... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. Otrzymałam go dziś rano pocztą. "Kochana mamusiu, nie umiem tak ładnie jak Ty pisać listów, ale może to i dobrze, bo mój list byłby bardzo łzawy. Obu nam jest ciężko, ale musimy jakoś przepołowić ten kamień, który dźwigamy, może w pojedynkę będzie łatwiej. Chcę spróbować, mamo. Dajmy sobie ten rok bez siebie. Ja będę studiowała, zajmowała się Antkiem, postaram się być dla niego lepsza. I spróbuję podjąć walkę z bisacodylem. To Ci obiecuję, mamo. A Ty zadbaj o siebie, idź do fryzjera. To zawsze podnosi na duchu. Jak będzie źle, dam Ci znać, ale moje milczenie traktuj jako dobrą wiadomość. No i muszę Cię prosić o pieniądze. Kiedś Ci zwrócę, a nawet kupię duży samochód i wszyscy troje pojedziemy nim na spacer. Może powinnam Ci to wszystko powiedzieć, ale wiesz, że nasze spotkania niczego nie wyjaśniają, a tylko bardziej jeszcze wszystko komplikują. Całuję Cię, kochająca Ewa. PS. Pieniądze wysyłaj pocztą." - I co w tym liście? - Nie mogę znieść tej ciągłej huśtawki. Góra dół. Góra dół. Nikt by tego nie wytrzymał. Przeżyłam obóz, ale w porównaniu z tym, to właściwie nic... Ciągle chwytam się pozorów. Witek... ten człowiek, o którym niedawno mówiłam, stwierdził, że biorę życzenia za rzeczywistość. Ale przecież inaczej bym już nie żyła... - Pani jest silna jak koń - odpowiada - zmogłoby już górnika na przodku, a w panią wciąż wstępują nowe siły. Tylko, po co? W jakiej sprawie? - W sprawie mojej córki - odpowiadam lodowato. - Czy mogę rzucić okiem na ten list? Podaję mu, on przebiega wzrokiem. Potem spogląda na mnie. - Rok? Mam żyć bez nich rok? - pytam. - Nie widzieć dziecka, które tak szybko rośnie, zmienia się... nigdy już tego nie nadrobię. - Jeżeli ona wytrzyma, pani nawet musi - stwierdza on surowo. - Pani córka chce się od pani uniezależnić i to szybciej, niż myślałem. To dla mnie ważny sygnał. - A dla mnie najważniejsze jest dziecko! - wybucham. - Przecież ona o niczym nie ma pojęcia. Przy byle katarze dzwoni do mnie. - Dadzą sobie radę - mówi uspokajająco - katar, to nie jest to najgorsze, co nas spotkało. - Nie rozumiem pana roli w tym wszystkim. Przyszedł pan odebrać mi córkę? Pan miał jej pomóc, a nie rozdzielać z matką. - To pierwszy warunek jej powrotu do zdrowia. - Wymyślił pan sobie jakąś teorię i chce pan naginać do niej życie. Ono jest trochę inne, niż piszą w książkach. - Z pewnością, ale zawsze jest jakimś wariantem, a te się powtarzają. - Więc, do której szufladki mnie pan wsadził? - już chyba krzyczę. - Zaborcza matka? Czy starzejąca się histeryczka? A może są jeszcze inne nazwy. Niech mi pan podpowie! - Pani Anno, proszę się uspokoić! - mówi ostro. - Proszę na mnie nie krzyczeć! Patrzymy na siebie. - Przepraszam, jeżeli się uniosłem. - I ja przepraszam - mówię cicho. - Wiem, że ma pan rację, ale ja tak bardzo kocham to dziecko. Jest małe, łatwo je skrzywdzić. - Kocha też pani swoją córkę. Ale wtedy w lepiance, gdy w tak przejmujący sposób chciała zwrócić na siebie moją uwagę, byłam obojętna. Aksinia zrobiła jej szmacianą lalkę, której wyszyła błękitną nitką oczy i czerwoną nitką usta. Ona chodziła po izbie i kołysała lalkę, a potem nawet zaczęła śpiewać cienkim głosikiem jakąś piosenkę. Stale się powtarzało: "A koszka jeszczio choczet małaka". Po jej odjeździe z Walą znalazłam lalkę wsuniętą w rękaw kożucha na moim posłaniu. Wiedziałam, że to znak zgody, a jednak nie kwapiłam się go przyjąć. - Chciałbym wrócić do listu pani córki - mówi psycholog. - Nie, nie, o tym wolę nie mówić