... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nigdy mu się nie śniła, trudno zrozumieć dlaczego. T’ao, oparta o pień, siedziała wyprostowana. Drzewa tuż pod ręką było jeszcze sporo do podtrzymania ognia. W jego kręgu, po drugiej stronie, z workiem pod głową, spał na wznak Koropka, zdziwiony rodaczek, i Liza skulona na boku, z ramieniem wyciągniętym ku niemu, robiła wrażenie opadłej z sił w pół drogi. To było widać zastanawiające. Długo patrzyła na nich, nim pochyliła się nad swoim minjuń. Ostrożnie zdjęła jelenią czapkę i położyła obie dłonie na szopiastej, płowej głowie. Ruchem zdecydowanym i kradnącym, jakby wiedząc, że śni o innej... KOBIETY W MODRZEWIOWYM BAŁAGANIE Wały.dzień szli na północ, gdzie grzmiało. Na wybu chy, których pierwsze detonacje posłyszeli z rana, a po tem już coraz wyraźniej i stale w pewnych odstępach. - Wysadzają granity - zauważył Wiktor. - To do brze, że jeszcze trwają tam igraszki z uranem. - Nie słyszałem, żeby w tej okolicy dobywano uran. - No jakże... Stałeś u kolebki wielkiego koncernu, zobaczysz go teraz. Droga niepewna i trudna zbliżyła, a może wpłynęły na to słowa T’ao - mówili już sobie po imieniu.. Stromiało. Lasy rzedły. Z każdą halizną bliższe stawały się górskie masywy i pod nogami zamiast mchów coraz częściej miało się piargi albo głazy. - Koropka utykał. Wysłużone kamaszki charbińskie po szły w strzępy, jedna podeszwa odpadła. T’ao odwinęła połę futra, podsuwając Wiktorowi. - Tnij stąd dotąd. - Szkoda. - E tam... Będzie żakiet. A tak ni futro, ni kurtka. Spójrz, co się porobiło. Rzeczywiście karakuły wyszły z tajgi podarte i osiepa - >ne, a Koropce zsiniałe palce sterczały z butów. Wiktor oberżnął na wysokości podudzia i rozciął przez pół. Koropka owinął stopy w te onuce, troczkami ściąg nął i pokuśtykał tak, koci na na karakułowych łapkach. Pod wieczór przycupnęli, gdzie mrok ich zastał, i za, 467 nocowali byle jak, tuląc się wzajemnie, bez ogniska, bo/ słychać było stuk kół, nawet głosy. Za blisko podeszli./ O brzasku Wiktor udał się na zwiady i nie było gej parę godzin. Wrócił zadowolony. - Wszystko w porządku. A miejsce na obóz znalazłenji wymarzone! Będziemy mogli odpocząć i zjeść jakąś zup kę. Może by tak z kluskami, Lizo? Poderwali się i podążyli za nim, uchodząc w góry. T’4o oświadczyła, że nigdy więcej bez niego nie zostanie. - Nie gadaj głupstw. - Nie zostanę. Boję się, musisz to zrozumieć. Nerwo wo nie wytrzymam. Wspinali się żwawo, by obejść wierchami kotlinę z ekspozyturą tajemniczego koncernu. Koropka zupełnie okulał. Wiktor prowadził go, w trudniejszych miejscach przenosił. - Nie przejmuj się. Poleżysz sobie spokojnie w bała ganie i za dzień, za dwa wszystko się wygoi. - Tak, ale ja przecież ważę. - A cóż to za waga - pięćdziesiąt kiło? - Pięćdziesiąt pięć i pół - poprawił żywo Koropka. Na samym wierchu odsapnęli. Wiktor wskazał: - Masz koncern Kwapiszewicz, Mitsui i spółka. - To z wielkich konceptów taka mizeria? Takie sfu bździu? Z ukrycia widzieli jak na dłoni - bo to było nie dalej niż kilometr w prostej linii - kilka drewnianych bara ków i jakąś zaczętą nad rzeczką budowę z kamienia, dwie wieże strażnicze, stertę czegoś, przykrytego prawdopodob nie brezentem, i druty ogrodzenia, szczelnie opasujące wszystko dokoła. Trochę ludzi rozsypanych kupkami po drodze, przy jej naprawie albo poszerzaniu. Poza tym pustka i dzikość pierwotna, czyhająca na obcą, zaprószoną w góry osadę. - Dobre obserwatorium. Będziemy z niego od jutra korzystali. Chodźmy. 468 Miejsce wybrane do obozowania leżało po drugiej stronie grzbietu, na dnie głębokiego żlebu porosłego starym, wysokopiennym lasem. Góry i parę dobrych kilometrów dzieliły ich od tamtych baraków za drutami i co najmniej dwukrotnie dłuższa odległość - jak można było wywnioskować z detonacji - od terenu robót, gdzie wyburzano skały.; Liza zajęła się gotowaniem i okaleczonymi stopami Koropki, a młodzi pracowali przy stawianiu bałaganów. Wiktor nacinał korę na najgrubszych modrzewiach i potem zdejmował, podważając siekierą. Rulony kory T’ao prostowała na ziemi, tak że wypadły olbrzymie, dwumetrowej wielkości arkusze, którymi można było obudować rusztowanie 7. żerdzi, wbitych w ziemię parami jak rozwarte nożyce