... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Co dzień robi się bardziej podobny do ojca i jego szczebiotanie rozwesela me udręczone serce; tak bardzo kocham dzieci. Eliasz szorstki, lecz dobroduszny, zgodził się pełen smutku. Parafianie z Goudy wnosili do księcia petycję o wikarego, o wikarego rzeczywistego. — Nasz się u nas nigdy nie pokazuje — mówili — przez całe sześć miesięcy; dzieci umierają nie ochrzczone, umarli muszą się obywać bez pochówku, chyba że przypadkiem jakiś ksiądz zawadzi o nasze miasteczko. Idzi swymi wpływami sprawił odrzucenie tej słusznej skargi, ale przygotowywano drugą petycję i karzeł powiadomił Małgorzatę, iż mało ma nadziei, aby udało się utrzymać obecną sytuację choćby dzień dłużej. Małgorzata zasmucona odwiedziła znowu piękną plebanię, aby po raz ostatni popatrzeć na nią, zanim na zawsze przejdzie w obce ręce. — Myślę, że mógłby tu być szczęśliwy — powiedziała i odeszła z sercem pełnym żalu. Po jej powrocie Reicht Heynes zaproponowała, aby Małgorzata poszła prosić o radę pustelnika. — Znowu była u ciebie Joanna — stwierdziła Małgorzata. — To jej pomysły z pustelnikiem. Pójdę jeno po to, żeby ci pokazać, że nie wie więcej od nas. — I obie powędrowały do pieczary. Była to jaskinia w części naturalna, w części sztucznie wykuta w zboczu skalnym, porośniętym głogiem. Miała proste, kamienne drzwi na zawiasach, małe okienko wysoko w górze i dwie szczeliny: przez jedną z nich wierni składali dary i zadawali najrozmaitsze pytania eremicie, odpowiedź zaś (jeśli chciał jej udzielić) dobiegała ich zniekształcona i potworna przez drugą wąską szczelinę. Z przodu wykuto w skale: Małgorzata zwróciła uwagę towarzyszki, że napis jest nowy, nie widziała go, będąc tu ostatnim razem. — A jakże — rzekła Reicht — możliwe — i popatrzyła w górę na werset z pobożnym szacunkiem. Sądziła, że już pisanie na papierze jest sztuką nie lada, a co dopiero na skale! Szepnęła: — To jeszcze bardziej święty pustelnik od ostatniego; tamten schodził od czasu do czasu do miasta; ten jednak nigdy nie pokazał twarzy żadnemu śmiertelnemu człowiekowi. — I to jest świętość? — Na pewno. — Jakże więc święty musi być borsuk. — O pani! Czyż można porównywać zwierzątko do człowieka! — Chodź, Reicht — rzekła Małgorzata. — Zbyt wielu rzeczy nauczył mnie mój biedny ojciec. Ja tu sobie posiedzę, raz jeszcze rzucę okiem na plebanię. Idź dalej sama i zapytaj twego samotnika; powtórzysz mi, czyś się w ogóle nic nie dowiedziała od niego, czy głupstwo jakoweś, albowiem na jedno wyjdzie. Reicht podeszła do jaskini; przez szparę wyleciały spłoszone ptaki. Wydała cichy okrzyk i wskazała palcem, aby Małgorzata dostrzegła, że wyfrunęły z pustelni. Małgorzata nabrała pewności, że w jaskini nie było żywej duszy, przestała zwracać na nią uwagę i zamyśliła się głęboko, patrząc na małą plebanię. Zbudziła się z marzeń, poczuwszy dłoń Reicht na swym ramieniu i usłyszawszy omdlałym głosem wypowiedziane słowa: — Chodźmy do domu. — Nic ci nie odpowiedział, prawda Reicht? — powiedziała spokojnie Małgorzata. — Nic, Małgorzato — rzekła zgnębiona Reicht. Skierowały się ku domowi. Małgorzata musiała jednak potajemnie żywić jakąś słabą nadzieję w sercu, choć odrzucała ją rozumem; wróciła bowiem do domu jeszcze bardziej przygaszona. Wchodziły właśnie do Rotterdamu, gdy Reicht powiedziała: — Zaczekaj, Małgorzato, nie umiem nic ukryć, tak mi ciężko jednak przekazać ci złą wiadomość, tak bardzo cię kocham. — Mów, najmilsza — odparła Małgorzata. — Tyle już przeszłam, że prawie nie odczuwam nowych trosk. — Małgorzato, pustelnik do mnie przemówił. — Tam jest pustelnik? Wśród tych ptaków? — Tak, a czyż to nie świadczy o jego świętości? — Na litość Boską, mów wreszcie, co ci powiedział, Reicht? — Niestety, Małgorzato, opowiedziałam mu twoją historię i poprosiłam go w imię Matki Najświętszej, żeby powiedział, gdzie jest twój. Gerard. Długo czekałam na odpowiedź, wreszcie słyszę głos jak z trąby anielskiej: „Módl się za duszę Gerarda, syna Eliasza“