... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Błękitne łuki światła rozdarły mrok. Wilgotne powietrze wypełniło się nagle wonią pieczonego mięsa. Zapach usmażonych przez elektryczność grendeli zbytnio przypominał aromat łososia z rusztu. To rozpraszało uwagę; przemawiało do niewłaściwej części mózgu. - Tutaj! - ktoś krzyknął. Błękitne łuki, bliżej, znacznie bliżej. Reflektor z wieży oświetlił tę część terenu. Wydawało się to niemożliwe, ale jeden z grendeli przedarł się przez zewnętrzne ogrodzenie i pole minowe. Nie żył już, ale dwa inne, które go ścigały, były w stanie hiperaktywności. Cadmann złożył się i czekał. Z wewnętrznego ogrodzenia strzelił oślepiająco jasny łuk światła. Jeden z grendeli odskoczył do tyłu. Drugi rzucił się na niego. Cadmann uśmiechnął się posępnie. - Oszczędzajcie amunicję! - krzyknął do pozostałych. Niech zabijają je ogrodzenia, pomyślał. I tak nie będziemy mogli na nich polegać zbyt długo... Promień reflektora zatańczył po ziemi, sięgając do odległego o pięćdziesiąt metrów zewnętrznego ogrodzenia. Widać tam było szybko rosnący stos ciemnych ciał. Kilkanaście grendeli rzuciło się na ciągle rażące prądem druty. Gdzieś z głębi stosu dochodziło skwierczenie elektryczności, ale coraz to inne grendele wspinały się na zwały trupów. Jeszcze więcej z nich używało swych kolczastych ogonów do odciągania zwłok rodzeństwa od ogrodzenia. - Scena jak z Piekła Dantego, amigo. Cadmann nie odwrócił się. - Spodziewałem się, że zewnętrzne ogrodzenie powstrzyma je trochę dłużej. Wyjął komunikator. - Barak łączności. Tu Pierwszy. Przełącz mnie na głośniki. Chwilę później z głośników rozmieszczonych na wszystkich zabudowaniach kolonii zagrzmiał jego głos: - UWAGA. OTWORZYĆ OGIEŃ. STARAJCIE SIĘ ZABIĆ CZĘŚĆ Z NICH NA OBSZARZE MIĘDZY OGRODZENIAMI. KONIEC. Carlos skinął głową, ściągnął z ramienia karabin i ukląkł obok Cadmanna. Otworzył ogień krótkimi, precyzyjnie mierzonymi seriami. Kontrastowało to z odgłosami dzikiej, chaotycznej strzelaniny, które dobiegły z innych części obozu. Cadmann skrzywił się. - Idę na wieżę. Zostań tutaj. - Si, compadre. To, że Carlos prowadził ostrzał spokojnie, nie popadając w panikę, było pocieszające. Nie mogą tracić głów, pomyślał Cadmann. - STRZELAJCIE PRECYZYJNIE. MUSICIE OSZCZĘDZAĆ AMUNICJĘ. Ktoś w pobliżu zaczął kląć. Cadmann obejrzał się i zobaczył Omara Isfahana, który szarpał zamek swojego karabinu. - Zaciął się, do cholery, to... - Przestań - rzucił szorstkim głosem Cadmann. Wziął karabin z ręki Omara i pociągnął rygiel zamka. - Nie jest zacięty, ale pusty. Musisz się uspokoić i wziąć w garść, mój panie. Omar zrobił dwa głębokie wdechy. Napięcie zdawało się wyciekać z niego falami. - Przepraszam... już doszedłem do siebie. - W porządku. I oszczędzaj amunicję. - Oddał mu karabin. - Wygramy, jeśli nie wpadniemy w panikę. Twarz inżyniera wykrzywiła się w grymasie, który miał być uśmiechem. - Jasne - powiedział i wrócił na swoje stanowisko przy ogrodzeniu. Przynajmniej przestał strzelać do cieni, pomyślał Cadmann. Ruszył pospiesznie w stronę wieży. Przerwa w ogrodzeniu, stwierdził. Wleją się do środka jak woda przez zerwaną tamę. Ile nam jeszcze zostało czasu? Zewsząd dochodziły odgłosy strzałów. Nawet z przeciwnej, odległej o pół mili, strony obozu. Do czego oni tam mogą strzelać? - zastanowił się. Zarzucił karabin na ramię i wdrapał się szybko na wieżę. - Cześć. - Greg wyglądał na dość spokojnego. Cadmann skinął mu głową, po czym przejął reflektor. Skierował go w stronę przerwy w ogrodzeniu... Nic. Grendele przechodziły po stosie trupów, ale robiły to pojedynczo. Nie wlewały się do środka masą, jak zrobiłaby to każda normalna armia. - Tak jak myślałem - powiedział Cadmann. - Tak? - Greg starał się, aby jego głos brzmiał spokojnie. - Gdy się zabije ich odpowiednio dużo, reszta zatrzymuje się na wyżerkę. Nie atakują dalej. Nie są armią. - Nie. Dzięki Bogu. Rachel byłaby przekonana, że to dzieło Boga, przemknęło mu przez myśl. Może i tak. - Skłamałem, oczywiście. - Co? - Wcale tak nie myślałem. Gdybym ja dowodził grendelami, rzuciłbym wszystkie dostępne siły przez tę wyrwę w ogrodzeniu. - Włączył komunikator, przypięty do kołnierza kurtki. - Skeeter jeden. Masz już pełną moc? - Tak jest - odpowiedział sennie Stu. Zaraz cię obudzę, pomyślał Cadmann. - W porządku. Zabierz zbiorniki z paliwem lotniczym. Rozlej je między ogrodzeniami i dookoła wyrwy w zewnętrznym ogrodzeniu. Wypędzę je stamtąd, abyśmy mogli załatać tę dziurę. - Załatać tę dziurę. Jezu. Kto to zrobi? Dobrze, już lecę. Na polu minowym wrzeszczały porozrywane grendele. Inne syczały, walcząc i ginąc. Tak jak podczas każdej bitwy, dominowało głównie zamieszanie, ale Cadmann, stojąc na wieży, mógł objąć wzrokiem cały obszar zmagań. Grendele wciąż przedostawały się przez wyrwę w zewnętrznym ogrodzeniu, ale nie robiły tego masowo; przechodziły pojedynczo lub dwójkami i natychmiast się rozdzielały, znikając w ciemności panującej między ogrodzeniami. Pole na zewnątrz obozu przypominało jatki. Gromady walczących ze sobą potworów poryły całą ziemię w dzikim, powiększonym jeszcze przez stan superszybkości szale. Zaorały ją, przygotowując pod nasze następne zasiewy, zachichotał w duchu Cadmann. - Coś jeszcze? - Z jego kołnierzyka dobiegł głos Stu. - Nie. Zapomniałem wyłączyć mikrofon. Luźna myśl. Z pola minowego dobiegły odgłosy kolejnych eksplozji. Niedługo zacznie nam brakować min, pomyślał Cadmann. Powinienem kazać komuś liczyć wybuchy, żebyśmy wiedzieli, ile ich jeszcze zostało