... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Też masz ochotę, co? — R.J. stanął koło mnie, przetaczając puszkę piwa w dłoniach. — Och, Arden — dodał cicho. — Czego? Jeszcze kilka razy walnęłam w drzwi. — To naprawdę fajnie z twojej strony. To miłe, że nie muszę krążyć po mieście samochodem, żeby się nawalić, wiesz? Arden... — Co? Wpatrywałam się w drzwi, rozcierając piekącą dłoń. — Muszę się położyć. Pójdziesz ze mną? Popchnęłam go lekko, odchodząc od drzwi, a on odbił się od ściany i osunął na podłogę. Usłyszałam, jak beknął, i poczułam odór wymiocin. Tego już było za wiele. Obróciłam się na pięcie i wparowałam do pokoju Scotta w chwili, gdy akurat Cody podciągał spodnie. Abby zapiszczała i obciągnęła koszulę, jak najniżej się dało. Popchnęłam Cody'ego w stronę drzwi. — Ej, nie bądź taka agresywna — mamrotał. — Miałem gumkę, łóżko jest czyste. O co ci chodzi? Wyrzuciłam go z pokoju. Potknął się i wdepnął w wymiociny. Zaczęłam okładać go po plecach. — Wynoś się i zabieraj wszystkich razem z sobą. Macie pięć minut albo wezwę gliny. Mam gdzieś, co się ze mną stanie; macie się wszyscy wynosić. Ruszyłam korytarzem do swojego pokoju. Gdy już sięgałam do klamki, drzwi się otworzyły i wyszedł chłopak z dziewczyną. Nidy ich przedtem nie widziałam. Zamrugali porażeni jasnym światłem w przejściu. — Lepiej nie wchodźcie do tego pokoju — ostrzegła dziewczyna. — Jest jakiś dziwny. Cody popatrzył złośliwie, po czym przecisnął się obok mnie i wszedł do środka. Lampka na biurku rzucała miękkie żółtawe światło. Włączył górną lampę i rozejrzał się. Dwie ściany pokryte były fotografiami rodzinnymi; na trzeciej wisiał rząd ulotek. 102 — Wynoś się — powiedziałam. Nie posłuchał mnie. Z rękoma na biodrach przyjrzał się zdjęciom, a potem zaśmiał się z plakatów. — Lubi, jak ją trup podgląda. — Spieprzaj. — Jesteś bardziej szurnięta, niż myślałem. Następnie podniósł usmarowaną wymiocinami stopę i wytarł ją o moje udo. — Ej, spadamy — krzyknął. — Ta suka chce wezwać gliny. Ta suka nie wezwała glin, tylko przez dwie godziny po ich wyjściu sprzątała. W rekordowym czasie zdołali zrobić burdel w całym domu. Powypa-lane dziury w japońskiej macie, piwo na dywanie, powyginane żaluzje w pokoju dziennym, pizza na podłodze w kuchni, zasikana toaleta, rzygi w korytarzu i zużyta prezerwatywa na łóżku mojego brata. Zwinęłam pościel Scotta i wpakowałam do śmieci. Jak tylko ta suka zgasiła światła, na ubitym śniegu i lodzie na podjeździe zaskrzypiały opony. Obroty silnika zwolniły i trzasnęły drzwi. Usłyszałam ciche głosy, a potem drugie trzaśniecie drzwi. Samochód odjechał. Kurde, pewnie mówili. Już po imprezie. 8 W sobotę rano doznałam objawienia: naprawdę nawaliłam. Gdyby dowiedział się o tym komitet do spraw sierot, byłabym zgubiona. Moją winą nie była ta balanga, choć wiedziałam, że da mi o sobie znać kilkoro zatroskanych obywateli, jeśli tylko do uszu niewłaściwej osoby dotrze, że u Arden Munro była zarypiasta impreza. Nie chodziło też o zaległe zamówienia na ramki i zniecierpliwionych klientów ArdenArt. Ani nawet o nie odrobione zadania domowe. Z czym nawaliłam? Ze śmieciami. Przez dwa tygodnie nie pamiętałam, żeby przygotować kubły do piątkowej wywózki. Prawdziwie odpowiedzialna sierota o takich rzeczach nie zapomina. Przed pójściem spać spakowałam cały bajzel po imprezie do wora i zostawiłam w kuchni przy drzwiach do garażu, bo nie chciało mi się wynieść. Tak więc w obliczu prawdy stanęłam dopiero, gdy szurając nogami, szlam przez garaż, żeby wepchnąć worek do kubła. Cholera, pomyślałam. 103 Przegapiłam kolejną wywózkę. Moje zapominalstwo piętrzyło się przede mną w czarnych torbach. Dobrze chociaż, że było zimno, i tak miało pozostać — nic nie śmierdziało. — Och, Scott — wyśpiewałam, znalazłszy się z powrotem w kuchni — czy to nie twój był w tym tygodniu dyżur przy śmieciach? Zdążyłam zapuścić zęby w półcentymetrową warstwę śmietankowego serka szklącego się na idealnie opieczonym obwarzanku, gdy zabrzęczał dzwonek. Ścisnęłam pasek od podomki i przeszłam do pokoju dziennego. Wpół do dziesiątej w sobotę rano; kogo, u licha, niesie? Dzwonek zabrzmiał raz jeszcze. Kusiło mnie, żeby wyjrzeć przez żaluzje, ale podejrzewałam, że znajdę się wówczas oko w oko z Codym. Jedną dłoń zamknęłam na klamce, zaś drugą przekręciłam klucz w zamku. Och, czemuż nie mieliśmy wizjera? Gwałtownym ruchem otworzyłam drzwi. Jace uśmiechał się do mnie przez zamazaną szybę drzwi przedsionka. Jego uśmiech przygasł, gdy zauważył mój strój i potargane włosy. — Wyciągnąłem cię z łóżka? — Akurat jadłam śniadanie. — Chyba trzeba było najpierw zadzwonić — stwierdził. — Nikt tego nigdy nie robi. Wchodź. Wszedł do środka i zrobiło się małe zamieszanie, gdy oboje jednocześnie próbowaliśmy zamknąć drzwi. — Przywiozłem mamę do babci. Mieszka w jednym z apartamentów dla seniorów. Robią dziś u niej porządki i kazały mi się ulotnić. — Może potem mogłyby wpaść do mnie. Kilka razy przesunął suwak kurtki w górę i w dół. — Nie widzę tu bałaganu. — Wciągnął powietrze. — Może tylko panuje lekki zaduch. — Miałam wczoraj gości. Ale to długa historia. Chcesz obwarzanka? Chciał. Wysłałam go do kuchni i kazałam się poczęstować. Ja tymczasem ruszyłam pod prysznic. Załatwiłam to błyskawicznie. Ostatecznie kto ośmieliłby się przebywać dłużej niż trzeba nago i mokro w domu, gdzie jedyne towarzystwo stanowił niebywale atrakcyjny chłopak? Nie taka sierota jak ja. — Jesteś jakaś inna — rzekł, gdy dołączyłam do niego w kuchni. — Czysta i wilgotna. — To te włosy. Nie miałem pojęcia, że są takie długie, i chyba nigdy nie widziałem cię w rozpuszczonych. Przeważnie nosisz warkocze ople- 104 cione jakoś wokół głowy, prawda? Odkąd pamiętam, nawet jeszcze w piątej klasie, zawsze nosiłaś warkocze. To dość niezwykłe. — Musiałbyś mnie zobaczyć w pompadourze. Chcesz jeszcze soku? Pokręcił głową, wydobywając z czeluści własnej buzi zabłąkany kawałek pieczywa. Odwróciłam wzrok. Przypomniało mi się, jak wieczorem podobną czynność wykonywała Abby w ustach Cody'ego. — Widziałaś dzisiejszą gazetę? Pstryknęłam palcami. — Zapomniałam. — Moja babcia miała. — Wyciągnął złożoną płachtę z kieszeni kurtki. — Pomyślałem, że chciałabyś to zobaczyć. — Ja zamieściłam ogłoszenie. — Widziałem. Zdziwiłem się. Pomyślałem, „Kurczę, więc on żyje". A potem przeczytałem... o, tutaj, patrz. — Jace podał mi gazetę. — Na trzeciej stronie. Poważne gazety nazywają to działem wiadomości lokalnych