... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

14. WIELKA DEBATA „Gdy: kobiety wstąpią do wojska, zaciągną się do marynarki, staną za sterem okrętu, pójdą za pługiem, gdy zaczną walczyć o chleb i nurzać się w tłumie żarłocznych konkurentów w handlu i biznesie, gdy nad ciepło domowego ogniska milsze im będą zdrada i fałsz sceny politycznej, rozpustny żołnierski obóz, huk dział i krew na polu bitwy, wtedy, i tylko wtedy możemy się zastanawiać nad ich prawami wyborczymi" - oświadczył w roku 1866 senator George H. Williams z Oregonu. Motywów, dla których prawodawcy epoki wiktoriańskiej odmawiali kobietom prawa głosu, było wiele. Niektórzy, jak senator Wil- liams, strzegli status quo i nie zgadzali się na zmiany dla samej za- sady. Innych przerażała myśl, że kobiety mogłyby wejść w świat po- lityki i zakłócić ich święty spokój. Jeszcze inni bali się, że dopusz- czenie kobiet do urn wyborczych wywróci do góry nogami całą poli- tyczną scenę, bo nikt przecież nie wie, na kogo zechcą głosować (choć zakładano, że żeński elektorat byłby raczej konserwatywny). Były to obawy niegodne mężów stanu, wytaczano więc na użytek publiczny inne argumenty. Przez ponad pół wieku z fałszywą troską głoszono zgodnym chórem, że chodzi wyłącznie o „szczególne" miejsce kobiet w życiu i ich „szczególne" poczucie moralności. A taki argument łechtał kobiecą próżność. Jedną z najaktyw- niejszych głosicielek doktryny, że świat niewiast i świat mężczyzn to dwie „odrębne sfery", była właśnie kobieta - Catharine Beecher, siostra Harriet Beecher Stówę* i wielebnego Henryego Warda Beeche- * Autorki Chaty wuja Toma - przyp. tłum. ra, jednego z najwybitniejszych duchownych w ówczesnej Ameryce. Wedle panny Beecher podział społeczeństwa na kobiety i mężczyzn był absolutnie naturalny i politycy czy filozofowie nie powinni go zamazywać, przeciwnie - powinni „wytyczać nowe sposoby utrwa- lania granicy dzielącej świat kobiet od świata mężczyzn, zwłaszcza w środowiskach miejskich, gdzie kobiety i mężczyźni często spełnia- ją te same funkcje'". Jeśli zaś idzie o obszary działań przypisane każdej z płci, to sprawowanie rządów należało oczywiście do męż- czyzn, a skoro tak, również głosowanie w wyborach powinno być ich wyłączną domeną3. Z punktu widzenia logiki był to argument doskonale skonstru- owany i nawet dziś trudno byłoby go podważyć. A jednak podważyła go sama autorka, stwierdzając, że i bez dostępu do urn wyborczych kobiety mogą wywierać wpływ na sprawy publiczne. Jak? Zwyczaj- nie - kształtując poglądy swoich mężów i synów, a więc tych, co mają prawo głosu. W istocie oznaczało to, że kobiety mogą sprawo- wać władzę, nie ponosząc przy tym żadnej odpowiedzialności. Układ wygodny dla zainteresowanych, ale z gruntu nieuczciwy, nikt jed- nak autorce tego nie wytknął. Mężczyźni milczeli, bo sami zapędzili się w ślepy zaułek, głosząc tezę, że kobieta z natury jest moralnie doskonalsza i już z tego tytułu powinna wywierać zbawienny wpływ na płeć mniej doskonałą. Korzenie tej kuriozalnej koncepcji tkwią w średniowiecznej ga- lanterii dziewiętnastowiecznych romantyków. Gdy William Ewart Gladstone" oświadczył w latach osiemdziesiątych XIX wieku, że nie zgadza się na przyznanie praw wyborczych kobietom, bo darzy je zbyt wielkim szacunkiem i zbyt ceni ich „delikatność, czystość, do- skonałość i wysokie poczucie moralności", aby narażać je na zetknię- * Problem ten dał już o sobie znać w środowisku pozamiejskim. W pionierskich cza- sach, gdy na Dziki Zachód ciągnęły karawany zaprzężonych w muły wozów osadników, kobiety pracowały równie ciężko jak mężczyźni, wraz z nimi stawiając czoło trudom życia na prerii. Jednak według współczesnych badań nawet w tych warunkach starały się za- chować swoją tradycyjną rolę. Nie uważały się za równe mężczyznom, nie chciały być równoprawnymi partnerkami