... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Byłam u niej na jednym takim seansie, podczas którego wywoływano ducha Napoleona. Na ten argument Paragon nie znalazł już odpowiedzi. Rozdziawił tylko usta i wyszeptał z respektem: - Na...po...le...ona? - No! A potem Hitlera i Mussoliniego. Hitler nie chciał przyjść, a Mussolini powiedział, że nie umie po polsku... - To fantastyczne! - Najlepsze, że później okazało się, że Napoleonem był wujek Kazik, a Mussolinim pan Kantorowicz, kolega mamusi -uśmiechnęła się porozumiewawczo, a widząc zawiedzioną minę Paragona zapytała: - Ty wierzysz w duchy? - Ja? Nie! - zaprzeczył gorliwie i na potwierdzenie splunął z obrzydzeniem. - Ja też nie. A jednak podobno tu na zamku straszy. Nasza gospodyni mówiła, że na baszcie ukazuje się codziennie Biała Pani. „Mam cię! - pomyślał inspektor Paragon. - W sprawie tutejszych duchów to ty mnie nie zagniesz". Przybrał znowu postawę agenta Scotland Yardu i rzekł z nonszalancją: - W sprawie duchów to nigdy nic nie wiadomo. Jeżeli straszą, to w tym coś musi być. Może to jakieś zjawiska spoza naszej planety. - Słuchaj - szarpnęła go za rękaw -jeżeli mamy Klub Młodych Detektywów, to warto by tym się zająć. Nie masz pojęcia, jak ja bym chciała zobaczyć takiego ducha... W tym momencie Paragon znieruchomiał i zrobił najgłupszą gębę w swoim życiu. Na peronie zobaczył właśnie Antoniusza we własnej osobie. „O duchu mowa, a duch tu!" - pomyślał i zapomniał zupełnie o dziewczynie, która usiłowała przekonać go, że należy zorganizować wyprawę na zamek w celu zaznajomienia się z tajemniczymi duchami. Antoniusz tymczasem wielkimi krokami przemierzał peron. Był tak zamyślony, że nie spostrzegł swego dobrego znajomego. Paragon szepnął do dziewczynki: - Teraz, niestety, nie mam czasu. Przyjdź do leśniczówki, to pogadamy. Przeciął drogę zasępionemu asystentowi. - Szanowanie, panie asystencie - przywitał go z największą gracją, na jaką stać go było w tej chwili. - Jak tam szanowna praca naukowa? Antoniusz mrugnął porozumiewawczo, ledwo uchwytnym 96 4 - Wakacje z duchami 97 ruchem przytknął palec do warg, a potem musnął radą brodę. - Co ty tu robisz, Paragon? Maniuś ucieszył się, że szef duchów nie zapomniał jego imienia. Odrzekł więc z humorem: - Ja tutaj w celach handlowo-transportowych. Jeżeli szanowny pan asystent ma jakiś bagaż, to chętnie dostarczę go pod wskazany adres. Taksa dostępna nawet dla najnędzniejszych turystów. Ubawiony Antoniusz poklepał go przyjacielsko po ramieniu. - Ty zawsze masz humor. - Co robić, panie asystencie, my przecież z Warszawy. Antoniusz przyjrzałTtru się baczniej, jakby chciał powziąć ważną decyzję. Potem skinabporozumiewawczo głową. - Słuchaj, mam do ciebie ważną sprawę - odciągnął go na bok. Gdy znaleźli się na osobności, zniżył głos i powtórzył: - To bardzo ważna sprawa. Czy mógłbyś mi pomóc? - Z przyjemnością, panie asystencie. Dla szanownego pana wszystko. - Jesteś morowym chłopcem i dobrze ci z oczu patrzy. Musisz jednak jeszcze raz przyrzec mi, że to, co ci powiem, zostanie między nami. - To się rozumie, panie asystencie. U mnie jak w banku albo jak w grobie. Nie puszczę pary z ust. Rozpierała go radosna duma. Oto sam szef duchów, wielki Antoniusz, zwraca się do niego jak do kolegi i chce mu powierzyć wielką tajemnicę. Z trudem powstrzymywał drżenie głosu i z wielką ufnością patrzył w uśmiechnięte przyjaźnie oczy asystenta. -Znasz już część naszej tajemnicy, ale nie wiesz, w jakim celu robimy to wszystko. Muszę ci wyjaśnić, żebyś był dobrze zorientowany... - pociągnął go za sobą. Gdy usiedli na ławeczce pod kasztanami, Antoniusz powrócił do zwierzeń. Mówił wolno, z rozwagą, patrząc bacznie na chłopca: -Jestem tutaj na letnim obozie z grupą studentów. Opracowujemy pod kierownictwem naszego profesora historię tego zamku. 98 Niestety, w pracy napotkaliśmy wielką przeszkodę. Miejscowe władze, które nie orientują się w wartości zabytkowej zamku, postanowiły wyburzyć lewe, najstarsze skrzydło i budować tam nowoczesny hotel. My jako historycy sztuki nie możemy na to pozwolić... - Legalnie - przerwał Maniuś - to przecież prehistoryczne zabytki. Antoniusz roześmiał się głośno. - Widzę, że jesteś rozsądny i zapewne dojdziemy do porozumienia. Paragon wyciągnął dłoń. - Może pan przybić bez zmrużenia powieki. - Dobrze. Więc słuchaj dalej. Nie mogliśmy dopuścić do rozbiórki lewego skrzydła. Dlatego profesor wyjechał do Warszawy, żeby powstrzymać roboty. Tymczasem tutaj zebrano już robotników. Co mieliśmy robić? - Wiadomo, straszyć! - zawołał Paragon. - Widziałem na własne oczy, jak robotnicy zjeżdżali spod bramy. Mogę pogratulować. Zradiofonizowane duchy udały się na sto dwa. - Niestety. Nie na sto dwa - zasępił się Antoniusz. - Właśnie mamy duże kłopoty. Wyobraź sobie, dzisiaj był u nas komendant posterunku i oskarżył nas o zakłócenie porządku publicznego. - On przecież nie wie, że to wy straszycie. - Nie wie, ale domyśla się