... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Wstawiłeś się za mną - powiedziała Beverly i nagle pocałowała Bena w policzek. - Dziękuję. Ben znowu poczerwieniał. - Nie oszukiwałaś - wymamrotał i wypił połowę swego koktajlu trzema potężnymi łykami. Potem czknął głośno, co przypominało wystrzał z dwururki. - Zostało ci coś jeszcze? - zapytał Eddie, a Beverly roześmiała się, trzymając oburącz za brzuch. - Już nie mogę - zachichotała. - Brzuch mnie boli. Proszę, już dosyć. Ben uśmiechał się. Tej nocy przed snem będzie wiele razy wspominał chwilę, kiedy Bev go pocałowała. - Naprawdę dobrze się czujesz? - spytał. Skinęła głową. - To nie przez niego. Nawet nie przez to, co powiedział o mojej matce. Chodzi o to, co się stało zeszłego wieczoru. - Zawahała się, powiodła wzrokiem po twarzach Bena, Eddiego i ponownie powróciła spojrzeniem do Bena. - Ja... ja... muszę komuś o tym opowiedzieć. Albo komuś to pokazać. Wydaje mi się, że płakałam, bo bałam się, że tracę zmysły. - O czym ty mówisz? Ty tracisz zmysły? - zapytał nowy głos. To był Stanley Uris. Jak zawsze wydawał się niski, szczupły i nienaturalnie schludny - o wiele za schludny jak na jedenastolatka. W białej koszuli włożonej starannie za brzegi świeżutkich dżinsów, z nienagannie zaczesanymi włosami i nieskazitelnie czystymi czubkami trampek wyglądał raczej jak najmniejszy dorosły świata. W chwilę potem uśmiechnął się i złudzenie prysło. Nie powie tego, co miała powiedzieć - pomyślał Eddie - bo nie było go tu, kiedy Bradley obraził jej matkę brzydkim epitetem. Ale po chwili wahania Beverly opowiedziała im o wszystkim. Bo dziwnym trafem Stanley był inny niż Bradley - w przeciwieństwie do Bradleya wydawał się całkiem na miejscu. Stanley jest jednym z nas - pomyślała Beverly i w głębi duszy zastanawiała się, czemu w tej samej chwili na jej rękach pojawiła się gęsia skórka. Nie robię im żadnej łaski, opowiadając o tym, co mi się przydarzyło. Ani im, ani sobie. Tak mi się w każdym razie wydaje. Ale już było za późno. Już zaczęła mówić. Stan usiadł obok nich, a jego twarz była nieruchoma i poważna. Eddie zaproponował mu resztkę koktajlu, lecz Stan odmówił ruchem głowy, nie spuszczając wzroku z twarzy Beverly. Żaden z chłopców się nie odezwał. Opowiedziała im o głosach. O tym, jak rozpoznała głos Veroniki Grogan. Wiedziała, że Ronnie nie żyje, ale mimo to była pewna, że to był jej głos. Opowiedziała im o krwi, o tym, że ojciec jej nie widział ani nie czuł, podobnie zresztą jak matka, która rano weszła do łazienki. Kiedy skończyła, powiodła z obawą wzrokiem po ich twarzach... ale nie dostrzegła w nich niedowierzania. Strach, owszem, ale ani cienia niedowierzania. W końcu Ben zadecydował. - Chodźmy. Musimy rzucić na to okiem. 7 Weszli tylnymi drzwiami nie tylko dlatego, że pasował do nich klucz, jaki miała Beverly, lecz z uwagi na to, że jak sama powiedziała, ojciec by ją zabił, gdyby pani Bolton zauważyła ją wchodzącą do mieszkania pod nieobecność rodziców z trzema chłopakami. - Dlaczego? - zapytał Eddie. - Nie zrozumiałbyś, tępaku - uciął Stan. - I dlatego siedź cicho. Eddie chciał coś odpowiedzieć, ale jedno spojrzenie na bladą napiętą twarz Stana wystarczyło, aby zmienił zamiar. Przez drzwi dostali się do kuchni, w której królowały promienie popołudniowego słońca i letnia cisza. W suszarce błyszczały naczynia. Cała czwórka stała ściśnięta przy kuchennym stole, a kiedy na górze trzasnęły drzwi, wszyscy podskoczyli gwałtownie, po czym wybuchnęli nerwowym śmiechem. - Gdzie to jest? - spytał Ben szeptem. Czując gwałtowne pulsowanie w skroniach, Beverly poprowadziła ich małym korytarzykiem, w którym po jednej stronie znajdowała się sypialnia rodziców, a na samym końcu zamknięte drzwi do łazienki. Otworzyła je, szybko weszła do środka i wyjęła korek z umywalki. Potem ponownie się wycofała, stając pomiędzy Benem a Eddiem. Krew na lustrze, umywalce i tapecie zaschła, tworząc brudnobrązowe zacieki. Bev spoglądała na krew, bo nieoczekiwanie to okazało się łatwiejsze niż patrzenie na nich. Cichym głosem, który z trudem rozpoznała jako własny, spytała: - Widzicie to? Czy któryś z was to widzi? - Czy to jest tam? - Ben zrobił krok naprzód, a ona ponownie zdziwiła się, widząc, że jego ruchy pomimo niewątpliwie potężnych rozmiarów ciała były nad wyraz delikatne