... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Z mojej nic. Objęli się przez pół, jak to się już nie zdarzało od ery ekwipunku, kiedy raglan kupili. W drzwiach przypomniał sobie pan Mieniewski coś jeszcze. Twarz mu wykrzywiły ciężkie, czarne grymasy, pełne najwyższej pogardy: - Zamach? Sto razy wcześniej wiedziałby o tym tutejszy pan Kapuścik. Wszystko zaszpiclowane! W rumowisku korytarza zetknęli się nos w nos z Kozą. Opromienił leadera entuzjastycznym spojrzeniem i pozwolił sobie stwierdzić, że gwoli zwiedzenia budowli Domu wybrani towarzysze są już od dość dawna na dole. Leader kroczył ku nim powoli, aby dać czas potęgującemu się widocznie wrażeniu. Oraz aby wypatrzeć, czy nie ma w grupie kogoś przydatnego do nawiązania rozmowy? Gdy leader znalazł się już blisko, grupa czekających ugięła się nieomal. Jakby okazać chcieli, że dla wielkiego człowieka nigdy dość miejsca między maluczkimi. Wszystkie twarze rozjaśnił uśmiech stropiony, tkliwy, uśmiech nadmiernej nadziei. - Jak się macie, Martyzel? - zawołał leader do człowieczka stojącego na czele. Martyzel ostatni raz poprawił sobie druciane okulary i ze świstem wciągnął powietrze. Coś się w nim takiego stało, taki gwałt niewytłumaczony, jakby naraz zahuczała gotowość tysiąca myśli. Poseł w prywatnych rozmowach (co innego na wiecu) nie dopuszczał z zasady do wybuchów entuzjazmu. Rzekł śpiesznie: - Dzielny górnik, Martyzel! - Bazyleja, Bruksela, Amsterdam - Martyzel wymawiał uroczyście nazwy międzynarodowych zjazdów socjalistycznych, ni to nazwy zwycięskich bitew -wszędzie tam słyszałem wasze słowa, pośle! Leader podał rękę. Po czym dwoma palcami dotknął lekko obu ramion górnika. Było w tym ruchu coś pośredniego jakby między dotykaniem sakramentu a doktorskim pukaniem. Gest błahy, a jednak dziwnym sposobem z ciała ludzkiego ważną sprawę czyniący: - I ciągle jeszcze tak was po świecie nosi? - Już mnie wcale nie nosi. Reumatyzm trzyma na miejscu. - Na dowód owego reumatyzmu wyciągnął Martyzel przed siebie obie ręce. Osadzone na sękatych przegubach, duże, żyłami przejęte, z czarnym cieniem w bruzdach wiotkiej skóry, wyglądały jak martwe przyrządy. - Nie reumatyzm - poseł spostrzegł, że jedna z kobiet asysty żywiej współczuje rozmowie. - Nie reumatyzm, a na pewno kobieta. Powiedzcie no prawdę? Okazało się, że Martyzel ożenił się i ma już dwoje dzieci. Wszyscy dawno to wiedzieli, ale szczegóły takie nie mogą przecież obowiązywać posła. Co żywo przedstawiono mu ową niewiastę z asysty, smukłą brunetkę w popielatym żakiecie, zapinanym na kościane guziki. Była chyba znacznie młodsza od męża, czy też może tak szczęśliwie zachowana? Leader podał jej rękę i zalotnym, a jednak powściągliwym spojrzeniem zaglądnąwszy w oczy, rzekł: - Na miły Bóg, tylko z dziećmi, ludzie, nie śpieszcie się zanadto! Wypróbowane to powiedzenie pochlebiało sile mężczyzny, a zarazem chroniło zdrowie i piękność kobiety. - Wilk - kończył poseł w stronę Martyzela - wilk ostatniego strejku robotników w Westfalii. Możeście nie był, Martyzel, przed wojną wilkiem, co? Gdy padły słowa o westfalskim strejku, nie tylko Martyzela, całą asystę jakby elektryczność przeszła. Tutaj od dawna przecie zewsząd strejkiem pachniało w powietrzu i co? Kapitał prowokował dalej. Wszystkie znaki robotniczego życia wyraźnie prowokację wskazywały. Któż znajdzie odwagę, żeby to wypowiedzieć, skoro Martyzel, który od tylu lat ciągle w książkach siedzi, ręce tylko nieśmiało wyciąga?! A tu poseł zawinął połą płaszcza i już wszyscy idą w inną stronę. Żółte klepisko schło cierpliwie na słońcu, w głębokim cieniu ścian szeleściły jasne strzępy wiórów, przez puste okna niby kruszyny przelatywały wróble, lecz gdyby nie ta cała budowa, to by poseł Drążek inaczej z kapitałem gadał, inną by tu ludzie znajdowali obronę, a tak? Dom wznosi się, tymczasem płaca kapitału jest dookoła taka, że pod ścianami chyba zasiąść i ten mur gryźć? Śledzili za leaderem. Jak się ustosunkuje? Widać było, że Drążkowi nie świadczy. Drążek sto razy podbiegał, zaglądał, nic nie wyłudził. Aż zatrzymali się wszyscy na rumowisku, w pobliżu parkanu