... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Był dziwnie spokojny. Chociaż ani na chwilę nie przestawał myśleć o Dubravce, jej śmierć wydawała mu się czymś przedziwnie koniecznym i nieodwracalnym. Wyobrażał sobie, że to ból, jaki żywi starzec, kiedy spokojna i wyczekana śmierć zabierze jego starą żonę, po wielu dziesięcioleciach szczęśliwego, pełnego miłości małżeństwa. Ból spokojny, przewidziany, pełen nadziei na rychłe spotkanie znowu. A w nocy śniło mu się, że balansuje na krawędzi muru ogromnej twierdzy, otoczonej rozszalałym morzem. Wiedział, że upadek w każdą stronę - czy w rozbijające się o skały fale, czy na twardy, brukowany wewnętrzny plac twierdzy - skończy się śmiercią. Mógł jedynie wybrać jej rodzaj. Wiatr nieubłaganie spychał go na dziedziniec, skoczył więc w fale. Zbudził go wachmistrz Orszagh. - Panie rotmistrzu, ośmielam się sądzić, że chciałby pan być świadomym tego, co właśnie dzieje się w obozie. - A co się dzieje? - Pułkownik Radetzky szykuje pluton egzekucyjny. Po połowie nas i dragonów... Joachim zerwał się z łóżka. Spał w butach, naciągnął tylko kurtkę, Orszagh podał mu pas z szablą, von Egern wziął z olster pistolety. Jeden włożył za pas, drugi trzymał w ręku. - Zbieraj ludzi. Trzydziestu ma być na koniach, reszta niech zbierze się w pobliżu jeńców. Każdy ma mieć załadowany karabinek. Pistolety niech zabiorą ze sobą. - Tak jest. - Orszagh... - Tak, panie rotmistrzu? - Kiedy rozkażę strzelać do dragonów, posłuchają? - Panie rotmistrzu, na pana rozkaz niektórzy z nich strzeliliby do rodzonego brata, albo spalili kościół, a każdy jeden, bez wyjątku, bez wahania wypaliłby do cesarza, jeżeli tylko pan tak rozkaże. - Dobrze. Gotuj się, zatem. Za pół pacierza mają być gotowi. Podszedł do koni, wziął swojego, sam założył ogłowie, czaprak i siodło, słysząc pieklącego się pułkownika, który nie umiał zebrać huzarów. Dosiadł wierzchowca i wolno podjechał do biegającego i musztrującego swoich dragonów Radetzky ego. - Co pan robi, panie pułkowniku? - zapytał z wysokości siodła. Radetzky zauważył go dopiero teraz, zadarł głowę i odpowiedział. - Nie zwykłem rozmawiać z kimś, kto mówi do mnie z wysokości końskiego grzbietu, chyba że jest samym cesarzem, lub przynajmniej arcyksięciem. - Co pan robi z moimi jeńcami? - Joachim podniósł głos. Pułkownik podszedł do niego, spojrzał mu w oczy i nagle chwycił jedną ręką za rapcie szabli Joachima, drugą za zwisający dolman i szarpnął potężnie, zrywając zaskoczonego rotmistrza z konia. Nie pozwolił mu upaść, podtrzymując za szamerunek kurtki. Następnym szarpnięciem przyciągnął jego twarz do swojej i wyszeptał przez zaciśnięte zęby: - Powiedziałem, chłoptasiu, że nie zwykłem rozmawiać z kimś, kto mówi do mnie z siodła. Oczy miał wąskie jak szparki, ale mówił ze spokojem, oddech miał również spokojny. - Z jeńcami postępuję zgodnie z twoją sugestią, synku. Bandytów powiesiłbym - ci tutaj to są zdrajcy ojczyzny, ale żołnierze. Dlatego każę ich rozstrzelać. Zrozumiałeś? Nie spodziewał się ciosu, który Joachim zadał głowicą kolby wyciągniętego zza pasa pistoletu. Radetzky zachwiał się, ale nie upadł. Chwilę starał się ustać na nogach, wreszcie otarł krew z rozbitej brwi i podniósł głowę. - Każę cię rozstrzelać, synku... - Żądam satysfakcji! - ryknął Joachim, celując z niego z pistoletu. - Dobrze, a zatem po wojnie będę się z tobą strzelał i zastrzelę cię sam. - Żądam satysfakcji teraz! - Teraz jest wojna i nie będę się z tobą pojedynkował, smarkaczu. Spróbuj jeszcze raz mi przeszkodzić w czymś i zrezygnuję z przyjemności osobistego rozwalenia ci łba i jednak każę cię rozstrzelać. - Nie zabijesz tych ludzi, panie. - Zabiję, i bacz, abyś nie stanął razem z nimi. - Nie zabijesz - powtórzył z naciskiem Joachim. Dopiero teraz Radetzky zauważył że za Joachimem stoją huzarzy, z palcami na cynglach karabinków. Rozejrzał się i wrzasnął na swoich dragonów, którzy oczekiwali nieopodal na spełnienie roli plutonu egzekucyjnego: - Formuj linię! Podsypać! Bagnet! Dragoni wykonywali rozkazy, jakby każda wywrzeszczana komenda natychmiast pojawiała się w ich mózgach. Joachim nie spieszył się, pozwolił dragonom sformować linię, a swoich ludzi rozrzucił w tyralierę. Setka dragońskich karabinów przeciwko siedemdziesięciu lufom jego huzarów, zbrojnych jeszcze w pistolety. - Radetzky, za twoimi plecami stoi trzydziestu moich ludzi gotowych do szarży. Chcesz rzezi? Pułkownik zignorował Joachima, przemówił zaś do jego ludzi: - Huzarzy! Wasz rotmistrz zbuntował się przeciwko swojemu dowódcy, a zatem teraz jesteście pod moją komendą! Rozkazuję wam pojmać rotmistrza von Egern, a w razie oporu zabić. Nikt nie drgnął. - Pułkowniku Radetzky, moi ludzie dadzą się za mnie posiekać na dzwona... Czy może pan to powiedzieć o swoich dragonach? - Cel! - Niech pan się zastanowi, panie pułkowniku. Wy się zastanówcie, chłopcy. Chcecie umierać z rąk swoich, tylko po to, aby uczynić zadość rzeźniczym skłonnościom waszego dowódcy? Wiecie, co potrafią moi huzarzy. Wczoraj jedliście jeden chleb, dzisiaj chcecie zginąć od naszych szabel? - Ty zginiesz pierwszy - warknął Radetzky. Joachim nie ruszył się z miejsca. - Pal! - ryknął pułkownik. Nic się nie stało. Dragoni stali z karabinami wycelowanymi w rotmistrza, ale żaden palec nie zgiął się na spuście. Joachim widział, jak niewiele dzieli go od śmierci, ale żaden cyngiel nie zwolnił sprężyny, żaden kurek nie opadł na krzesiwo. Wiedział, jak żołnierze przeżywają tę chwilę, że czują już ostatni opór cyngla, trzymając jego życie na końcowym oporze sprężyny..