... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Oderwana głowa spoczywała, twarzą do góry, o trzy stopy od ciała. W pierwszej chwili pomyślał, że Gunther zabił jakąś kobietę z lunaparku. Byłaby to najgorsza rzecz, jaka mogła się przydarzyć. Ciał ludzi z zewnątrz można było pozbyć się w taki sposób, aby nie zwrócić uwagi policji na BAM i jego załogę. Gdyby jednak zginął ktoś z obsługi miasteczka, gliniarze weszliby na teren lunaparku i prędzej czy później zainteresowaliby się Guntherem. Lunaparkowcy zaakceptowali chłopca, tak jak wszystkie dziwolągi, ponieważ nie wiedzieli o jego niepohamowanej żądzy gwałtu i zabijania, o jego pragnieniu krwi. Nie zawsze był tak gwałtowny. Lunaparkowcy nie zdawali sobie sprawy, jaki stał się niebezpieczny w ciągu ostatnich trzech lat, kiedy zaczął odczuwać wpływ popędu płciowego. Nikt nie zwracał uwagi na Gunthera, był wśród nich cieniem, ledwie dostrzegalną obecnością. Gdyby jednak zginęła któraś z tutejszych kobiet, ktoś mógłby zechcieć przyjrzeć się uważniej Guntherowi, a wówczas w żaden sposób nie udałoby się ukryć prawdy. Kiedy trochę ochłonął, Conrad stwierdził, że martwa kobieta nie należała do ich personelu. Nigdy dotąd jej nie widział. A więc nadal miał szansę uratować Gunthera i siebie. Wiedząc, że nie ma wiele czasu na ukrycie dowodu zbrodni, Conrad obszedł zakrwawione szczątki i pospieszył w stronę drugiego końca sali Pająków Gigantów. Zanim dotarł do następnego zakrętu, wyszedł z korytarza dla wagoników i wdrapał się na podwyższenie, gdzie zastygli w śmiertelnym pojedynku mężczyzna i pająk wielkości człowieka. Teraz, gdy w tunelu nie było zwiedzających, postacie nie ruszały się. Człowiek i tarantula stali przed stertą głazów z papier mache. Conrad obszedł sztuczne kamienie i ukląkł. Nie docierało tu światło z podwieszonych pod sufitem tunelu lamp. Wysunął dłoń przed siebie i wymacał szorstką podłogę z desek. Po paru sekundach odnalazł metalowy pierścień, którego szukał. Pokręcił go i uniósł klapę jednego z sześciu rozmieszczonych w Tunelu Strachu wejść do pomieszczeń służbowych. Wsunął się do otworu tyłem i na brzuchu, wymacując stopami szczeble drabinki. Zszedł w atramentową ciemność. Kiedy jego głowa znalazła się poniżej poziomu podłogi tunelu, stopami dotknął drewnianej podłogi piwnicy; odsunął się od drabinki i wyprostował. Sięgnął ręką w mrok po prawej stronie, namacał łańcuszek do zapalania światła i pociągnął. Zapaliło się dwa tuziny żarówek, ale mimo to piwnica nadal wydawała się mroczna, Znajdował się w nisko sklepionym pomieszczeniu, pełnym przeróżnych maszyn, kół zębatych, kabli, pasów i łańcuchów transmisyjnych, bloków i innych dziwnych urządzeń składających się na mechaniczne trzewia Tunelu Strachu. Odwracając się od drabinki Conrad wśliznął się pomiędzy dwie maszyny i wszedł w wąski przesmyk biegnący wzdłuż rzędów długich kabli, naciągniętych na kilkanaście wielkich, metalowych kół. Pospieszył do zakątka z warsztatem stolarskim, metalowymi szafkami uginającymi się pod stertami zapasowych części, stosem brezentowych płacht i paroma kombinezonami roboczymi. Szybko zdjął marynarkę, ściągnął spodnie i włożył kombinezon. Nie chciał tłumaczyć się Duchowi z krwi na ubraniu. Wziął złożony brezent i szybkim krokiem wrócił do drabinki. Znalazłszy się ponownie na górze, w tunelu, wrócił do leżącej na torach martwej kobiety. Spojrzał na zegarek. Otwarcie zaplanowano na szesnastą trzydzieści, i jak wskazywał zegarek, było punktualnie wpół do piątej. Właśnie w tej chwili otwierano bramę lunaparku i do środka wchodziły grupki odwiedzających. W przeciągu dziesięciu minut pierwsi z nich zaczną kupować bilety do Tunelu Strachu. Duch nie uruchomi maszynerii, dopóki nie uzyska ostatecznego raportu o stanie torowiska. Musi zastanowić się, dlaczego zajmuje to Conradowi tyle czasu. Za dwie, trzy minuty zacznie go szukać. Conrad rozłożył brezent w korytarzu dla wagoników. Uniósł wciąż jeszcze ciepłe zwłoki i ułożył na płótnie. Następnie, schwyciwszy za długie włosy, podniósł oderwaną głowę kobiety - usta miała otwarte szeroko, oczy wybałuszone - i również położył na brezencie. Przykrył ją stertą podartych ubrań, a potem dołożył jeszcze latarkę, mały notes i kask. Co to za kobieta, żeby chodzić w kasku? Co ona robiła w tunelu? Zaczął rozglądać się za torebką. Kobieta powinna mieć przy sobie torebkę. . . szukał wokoło, ale nie znalazł. Wreszcie dysząc z wysiłku ściągnął razem końce brezentu, szarpnął i wypchnął na platformę, na której człowiek i tarantula toczyły śmiertelny bój. Następnie sam podciągnął się na podwyższenie i w tej samej chwili usłyszał czyjeś wołanie: - Conradzie? Z drżącym sercem Conrad obejrzał się za siebie, w głąb mrocznego tunelu. To był Duch. Albinos stał pięćdziesiąt stóp dalej, na drugim końcu prostego odcinka torowiska, przy wejściu do sali Pająków Gigantów. Z tej odległości był jedynie bladą postacią; Conrad nie mógł w półmroku dostrzec twarzy albinosa. A skoro ja słabo go widzę, to i on nie lepiej widzi mnie, skonstatował z ulgą. Nie widzi płachty, a gdyby nawet, nie może wiedzieć, co jest w środku. - Conradzie? - Tu jestem