... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Krzyk, wzmocniony echem klatki schodowej, dotarł do jego uszu z niższego piętra niczym przez watę zbędnych i niemych minionych lat i na chwilę przywołał obrazek z dzieciństwa: Nikita i Chołmski, jego przyjaciel, płyną jolką w kierunku zakola rzeki Moskwy, a maleńki Cyryl rozpaczliwie krzyczy na brzegu - Nie zabrali go! Cyryl, którego także wlekli dwaj oprawcy, nie zważając na nic rzucił się ku poręczy. Przed chwilą na podeście schodów, dwa pietra wyżej, mignęła droga osoba, starszy brat. Już go nie było widać, a Cyryl wciąż jeszcze wymachiwał ramionami i wołał głośno: - Nikito! Widziałem ciebie! Nikito, bracie! Zaskoczeni przez chwilę strażnicy oderwali go od poręczy. Odwrócił się do nich zdziwiony i rozpromieniony, jakby ujrzał brata co najmniej na pokładzie spacerowego statku. - Widziałem tam przed chwilą brata, towarzysze! Jeden strażnik zdzielił go rękojeścią pistoletu w plecy, drugi pchnął kolanem w pachwinę. A kiedy Cyryl się przewrócił, skopali go buciorami. - Wilk ci towarzyszem! Wieprz bratem! Pociągnęli do otwartej żołnierskiej latryny. - Gębą do kibla! Niech skosztuje gówna, trockista przeklęty! Godzinę później półżywego Nikitę wepchnięto z powrotem do celi. Twarz, szyja, pierś - skrwawione, oczy podpuchnięte, podbrzusze - ciemne, mokre, nie wiadomo czy to krew, czy mocz. Współwięźniowie zwolnili zaraz dolną pryczę, ułożyli go na wznak, otarli szmatą krew, dali łyk wody. Dowódca korpusu nie jęczał, nie wiadomo było, czy czuje ból. Jakiś czas później zaczął bełkotać. Miszanin, który pochylił się nad nim, usłyszał coś bezsensownego: „...od Zawgorodina - dwudniowy przydział - chleba - paczka - machorki - od Iwanowa - palacza - szynel - od Cymmermana - papierosy - od Putilinej - para butów...” Miszanin poskrobał się w głowę - od dowódcy korpusu w malignie można oczekiwać czegoś więcej. - Tego nie mogę zrozumieć. Nigdy bym się nie spodziewał, że nasi będą stosować tortury - szepnął filolog do biologa. Biolog spojrzał na niego, uśmiechnął się. Stuknęła facetowi czterdziestka, trafił do Lefortowa i ciągle jeszcze dziwi się, że „nasi” robią coś takiego! - To, proszę ja pana, nie są wcale tortury, to „dwadzieścia dwie metody prowadzenia aktywnego śledztwa”, jak mi wytłumaczył mój śledczy. Śmiał się, że wprowadzony zostanie żelazny rygor. Po weryfikacji na najbardziej trudnych więźniach nowe metody aktywnego śledztwa będą stosowane masowo, wtedy pewnie nie ominą nas. Filolog wzdrygnął się. - Może mnie pan potępi, ale ja nie wytrzymam ani chwili, natychmiast podpiszę wszystko, co mi podsuną, niech tam rozstrzelają! Biolog ze smutkiem spojrzał na kolegę. - Są rzeczy gorsze niż własna śmierć, mój drogi. Filolog odpowiedział jakimś cichym, ale bolesnym pomrukiem, jakby szczęki rozdarł okropny ból. Nie, miejmy nadzieję, że to będzie tylko rozstrzelanie, nic więcej... W kącie celi rozległ się śmiech. To niezrównany Miszanin opowiadał, jak się tu dostał. - Z lenistwa, towarzysze, jestem ofiarą swego lenistwa. Nikt nie zawinił prócz mojej dupy, drodzy towarzysze. Ciekaw jesteś, kmiotku, jak to się mogło stać? Ty nie wiesz, co to lenistwo? Dobra, posłuchaj, opowiem historię prostą, jak Szekspir. Waśka Leszczyński... Mam takiego kumpla... Posuń się - położę się trochę. Więc wzielim tuzin „żiguli”, trzy ćwiartki i dwie małpki Moskiewskiej specjalnej i popijaliśmy sobie do późna w garażu. O czym żeśmy pierniczyli - nie pamiętam, o dziewczynkach, o meczu „Spartak”-”Dynamo”, aż gadka zeszła na to, który z naszych wodzów przystojniejszy. Ja gardłuję za Woroszyłowem, a on - za Kaganowiczem, żelaznym komisarzem. Pożarliśmy się okrutnie, bez potrzeby wspomnieliśmy Stalina. W nocy, już w łóżku, pomyślałem, że trzeba zameldować o Waśce Leszczyńskim. Ale pod kołdrą cieplutko, w głowie wóda buzuje, baba pod bokiem, nie chciało się wyjść. A rano przyszli po mnie. Waśka Leszczyński nie leniuchował... Nikogo nie interesowało, czy Miszanin kłamał, czy też przyjaciel, którego on miał zakapować, sam nadał na niego. Ważne było to, że w jego relacji czekistowski koszmar miał wymiar rodzajowy, a więc jakby trochę komiczny. Napięcie malało, zaczynało się wydawać, że władza nawala jak podpity kierownik ADM-u, ale nic to, w końcu przywoła ją ktoś do porządku, najpewniej zrobi to Sam Gospodarz. Nikita na przemian majaczył w omdleniu i odzyskiwał przytomność, wracając do niemal optymistycznej rzeczywistości, a kiedy usłyszał zakończenie „wesołej historyjki” Miszanina, ocknął się całkiem. Może wtedy, w Chabarowsku Wadim Wujnowicz także nie leniuchował? Właściwie ta myśl dręczyła go od chwili aresztowania. Czyżby Wadim? Czyżby przestraszył się i zameldował o rozmowie, którą sam sprowokował? A może posłano go w tym celu? Niemożliwe! Wadim - człowiek honoru - nie może być kapusiem i prowokatorem. Raczej można stracić zaufanie do siebie samego niż do takiego człowieka. Chociaż kto wie... W śledztwie ani razu nie padło nazwisko Wujnowicza. Czekiści szaleli z wściekłości, pletli bzdury, układali coraz bardziej bezsensowne historie zdrady i szpiegostwa, a jedyna poważna poszlaka, jedyna podstawa do oskarżenia i skazania, owa rozmowa o świcie na balkonie, w której w gruncie rzeczy chodziło o powstanie, pozostała na uboczu. A może?... Może jeszcze sięgną do niej, by oszołomić doniesieniem Wujnowicza i złamać w ten sposób opór? Dzisiaj na początek rzucili się na niego gromadą i po prostu szarpali. Jeden, zdjąwszy pas, chłostał go klamrą po twarzy, piersi, ramionach. Stosowali „metody aktywnego śledztwa”, wśród nich najulubieńszą - zaciskanie członka i moszny drewnianymi kleszczami. Przeraźliwy ból po przekroczeniu jakiegoś progu prawie znikał. Dowódca korpusu nieświadomie śmiał się i płakał chłopięcym głosem