... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Mały uczony uchwycił się peryskopu, a jego płaszcz zafurkotał i ustawił się prawie poziomo, w kierunku potwornej mordy. Siballa podbiegła do Lamparta, rozpięła klamrę spinającą jego płaszcz i tkanina pofrunęła w kierunku paszczy. Rozległo się cmoknięcie i płat tkaniny znikł, jakby go nigdy nie było. Jednak w tej samej chwili wojowniczka rzuciła toporem i obcięła oczka, wystające ponad mordą. Rozległo się przeraźliwe wycie, aż żyrandol wiszący u sufitu rozsypał się w deszcz kryształków, i łeb razem z szyją znikły. Wszyscy wydali okrzyk radości, lecz po chwili przez otwór po framudze wjechała następna paszcza. Ta była kompletna i zapewne uznała, że najlepiej będzie, jeśli spróbuje adeptek. Znowu zaczęła wciągać powietrze, a Pani Sztuk, Astrid i Sylwana schwyciły się kolumny i usiłowały się za nią schować. Napiąłem kuszę, wycelowałem w jedno z oczek i strzeliłem. Niestety, wsysane powietrze wytrąciło bełt z jego toru i wbił się on w mięsistą, oponiastą wargę otaczającą gębę. Łeb nie był chyba zbyt mocno unerwiony, gdyż tylko się wzdrygnął, ale nie zaprzestał swej działalności. Rozejrzałem się za Mofkiem i Lampartem, lecz ich nie zauważyłem. Po chwili jednak wynurzyli się z pomieszczenia obok, dźwigając na drągu żelazny kosz z płonącymi węglami. Podeszli do kolumny, której kurczowo trzymały się czarodziejki, tak że byli poza zasięgiem wzroku stwora, i wystawili kosz przed filar. Węgle rozżarzyły się, po czym opuściły kosz i świecącą chmurą zniknęły w czeluści mordy. Przez chwilę nie działo się nic, po czym szyja gwałtownie wciągnęła się w otwór okienny, łeb znikł i dobiegło nas ohydne wycie. Halamus dał hasło do odwrotu, żądając usunięcia z sali dywinatora i smoka piorunicznego. Uczyniliśmy tak, jak się zresztą okazało - w samą porę, gdyż w dziurę po oknie z dziką furią wbiła się kolejna macka. Tym razem byliśmy nieco za daleko jak na jej zasięg, gdyż w dalszych partiach okazała się zbyt gruba. Staliśmy, nie bardzo wiedząc, co zrobić z nieproszonym gościem, który demolował sprzęty w opuszczonej przez nas komnacie. - Ile jeszcze macek mu zostało? - zastanawiał się na głos Lampart. - C’tlan ma dwadzieścia jeden macek, w trzech pękach po siedem - odpowiedziałem mu, pamiętając dokładnie zwierza, którego upolowałem. - Dywinator właśnie wykazał, że to bydlę ma jeden mózg gdzieś w środku, i to sterowany magicznie. Głowy na końcach macek mają jedynie oczy. - Trzysiódmy potwór, trzysiódmy potwór - dobiegło nas spod stołu, gdzie ukrywał się Scypion wraz z kotem. Olśniło mnie. - Jak brzmiało proroctwo ojca Mędzikłaka, dotyczące trzysiódmego potwora? - spytałem. Ojcem i panem jego ten, Kto uosabia liczbę pięć. Trzysiódmego Potwora zgładzi, Uwięzieni będą mu radzi. Wyrecytowali te słowa chórem Halamus, Lampart i Pani Sztuk. - Kto tu uosabia liczbę pięć? - spytałem. - Wobec braku Jego Wspaniałości najbardziej do tego opisu pasuje Pięciak - odparła lekko sardonicznym tonem Pani Sztuk. - Pozwolisz? - spytałem Halamusa, po czym podważyłem klamry na tylnej ścianie dywinatora. - Po co ci on? Oszalałeś? - Zobaczymy. Włożyłem srebrne rękawice ochronne, przykryłem je szmatą i wziąłem nieco opierającego się Pięciaka. - Słuchaj, dam ci wielką szansę. - Odczep się, zostaw mnie, bo cię urządzę - odwarknął stwór. - Sam wyliczyłeś, jakie to bydlę, co się tu dobija, jest wielkie. - Oczywiście, wy nigdy byście tego nie zrobili. - No właśnie. I że ma mózg sterowany magicznie. - Racja. - Więc dasz mu się wciągnąć, dotrzesz do jego mózgu i przejmiesz nad nim kontrolę. To chyba coś więcej, niż rządzić tymi głupawymi drajwami, co? - Jak na człowieka to nie jesteś taki głupi. Mógłby być z ciebie nawet Czworak. Przystaję. Tylko włóżcie mnie w tę baryłkę. - Tu wskazał piątą łapą na beczułkę stojącą w rogu. Zapakowaliśmy go tam, po czym Halamus obwiązał się liną i ukazał mordzie, która zdążyła pochłonąć już cały stół z planszą i zaczynała kawałkować kolejne meble. Paszcza wydała kwik, skierowała się w stronę Halamusa i jęła wciągać powietrze. Mag w turkoczącym płaszczu postąpił trzy kroki do przodu i położył baryłkę na ziemi. Beczka potoczyła się i z rozgłośnym odgłosem łykania znikła w gębie. Wciągnęliśmy Halamusa i czekaliśmy. - Obawiam się, że tylko straciliśmy Pięciaka - powiedział Halamus, gdy dobiegły nas kolejne odgłosy destrukcji komnaty. Jednak w pewnym momencie ustały. Wyjrzeliśmy zza framugi - łeb tkwił bez ruchu, pogrążony w stuporze, wpatrując się szklistym wzrokiem w przestrzeń. W następnej chwili znikł z otworu, usłyszeliśmy coś w rodzaju trąbienia i tupanie ogromnych nóg oraz wiwaty na blankach zamku. Ponieważ peryskop został uszkodzony, pognaliśmy na górę, aby zobaczyć, co się stało. Ogromny c’tlan, kołysząc się niepewnie, maszerował w kierunku pozycji Piątni. - Może im dokopie? - powiedziała z nadzieją w głosie Siballa. - Nie wiem. Obawiam się, że to nie będzie takie proste - odparł Lampart. Stwór parł niespiesznie pomiędzy umocnieniami. Biorąc pod uwagę jego wielkość, rozwijał prędkość dobrego kłusaka. Kilku krasnoludów postanowiło widocznie popełnić czyn bohaterski i strzeliło do monstrum z ciężkiej balisty okutym drągiem wielkości słupa telegraficznego. Potwór złapał lecący pocisk jedną macką i złamał go jak zapałkę, po czym złożył kilka macek w kłąb i uniósł wysoko. Z daleka przypominało to do złudzenia pięść z wyprostowanym środkowym palcem