... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Za biurkiem, odziana w nieco wyświechtaną podomkę siedziała Chooka Frood. Na widok Reicha właściwa jej twarzy podejrzliwość zmieniła się w przestrach. Reich zaś jednym szarpnięciem wydobył z kieszeni dez-integrator. - Na miłość boską, panie Reich! - kwiknęła wróż-biarka. - Oto jestem, Chooka - powiedział mężczyzna ochrypłym głosem. - Ale zanim zaczniemy rozgrywkę, pozwólmy sobie na próbny rzut. Raz już użyłem przeciw tobie tego dezintegratora. Aż swędzą mnie dłonie, by spróbować ponownie. I to wyłącznie z twojej winy. Choka poderwała się z miejsca i wrzasnęła: - Magda! Reich chwycił ją za ramię i rzucił przez całą szerokość pokoju. Potknęła się o kanapkę i upadła na nią całym ciężarem ciała. W tejże chwili do biura wpadła czerwonooka strażniczka. Reich przygotował się już jednak na jej przyjęcie. Trzasnął ją po karku, a gdy poleciała do przodu, popchnął pięścią w plecy i rozciągnął szamoczącą się walkirię na podłodze, przytrzymując stopą. Leżąc jeszcze na ziemi, strażniczka usiłowała odwrócić się i chwycić go za nogę. Reich zignorował ją i jadowitym tonem zadał pytanie wróżbiarce: - No, a teraz bez wykrętów. Po co te bomby? - O czym pan mówi? - pisnęła Chooka. - A o czym, do cholery, mam mówić? Niech pani spojrzy na mnie, moja pani. Krew powinna przemówić sama za siebie. Trzy razy ledwie uszedłem z życiem. Czy nadal mam liczyć na szczęście? - Reich, niech pan przynajmniej wyjaśni... Mówię o Pani z Kosą, Chooka. O Śmierci. Kiedy byłem tu ostatnio, przyłożyłem twojej przyjaciółce, a i tobie też się dostało. To cię wkurzyło, postanowiłaś się za to odegrać, no i teraz podkładasz mi te miłe bombki-nie-spodziewajki, co? Oszołomiona Chooka potrząsnęła tylko głową. - Na razie były trzy sztuki. Na statku, podczas powrotu ze Spacelandu. W moim gabinecie. I w moim skoczku. Ile jeszcze tego będzie, Chooka? - To nie ja, panie Reich. Proszę pomóc mi wstać. Ja... - To twoja sprawka, nikt inny nie pasuje. Jesteś jedyną osobą, która ma odpowiednie kontakty i która może wynająć ludzi z ferajny. Wszystko się zgadza, nie próbuj przeczyć. - Trzasnął bezpiecznikiem dez-integratora. - Nie mam czasu na użeranie się z drugorzędną starą wiedźmą i stadkiem jej pedałowatych wampirów. - Na miłość boską! - pisnęła Chooka. - A co, do cholery, ja mam do pana? Odrobinę pan narozrabiał? Przylał pan Magdzie? I co z tego? Nie pan pierwszy i nie ostatni. Niech pan pomyśli! - Już o tym myślałem. Jeśli nie ty, to kto? - Keno Quizzard. On też ma kontakty z ferajną. Słyszałam, że on i pan... - Quizzard wypadł z interesu. Nie żyje. Kto jeszcze? - Church. - Brak mu ikry. Jeśli już, to spróbowałby tego dziesięć lat temu. Kto poza nimi? - A skąd ja mam to wiedzieć? Nienawidzą pana setki ludzi. - Niechby i tysiące, ale kto z nich potrafiłby dobrać się do mojego sejfu? Kto potrafiłby rozszyfrować kombinację fazy i... - A może pańskiego sejfu nikt nie ruszał? Może ktoś wziął kombinację z pańskiej głowy? Może... - Ktoś ją podczytał! - Owszem. Ktoś ją podczytał. Choćby i sam Church. Skąd pan wie, na ile starcza mu śmiałości? A może jest jakiś inny wnikacz, który chętnie ujrzałby pana w trumnie? - Boże mój... - wyszeptał Reich. - Mój Boże... Tak! - Church? - Nie! Powell. - Ten gliniarz? -? Owszem, ten gliniarz. Jego Wielebność Lincoln Powell. Jasne! - Teraz słowa wylewały się z ust Reicha wartkim potokiem. - Oczywiście, Powell! Sukinsyn zaczął grać nieczysto, bo zrobiłem go w konia. Nie może zebrać dowodów przecowko mnie. Nie pozostało mu nic prócz desperackich prób wykończenia mnie minami-pułapkami. - Oszalał pan, Reich... - Czyżby? To dlaczego, do cholery, pozbawił mnie usług Ellery Westa i Breena? O, on wie, że jedyną obroną przed takimi zamachami jest towarzystwo wnikacza. To Powell. - Ale on jest gliną, panie Reich! Gliną! - A pewnie! - wrzasnął Reich. - Dlaczego by nie? On jest bezpieczny. Któż podejrzewałby policjanta? Pyszny kawał. Sam nie wpadłbym na lepszy pomysł. No, dobra... teraz ja z nim poigram. Kopnięciem odrzucił precz od siebie czerwonooką, podszedł do Chooki i jednym szarpnięciem postawił ja na nogi. - Zadzwoń do Powella. - Co? - Zadzwoń do Powella! - ryknął. - Do Lincolna Powella. Zadzwoń do niego do domu. Powiedz mu, żeby natychmiast tu przyszedł. - Panie Reich, nie..