco. — Cieszę się że zapamiętałeś ten trop. Pochylili się razem i rozpoznawali ślady i kierunek, w którym szły. — Oto, co nazywam przeniesieniem walki do obozu nieprzyjaciela — powiedział Penny. — Żaden z psów nie zwietrzył go, tato. A ja nie słyszałem, bom spał. — Psy nie są winne; wiatr mu sprzyjał. Cóż ty myślisz, że on nie wiedział, co robi? Wśliznął się jak cień, na-broił i znikł przed świtem. Dreszcz przeszył chłopca. Wyobraził sobie olbrzymi, czarny cień niedźwiedzia pomiędzy zaroślami, zabijający potulną, śpiącą świnię jednym uderzeniem wielkiej, uzbrojonej w pazury łapy. A potem białe kły wpijają się w grzbiet świni, gruchocą kości, wżerają się w ciepłe, pulsujące mięso. Betsy nie miała nawet czasu, by kwiknąć o pomoc. — Już się widać nasycił — rzekł Penny. — Zjadł tylko jeden kęs. Żołądek niedźwiedzia, kiedy po raz pierwszy opuszcza zimowe legowisko, jest skurczony. Oto dlaczego nienawidzę niedźwiedzia! Rozumiem stworzenie, które zabija i zjada inne zwierzęta, kiedy jest głodne. Ale zwierzę albo człowiek, który wyrządza krzywdę ot tak sobie, jak to miało miejsce tutaj... dla samej krzywdy... Spójrz na pysk niedźwiedzia, a zobaczysz, że to dla niego igraszki. — Czy chcesz zanieść starą Betsy do domu? — Strasznie jest poszarpana, ale myślę, że trochę kiełbas będzie można z niej zrobić. No i słonina... Jody wiedział, że powinien się martwić z powodu starej Betsy, ale jedyne, co odczuwał w tej chwili, to było podniecenie. Ta zbrodnia, mord w obrębie baksterow-skiego gospodarstwa sprawił, że wielki niedźwiedź, który 34 dotąd wymykał się wszystkim hodowcom trzody, stał się jego osobistym wrogiem. Pragnął jak najszybciej rozpocząć polowanie. Przyznawał się jednak przed sobą, że boi się trochę, Kosołapy bowiem był niesłychanie zuchwały. Jody chwycił świnię za zadnią nogę, Penny za drugą i powlekli ją do domu. Julia niechętnie biegła za nimi. Stary pies myśliwski nie mógł zrozumieć, dlaczego z miejsca nie rozpoczynają pościgu za Kosołapym. — Daję słowo — rzekł Penny — że boję się przynieść tę nowinę matce. — Na pewno będzie się gniewać — potwierdził Jody. — Betsy była taką dobrą maciorą. Mój Boże, jaka ona była wspaniała! Mama Baxter czekała na nich przy bramie. — Ja tu wołam i wołam... Coście tam tak długo robili? Boże miłosierny! Moja Betsy! Wzniosła ręce ku niebu. Penny i Jody minęli bramę i poszli za dom. Matka szła za nimi, jęcząc. — Powiesimy mięso na krokwi, synu — rzekł Penny — psy go tam nie dosięgną. — Opowiedzielibyście przynajmniej, jak to się stało — powiedziała matka. — Jak mogła zginąć, kiedy byliśmy wszyscy w domu? — To sprawka Kosołapego — rzekł Jody. — Ślady są wyraźne. — A psiska spały sobie w najlepsze! — zawołała matka. Trójka psów ukazała się właśnie, wietrząc zapach krwi. Matka rzuciła kij w ich stronę