... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Mówiąc to wyszedł, Fanny zaś pozostała i starała się opanować. Jest jedną z dwóch najdroższych mu osób - to jest jej wsparcie. Ale ta inna osoba - ta pierwsza! Nigdy jeszcze nie wypowiadał się tak otwarcie i choć nie powiedział nic, czego by od dawna nie wiedzia- ła, był to jednak cios - świadectwo jego przekonań i poglądów. Były bardzo zdecydowane. Ożeni się z panną Crawford. Mimo iż spodziewała się tego od dawna - był to cios. Musiała sobie powta- rzać raz po raz, że jest jedną z dwóch istot mu najdroższych, nim słowa te wywołały jakieś wrażenie. Gdyby mogła uwierzyć, iż pan- na Crawford zasługuje na niego, byłoby... Och, jak byłoby inaczej... o ile znośniej! Ale on się łudzi, przypisuje jej nie istniejące zalety; ona ma te same wady, co dawniej, tylko on ich już nie widzi. Długo opłakiwała jego złudzenia, nim zdołała się opanować; potem przy- szło przygnębienie, od którego szukała ulgi w gorącej modlitwie za szczęście Edmunda. Było jej zamiarem, a również, jak sądziła, obowiązkiem, starać się przezwyciężyć to, co nieumiarkowane, co graniczące z egoi- zmem w jej uczuciu do Edmunda. Uważać czy wyobrażać sobie, iż doznała straty, zawodu, byłoby zarozumialstwem, dla którego nie miała słów dość silnych, zdolnych zadowolić jej pokorę. Byłoby szaleństwem, gdyby myślała o nim tak, jak panna Crawford ma prawo myśleć. On nie może być dla niej w tych okolicznościach niczym... niczym droższym niż przyjaciel. Więc czemu taka myśl przyszła jej do głowy, chociaż musiała być potępiona i zakazana? Nie powinna nawet zamajaczyć na progu jej wyobraźni. Będzie się starała być rozsądna i zasłużyć na prawo sądzenia charakteru panny Crawford i przywilej prawdziwej troski o Edmunda dzięki rzetelno- ści rozumu i uczciwości serca. 255 Miała w sobie heroizm pryncypialności i zdecydowana była speł- nić swój obowiązek, trudno się jednak dziwić, że, jako osoba o na- turze młodzieńczej i uczuciowej, podjąwszy te wszystkie szlachetne postanowienia, chwyciła kartkę papieru, zawierającą początek listu Edmunda, jak skarb, o jakim nie marzyła, i z najwyższym wzrusze- niem odczytywała słowa: Moja bardzo kochana Fanny, proszę, byś zechciała łaskawie przyjąć... - po czym schowała kartkę razem z łań- cuszkiem, jako najcenniejszą część podarunku. Było to jedyne pismo przypominające list, jakie od niego dostała: może już nigdy w życiu nie otrzymać drugiego; niemożliwe, by kiedykolwiek otrzymała drugie, które, biorąc pod uwagę okazję i styl - byłoby tak doskona- łe. Nigdy spod pióra najsłynniejszego pisarza nie wyszły dwie cen- niejsze linijki, nigdy poszukiwania najbardziej zapalonych biogra- fów nie zostały uwieńczone podobnie szczęśliwym odkryciem. Uniesienia kobiecego serca przerastają uniesienia biografa. W jej oczach już samo pismo, niezależnie od zawartej w nim treści, było czymś cudownym. Nigdy żadna ludzka ręka nie kaligrafowała ta- kich liter, jakie składały się na najzwyklejsze pismo Edmunda! Choć kreślone w pośpiechu, nie zawierały błędu, a jaką błogość ukrywał strumień pierwszych czterech słów, ich kompozycja: Moja bardzo kochana Fanny; mogła się w nie wpatrywać bez końca. Po uporządkowaniu myśli i ukojeniu uczuć dzięki udanej kombi- nacji rozsądku i słabości, zdolna była po jakimś czasie zejść na dół, podjąć zwykłe obowiązki przy cioci Bertram, i wykonywać przy niej codzienne obrządki, nie okazując jawnie swego przygnębienia. Nadszedł czwartek, któremu przeznaczona była radość i nadzie- ja; na początku okazał Fanny większą życzliwość niż takie uparte, krnąbrne dni zwykły ofiarowywać z własnej woli; wkrótce po śnia- daniu przyniesiono liścik do Williama od pana Crawforda, w któ- rym ten ostatni pisał, iż okazało się, że jutro musi jechać do Londy- nu na kilka dni i chciałby zdobyć towarzysza podróży, ma więc nadzieję, że William zdecyduje się wyjechać z Mansfield o pół dnia wcześniej, niż to projektował, i przyjmie zaproszenie do jego powo- zu. Pan Crawford zamierzał być w Londynie u swego wuja na późnej kolacji. Admirał bowiem zawsze późno jadał, a William był 256 również na kolację zaproszony