... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Potem nagle wszystko si zmieniBo. WBa[nie wtedy pojechaBa do domu na Zwito Dzikczynienia i zobaczyBa, jak matka wchodzi do morza. . Z ci|kim westchnieniem Mai odwróciBa si od okna i piknego widoku Manhattanu. Od lat nie my[laBa o matce, praktycznie od wyjazdu z Golden. Nie byBo pogrzebu; nikt przecie| nie znaB matki za |ycia, kto chciaBby przyj[ j po|egna, kiedy byBa martwa? Mary Mallory równie| nie po|egnaBa si z matka, nie miaBa czasu na rozpacz i |aBob. MusiaBa usun matk ze swego umysBu równie definitywnie, jak matka usunBa si ze [wiata. MusiaBa, |eby prze|y. MiaBa dopiero osiemna[cie lat i byBa sama na [wiecie. Studia niczego nie zmieniBy  pozostaBa niewidzialna. Nie miaBa pienidzy i nie miaBa przyjacióB, poniewa| nigdy nie posiadBa sztuki ich zdobywania. Jej poziom wiary w siebie równaB si zera. Droga, jak przebyBa od tamtego, osiemnastoletniego stworzenia do kobiety, któr byBa dzisiaj, okazaBa si dBuga i ci|ka. Ci|sza ni| ktokolwiek mógB przypuszcza. I dlatego Mai nie pozwalaBa sobie o tym my[le. Tylko wobec koszmarów byBa bezradna. Na pocztku nawiedzaBy j czsto, wkradaBy si, nieproszone, w sny: czarne demony wspomnieD za dnia chowajce si w zakamarkach pod[wiadomo[ci. Potem, stopniowo si ich pozbyBa. Teraz przychodziBy rzadko. Mai kr|yBa po ciemnym mieszkaniu, my[lc o Harrym. Dzi[ si nie baBa, nie musiaBa zapala lamp, by odegna czarne wspomnienia. WiedziaBa, |e to zasBuga Harry'ego. WeszBa na taras i stanBa przy balustradzie, patrzc na miasto. ChBodny wiatr owiewaB jej nagie ramiona, gBaskaB po wBosach. PotrafiBa przywoBa obraz matki na zawoBanie, tak wyrazisty, jakby widziaBy si wczoraj. Chuda, krucha posta, zapadnite policzki, jakby zacignBa si papierosem i tak zastygBa, wypBowiaBe wBosy o nieokre[lonej barwie ni to szaro[ci, ni be|u. PamitaBa list na kuchennym stole, w którym zawiadamiaBa o swoim przyjezdzie na weekend. PamitaBa nie koDczc si podró| trzema ró|nymi autobusami.  Wszystko bdzie dobrze", powtarzaBa sobie.  Ju| niedBugo bd w domu". Ale dom nie istniaB, nie byBo te| matki, która mogBaby j pocieszy. Nie pozostaBo jej nic, z wyjtkiem wBasnej determinacji