... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ale ja ją znam. Ona tego nie zrobi. Nigdy w życiu. Nigdy go nie przyjmie. Wąkrotek patrzył na siostrę, która leżała z zamkniętymi oczyma, dysząc ciężko rozchylonym pyszczkiem. Sierść miała zmatowiałą, a jedna z bez- władnych, bladych łap podwinęła się jej pod tułów. Od czasu do czasu pojękiwała. - Nie wiem, co robić - bąknął wreszcie bliski łez Wąkrotek. Mówił gwałtownie, jakby od bardzo dawna nie miał z kim rozmawiać. - Nie wiem, co jej jest. A odkąd spotkaliśmy grików, znacznie jej się pogorszyło - dodał. - Dokąd zmierzaliście? - Chcieliśmy odszukać Kamień, którego mogłaby dotknąć - wy- jaśnił Wąkrotek. - Nie ma ich w pobliżu Basset, ale myślałem, że może gdzieś tutaj jakiś znajdziemy. Nie miałem pewności... A teraz nie chcą puścić nas dalej. Tryfan znowu spojrzał na Macierzankę. Ale kiedy chciał podejść do niej nieco bliżej, Wąkrotek stanął agresywnie pomiędzy nimi i spojrzał twardo na Tryfana. - Czy należysz do Słowa? - zapytał. - Nie obraź się, ale jeśli tak, wolałbym, żebyś nie dotykał mojej siostry. - Powiedziałem ci już, żenię - odparł skrybokret uspokajająco. Ma- cierzanka poruszyła się niespokojnie w półśnie i Tryfan mógł teraz poczuć zapach jej choroby, lecz nie cofnął się przed nim. W jego sercu dźwięczały słowa Boswella: - Bezustanną misją skrybokreta jest kochać, słabych kochać bardziej niż silnych, chorych zaś bardziej niż zdrowych. To jest najtrudniejsze, Tryfanie, i trzeba wielu lat, aby osiągnąć doskonałość, po- nieważ światło, które zdaje się emanować ze zdrowych i silnych, przykuwa uwagę kreta, natomiast usiłuje on uniknąć ciemności, którą wyobraża sobie w chorych, gdyż boi się, iż przylgnie ona do niego. Naucz się kochać wszystkich i dostrzegać światło, które w sobie mają... albowiem jeżeli to uczynisz, zalśni ono jasno w twym sercu i oświetli ci drogę. Tryfan patrzył przez moment na Macierzankę, lecz nie dostrzegał w niej żadnego wielkiego światła, a tylko cierpienie i chorobę, wyczuwał zapach rozpaczy, a może nawet śmierci, ale potem, przez najkrótszą z chwil, uświadomił sobie, że pochodzi od Rebeki, która wszak sama była uzdro- wicielką. Zapomniał więc całkowicie o masce obojętności, którą dotąd usiłował przybierać, i zupełnie nie zwracając uwagi na to, że mógłby przyciągnąć uwagę siedzących nieopodal gwardzistów, wyciągnął łapę, aby dotknąć krecicy. Wąkrotek zawahał się przez moment, aż wreszcie cofnął się, by go przepuścić. Wrzecian także podszedł i patrzył na samicę. - Czy możesz coś zaradzić? - szepnął do Tryfana. - Wygląda na zacną krecicę. - Lecz nie musiał mówić nic więcej, bo Tryfan już \Af. stanął nad Macierzanką i położył na niej swe łapy, a był w nim teraz spokój, który według Wrzeciana winien cechować prawdziwego skrybo- kreta. Kiedy Tryfan dotknął boku samicy, poczuł w sobie potęgę Kamienia i odniósł wrażenie, jakby wstrząsnęła nim jej choroba i jakby sam zaczął na nią cierpieć. Przeżywał teraz ból drugiej istoty tak, jak poprzedniego dnia przeżywał męczarnię tamtego bezimiennego kreta. Czy zawsze tak trudno być uzdrowicielem? Czy to samo czuł jego brat, Żywokost? Odwrócił się do Wąkrotka i wyszeptał: - Pamiętam błogosławieństwo, które zwykła odmawiać moja matka. - To zakazane. Przerwą ci - rzekł Wąkrotek, zerkając nerwowo na gwardzistów. Istotnie, Olcha, który patrzył na nich przez długość nory, wstał i ruszył zdecydowanie w ich kierunku. - Gwardzista Olcha tu idzie! - syknął Wrzecian. Lecz Tryfan zignorował to ostrzeżenie, Olcha zaś, kiedy do nich do- szedł, wcale nie okazywał, ku zdziwieniu Wrzeciana, złości. - Lepiej ty niż ja - powiedział łagodnie. - Być może ona ma w sobie resztki zarazy. Najpierw nie chcieliśmy jej tutaj. Ale... - Wzru- szył ramionami. - Nie sądzę, żeby trochę staromodnego kładzenia łap na ciele zaszkodziło jakiemukolwiek kretowi. Radczynie powinny tu wcześniej kogoś przysłać, więc nie będę meldował o tym, co robisz. Olcha minął ich i na drugim końcu nory zagadywał drugiego gwardzi- stę, który, jak wynikało z dolatujących do ich uszu fragmentów rozmowy, nie był zbytnio zachwycony tym uzdrawianiem, bez względu na to, jak bardzo było ono staromodne. Gdy Tryfan ponownie odwrócił się w stronę Macierzanki, Wrzecian również się do niej zbliżył, a miał na mordce tyle troski, że Wąkrotek nie ruszył nawet pazurem, by go powstrzymać. I właśnie w tej chwili Macierzanka, być może wyczuwając obecność kreta z Duncton, otworzyła oczy i napotkała spojrzenie Wrzeciana. Była zbyt słaba, by cofnąć się przed obcym. - Wszystko będzie dobrze - wyjąkał kleryk. - Mój przyjaciel ci pomoże. Samica chciała coś powiedzieć, ale nie mogła, więc Wrzecian jął ją uspokajać: - Nie mów nic. Mój przyjaciel... - spojrzał na Tryfana oczyma pełnymi błagania - ...wie, co robić. Kamień daje wszystkim kretom zdolność uzdrawiania, choć tylko nie- liczne o tym wiedzą lub, nawet jeśli wszystkie wiedzą, tylko niektóre umieją z niej korzystać. Do tej chwili Tryfan dotykał inne krety jedynie z przyjaźni, ale teraz poczuł wreszcie przepojoną pewnością, spokojną naturę uzdrawiania i pojął, jakiego wymaga ono wysiłku