... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

W końcu jej córka wygrała, ale wtedy Phyllis zbuntowała się przeciw poprawianiu swego makijażu i fryzury. - Widział mnie w samolocie taką, jaka jestem - twierdziła - I podobałam mu się mimo wszystko. Bruce zakończył tę dyskusję grożąc, że wyskoczy przez okno. Sig podniosła naręcze gazet, otworzyła szafę i wściekłym gestem wcisnęła je do środka. Potem wrzuciła starą torebkę matki, zwinięty sweter i stertę innych przedmiotów za sięgającą podłogi zasłonę. Nic, co dotyczyło Phyllis, nigdy nie było normalne, łatwe ani bezbolesne. Nawet ten uśmiech losu z Montague Dunleathe też był darowany na próżno. Musieli sprawić, by matka wydała się zamożna, atrakcyjna i choć w niewielkim stopniu sympatyczna. Zadanie niemożliwe do spełnienia, teraz Sig zdała sobie z tego sprawę. Bruce nie był dekadentem, był realistą. Sigourney rozejrzała się po pokoju. Wiązanka kwiatów od Renny’ego za co najmniej sto sześćdziesiąt dolarów zapierała dech w piersiach. Dolała kwiatom wody i przeczytała bilecik. Zafascynowała mnie pani. Chciałbym poznać panią bliżej. Paul Cushing. Otworzyła szeroko oczy. Jej matka fascynuje mężczyznę takiego jak Paul Cushing? Przesuwając się ze swymi porządkami do sofy zaczęła trzepać poduszki, układając je równiutko. Potem wyjęła z torby magazyny Town & Country, Forbes, Fortune i brytyjską Country Life. Ułożyła je niedbale na stoliku do kawy i w stojaku. Wyciągnęła też egzemplarz Wall Street Journal i otworzywszy go na wybranej stronie, umieściła na poręczy fotela. W końcu wszystko wyglądało idealnie, łącznie z Phyllis, która weszła do pokoju, przyodziana w srebrno-beżowe spodnium od St.Laurenta, uzupełnione przy szyi o ton ciemniejszym szalem. Sig zadrżała na myśl, ile to wszystko kosztowało, musiała jednak przyznać, że matka wyglądała niebywale elegancko. Bruce za to przypominał strzęp człowieka. - Może być? - zapytał. Sig skinęła głową. - Dzięki Bogu - wydyszał wtaczając się do sypialni i rzucając na łóżko. - Potrzebna mi transfuzja. - Mamo, muszę z tobą porozmawiać - powiedziała szorstko Sig. Weszły obie do łazienki, pełnej teraz nowych części garderoby Phyllis, z którymi kontrastowało parę szmatek należących do pani Katz. - Dość tego. Ona nie może tu zostać - oświadczyła córka stanowczo. - Nie bardzo wiem, o czym ty mówisz. Ona tu zostanie. Nie ma nikogo innego w Nowym Jorku. - Mamo, Nowy Jork pełen jest hoteli. - Ten apartament jest zupełnie wystarczający dla nas obu. Sig opanowała przemożną chęć kopnięcia matki w siedzenie. Sytuacja stawała się nie do zniesienia. Minuty uciekały, i chociaż sprawa z Montym wyglądała obiecująco, Sig nie mogła ciągnąć tej sprawy zbyt długo. Obecność pani Katz, siędzącej niewzruszenie na swym krześle w salonie z torbą na kolanach, jakby jechała autobusem, zdecydowanie nie wpływała korzystnie na rozwój romansu. Jej matka potrzebowała przyzwoitki jak ona sama. Sig odetchnęła głęboko. - Ten pokój jest dla ciebie - wyjaśniła, jak gdyby mówiła do kogoś znacznie młodszego od Jessie. - Och, to łóżko jest takie ogromne. Nie wiedziałabym nawet, że Sylvia w nim śpi, gdyby nie to, że okropnie chrapie. - Ona śpi z tobą w jednym łóżku? - zapytała Sig z przerażeniem w głosie. Ta ilość starego, kobiecego ciała! Sig poczuła dreszcze. Pewnego dnia ona też… - Mamo, powiedz jej, żeby wynajęła sobie własny pokój. Jeśli ktoś ma tu z tobą spać, to ma to być mężczyzna. To miłosne gniazdko, a nie dom starców. - Och, przepraszam, panno Pyskata. Tylko dlatego, że płacisz tu rachunki, będziesz docydować, kto może ze mną spać, a kto ma się wynosić? Sylvia może nie wymyśli prochu, ale jest moją jedyną przyjaciółką, która nie obraża się za moje żarty. Zawsze włączała mnie we wszystko, czym się zajmowała, mimo, że nikt mnie nie chciał, a ja nie zamierzałam brać w tym udziału. Jest dobrą przyjaciółką. Nie masz prawa… Sigourney dokonała szybkiej myślowej kalkulacji. Jeśli tego nie przetnie, jej matka może ciągnąć tę przemowę do Nowego Roku. Do tematu Sylvii Katz wróci później. - Jak tam Monty? - zapytała tak niefrasobliwie, jak tylko potrafiła. Chciała spytać własną matkę o to, czy ma poważne zamiary? Czy Montey osiągnął półmetek? Czy jest bliski celu? Sig zadrżała znowu. Wizja miłosnego połączenia dwojga staruszków była jeszcze bardziej koszmarna niż obraz Sylvii Katz śpiącej z matką w jednym łóżku. Może, pomyślała, byłoby lepiej, gdyby ludzie, jak baterie, po prostu wyczerpywali się przy pięćdziesiątce, bez kłopotów, chorób i zawracania głowy. A poza tym Monty z pewnością nie zajdzie zbyt daleko, jeśli w sypialni jej matki chrapie Sylvia Katz. - Posłuchaj - powiedziała Sig. - To nie jest dom pani Katz. To nawet nie jest twój dom