... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
W każdym razie miało to zgoła nieprzewidziane skutki. Potrącona przeze mnie miotła upadła na posadzkę prosto pod nogi przebiegających mastodontów. Los chciał, że byli to właśnie Blokerzy. Pierwszy potknął się i przewrócił Szczeżuja zwany Specem, za nim rozłożył się z potwornym łomotem Pacholec, za Pacholcem — Domejko, za nim Szprot-Rymarski a potem po kolei kładli się jeden za drugim. W dwie sekundy już tuzin Blokerów kłębił się na posadzce, a wśród nich sam Nieradek wydając przeraźliwe wrzaski, bo Matusy już im siedzieli na karkach i zabierali się do zabiegów. — Zasadzka! — sapał Pacholec na próżno usiłując zrzucić z siebie trzech najtęższych Matusów. — To Cykorz! — seplenił Szczeżuja, bezlitośnie nacierany ścierką. — Zaczaił się tu w kącie! — wierzgał nogami w powietrzu Szprot-Rymarski gubiąc ponownie pantofel. — O rany, zginiemy wszyscy przez zdradzieckiego Cykorza! — jęczał szczotkowany Domejko. — Więc jesteś przeciwko nam?! — wykrztusił Nieradek obracając do mnie straszliwie namydloną twarz, po czym zakrztusił się pianą. — Tak. Jestem przeciwko wam — powiedziałem wypełzając z godnością spod umywalni. — Hurrra! Zwycięstwo! Cykorz jest z nami! — zawołali gromko Matusy. Przez chwilę jeszcze trwało mydlenie i nacieranie Blokerów, tudzież inne zabiegi łazienne. Wziąłem w nich pewien, chociaż raczej skromny udział. Nie miałem jeszcze wprawy. Wreszcie udało się Blokerom wyrwać z opresji i umknąć. Zresztą nadbiegał już woźny, za nim Kowbojka, a za Kowbojką pół szkoły. I tak zakończyła się tym razem Wielka Kołomyja Elementarna, której stałem się mimowolnym bohaterem. ROZDZIAŁ III Doznaję nowych przykrości ze strony Matusów • Komplikacje z powodu niedyspozycji Frydka • Dziwna taktyka Blokerów • Odginanie Partacza • Zamach Wypędzeni przez Kowbojkę z łaźni udaliśmy się na boisko. Tam otoczyli mnie pozostali Matuskowie, wieść bowiem o moim czynie rozniosła się już po budzie. Wszyscy klepali mnie życzliwie po łopatkach i pomrukiwali zadowoleni. Rozglądałem się niecierpliwie za Frydkiem, ale nie bez zdumienia stwierdziłem, że Frydka wśród nich nie było. Zjawili się natomiast trzej znani Matuskowie, zaufani ludzie Ernesta: Pietrek Peroń, zwany Czarnym Pitrem z racji cygańskiej czupryny, niebieskooki Lompa, wiecznie zakatarzony, ale znający chwyty, i gruby Kwiczoł zwany Doktrynerem, który był uważany za filozofa Matusów, prawie tak doskonałego jak Maks — Wielki Eksperymentator. — Fajnie to urządziłeś, Cykorz — odezwał się Czarny Piter. — Więc odtąd będziesz trzymał z nami? — Tak — odparłem krótko i rzeczowo. — Będziesz jeszcze musiał być formalnie przyjęty — pociągnął nosem Lompa, ten który znał chwyty i spojrzał na mnie przyjaźnie — u nas są pewne przepisy... ale nie martw się, to detal. — No nie wiem, czy to detal — powiedział Kwiczoł zbliżając się do mnie. Jego zimne oczy taksowały mnie podejrzliwie z jakąś nieprzyjemną naukową dociekliwością. — To ładnie, że chcesz być z nami, ale nie wystarczą dobre chęci. Będziesz musiał być poddany dokładnym badaniom i próbom specjalnym dla nowicjuszy. Wymagamy od naszych ludzi przyzwoitej kondycji intelektualnej i fizycznej. To mówiąc bezceremonialnie pomacał mi muskuły. — Wysoki stopień niedorozwinięcia — skrzywił się z niesmakiem — zupełna cielęcina, a ściśle mówiąc — flaczki. Naprawdę nie wiem, czy możesz być przyjęty. Szarpnąłem się urażany. — Obejdzie się bez łaski! Ładna mi organizacja, która bada kandydatów jak bydło rzeźne. Jeśli dla was znaczenie ma tylko mięsień, to cześć, możecie sobie przyjąć zamiast mnie konia Emanuela — odwróciłem się dumnie na pięcie — nie rozumiem tylko po co w takim razie Ernest koniecznie chciał się ze mną dzisiaj widzieć. Wzmianka o Erneście zrobiła niejakie wrażenie na Matusach. — Naprawdę chciał się z tobą widzieć? — zapytał podejrzliwie Czarny Piter. — Oczywiście — odparłem siląc się na niedbały ton — właśnie Frydek rozmawiał ze mną w tej sprawie. — Frydek? Kiedy? — Zanim się zaczęła Kołomyja. Rozmawiał ze mną w łaźni. Prosił w imieniu Ernesta, żebym się zgłosił w kwaterze. Ale jeśli dla was ma znaczenie tylko mięsień, to powiedziałem, cześć! Kłaniajcie się Ernestowi. Niech zamiast mnie gada z koniem — uśmiechnąłem się drwiąco i udałem, że odchodzę. — No, no, patrzcie jaki honorowy — mruknął Kwiczoł — nie ma się czego od razu obrażać, bracie kamracie. Tłumaczyłem tylko, jakie są przepisy. Poczekaj, porozmawiamy. — Nie będę z wami rozmawiał, tylko z Ernestem. Zaraz idę do niego. — Dokąd?! — Do kwatery. Matuskowie spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się dziwnie. — Nie trafisz — pociągnął nosem Lompa. — Nikt niewtajemniczony nie trafi. — A dlaczego? — Kwatera jest zakonspirowana. — No to poszukam Ernesta w szkole. — Ernesta nie ma w szkole — uśmiechnął się Czarny Piter. — A co mu się stało? — Nie wiesz? — zdziwił się Piter. — Nie interesowałem się dotąd Ernestem — wzruszyłem ramionami. — Ernest był w gipsie. Miał... hm... mały wypadek. Jest na zwolnieniu, ale już urzęduje w kwaterze. — No to porozmawiam z Frydkiem. — Frydka nie ma i chyba prędko nie będzie — mruknął z niewyraźną miną Kwiczoł. — Jak to nie ma! — zaniepokoiłem się