... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Przyślę masażystę biegłego w swym zawodzie. Gdy samicy boga Sobka złamała się przednia noga, on zręcznymi zabiegami spowodował zrośnięcie się członka. Teta, nawet nie marzący o podobnym zaszczycie, podziękował głębokim ukłonem, a jednocześnie zaniepokoił się w duchu, czy masażysta krokodylich odnóży, pielęgnując nogi Enuma, nie będzie donosił kapłanom o wszystkim, co dzieje się pod dachem domu? Wprawdzie nic zdrożnego się nie działo ani dziać się miało, lecz przebywała w nim ta grecka dziewczyna, o której istnieniu ojciec boży nic jeszcze nie wiedział i lepiej, zaiste, aby się nie dowiedział. Sięgając po laskę, odstawioną do kąta, jot-nuczer zauważył dobrotliwie: — Niech Enum do świątyni przybędzie sam. Bez greckiej dziewczyny. Nasze święte krokodyle, przebywające w sadzawkach, znają miejscowych, przychodzących je karmić, i jeszcze się nie zdarzyło, aby wynikły z tego jakieś nieporozumienia lub przykre zajścia. Lecz ta dziewczyna jest tutaj obca. Teta zrozumiał: w razie potkania Ammonii z wylegującą się na ścieżce „żywą podobizną Sobka" świątynia nie ręczy za całość dziewczyny. W podzięce za ostrzeżenie znów skłonił głowę, jot-nuczer zaś •dał kapłanowi garderobianemu znak, aby zawezwać lektykę. 126 Po odejściu kapłanów Teta przywołał Amysa. Pan i rządca rozumieli się bez słów, częstokroć wystarczała im sama wymiana spojrzeń. Na twarzy Tety malowała się rozterka i zakłopotanie, natomiast ściągłe oblicze Amysa wyrażało skupioną, uroczystą wolę. — Winniśmy świątyni dwadzieścia artab pszenicy, zatem należałoby... — Ten, kto w czasie zasiewów wydaje ziarno, będzie na przednówku jadł słomę. — Tak, tak, wiem o tym, lecz winniśmy także Sobkowi dar za wyzdrowienie Enuma... — Za wyzdrowienie? O Izydo! Zginiemy! Więc za wyzdrowienie? Ile? Teta długo milczał, zanim stłumionym głosem rzekł: — Nie możemy dać mniej: dwie artaby pszenicy... — i zaniepokojony tragiczną wymową oczu Amysa spiesznie poprawił: — No, jeśli nie dwie, to... jedną! Lecz wtedy trzeba dorzucić i kilka chus oliwy. Bolesny wyraz twarzy Amysa stawał się nie do zniesienia. — Oliwy? Dobrze słyszałem? Powiedziałeś: oliwy? — Tak powiedziałem. — Od kilku miesięcy wydajemy czeladzi i robotnikom w polu nie oczyszczony, ciemny olej. Cena oliwy poszła w górę. Kupcy ukryli zapasy, spodziewając się zwyżki. Za trzy miesiące mamy 13 Thot, święto urodzin Augusta. W Rzymie będzie darmowe rozdawnictwo zboża i oliwy. Plebs będzie wrzeszczał na cześć princepsa, więc żeby im gardła nie pozasychały, do portu w Ostii ciągną statki wyładowane setkami dzbanów oliwy egipskiej. — Dosyć. Jeśli nie damy oliwy, trzeba będzie odesłać proso. — Proso? Słuch mnie nie myli, prawda? Proso? Racz mnie jeszcze oświecić, które proso masz na myśli? Zjedzone w polu przez robaki, czy to, które zwieźliśmy? — Nie mów, że nie mamy prosa. Sam je doglądałem. Sam byłem przy ważeniu. — Byłeś. Oczywista, że byłeś. Lecz ile miesięcy temu? Idź teraz — sprawdź! To, co kładłeś na wagę, można dziś ścisnąć w garści. Sczerniało i rozsypało się na proszek, ciemny jak antymon. 127 — Odejdź, Amysie, który nie potrafisz nic pomóc, natomiast swoimi słowami sprowadzasz niepokój. — Czy nie radziłem dawno: skończmy z dzierżawieniem pól Sobka. Sprzedajmy dom { gospodarstwo. Przenieśmy się do miasta. Przy pomocy Rzymianina Licyniusza mógłbyś otrzymać urząd. Enum skończyłby wyższą szkołę i może w przyszłości zostałby przyjęty do grona pracowników Muzejonu? — Nigdy Grek ani Syryjczyk nio posiądą tego domu, w którym mieszkał mój ojciec i dziad. Jesteśmy zadłużeni. Wiem. Niemała w tym i twoja wina: uparłeś się siać pszenicę i proso, bób i fasolę, gdy ja mówiłem: skończyć ze zbożem i sadzić wszędzie oliwki. Oliwa zapłaciłaby za wszystko! — Jot-nuczer nigdy się na to nie zgodzi. Prowadząc po staremu gospodarkę pozostajesz nadal dłużnikiem zależnym od Sobka. Przy gajach oliwnych zbyt prędko uwolniłbyś się od ciężarów i stałbyś się niezależny. Ażebyś nie mówił, iż Amys skąpi rady, dam ci jedną: sprzedaj kilka tych waz. Znam rzymskiego urzędnika, który wybornie za nie zapłaci