... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Na widok obcych nagle przestał gwizdać. - Właśnie opowiadałem tym dżentelmenom historię naszego imienia - powiedział barman, stawiając czyste kufle na półkę. - Pytają o ludzi, którzy byli tu trzy dni temu. Stary Barney bez słowa obszedł bar i sięgnął po fartuch. Potem zmierzył wzrokiem dwóch podróżnych, nagle się wyprostował i rzekł: - Chodźcie ze mną, panowie. Dla takich gości znajdzie się najlepszy stolik. Skinął na nich i ruszył w głąb pomieszczenia. Achmed i Ashe spojrzeli po sobie zaskoczeni. Żaden nie nosił królewskich szat ani insygniów władzy, a po meczącej podróży obaj wyglądali tak, że po drodze nie wpuszczono ich do kilku zajazdów. Wzruszyli ramionami i poszli do stolika, który wskazał im stary Barney. - Wiesz, kim jesteśmy, dziadku? - zapytał Ashe, gdy usiedli na rozchwierutanych krzesłach. - Tak, milordzie - odparł właściciel gospody, kłaniając się z szacunkiem. - Skąd? Błękitne oczy starca zabłysły. - Ja też pochodzę z Wyspy - wyjaśnił po starocymriańsku. - Byłem na uroczystości pańskiego wstąpienia na tron, lordzie Gwydionie. Walczyłem w bitwie z Umarłymi, choć już nie jestem taki żwawy jak kiedyś. Widziałem tam również waszą wysokość - dodał, patrząc na Achmeda. - Mów po orlandańsku, dziadku - poprosił Ashe. - Starocymriański znam głównie z książek. Mój ojciec uparł się, żebym go studiował, mimo że już w chwili moich narodzin ten jeżyk od dawna był martwy. Chciałbym zrozumieć wszystko, co masz nam do powiedzenia. - Znowu nas kompromitujesz - mruknął Achmed. - Dlaczego cię nie znam? - spytał lord Cymrian, przyglądając się błyszczącym niebieskim oczom, pomarszczonej twarzy, gęstym włosom białym jak śnieg. - Sądziłem, że Pierścień Mądrości, który przez jakiś czas nosiłem, ujawnił mi imiona wszystkich ocalałych z zagłady, ale ciebie nie pamiętam. Dlaczego? Szynkarz się uśmiechnął. - Bo to nie jest moje prawdziwe imię, milordzie. Ono należy do bractwa, które istniało przed exodusem. Wierność temu stowarzyszeniu jest dla mnie ważniejsza niż jakakolwiek przysięga, którą ja i inni uciekinierzy z Serendair złożyliśmy twojemu dziadkowi Gwylliamowi, panie. Tak więc, z całym szacunkiem, niczego nie możecie ode mnie żądać. - Nachylił się ku nim lekko. - Ale pańska żona tak. - Rapsodia? - Ashe mimo woli podniósł głos, a król Bolgów czym prędzej nadepnął mu na nogę. - Widziałeś ją? Starzec pokręcił głową. - Od Rady Cymriańskiej niestety nie, milordzie. - Nagle jego oczy się rozszerzyły. - Czy to ona... jest tą kobietą, której wszyscy szukają? Suwerenowie wymienili spojrzenia, po czym Achmed skinął głową - Tak - odparł cicho lord Cymrian. Na twarzy oberżysty odmalowało się przerażenie. - O, bogowie, nie! Znowu! Co się stało? - Znowu? - powtórzył Achmed. - Skąd ją znasz, człowieku? Stary Barney zerknął przez ramię, a przekonawszy się, że w tawernie panuje spokój, odwrócił się do nich i powiedział: - Ze starego świata. Była ulubionym gościem mojej żony Dee i moim. W naszej oberży studiowała muzykę, siadała przy stoliku w głębi, pisała coś na zwojach pergaminu, nigdy nie sprawiała żadnych kłopotów. Oboje ją kochaliśmy. Gdyby nie ona, nie rozmawialibyśmy teraz. - Dlaczego? - spytał Ashe. Szynkarz zamrugał. - Kiedy ostatni raz widziałem ją na Serendair, zapisała na papierze jakieś nuty i dała mi je, mówiąc, że to moje imię. Bardzo się wtedy spieszyła się, bo uciekała przed niebezpiecznym człowiekiem, więc wsunąłem kartkę do kieszeni fartucha i całkiem o niej zapomniałem. W starym świecie już nie zobaczyłem Rapsodii. Jakieś dwa tygodnie później Pod Pióropuszem - budując nową gospodę, zachowałem tamtą nazwę - zjawił się wędrowny minstrel. Poprosiłem go, żeby za kufel piwa zagrał mi melodię napisaną przez Rapsodię. Okazała się chwytliwa, łatwo wpadała w ucho, i tak powinno być, skoro to moje imię. Niewiele wiedziałem o lirińskich Bajarzach i ich mocach. Dla mnie Rapsodia była miłą dziewczyną, a melodia mi się spodobała, więc gwizdałem ją codziennie, często nieświadomie. Doprowadzałem biedną Dee do szału, niech spoczywa w pokoju. Nastała i minęła sereńska wojna. Moja ukochana żona zestarzała się i odeszła z tego świata, życie toczyło się dalej, dzień po dniu, rok po roku, wiek po wieku, a ja wciąż byłem taki sam jak w dniu, kiedy Rapsodia dała mi kartkę z nutami. Myślałem, że może wśród moich przodków trafił się jakiś Lirin albo inny długowieczny osobnik. Aż do chwili, gdy na statku wchodzącym w skład pierwszej floty Merithyna spotkałem lirińskiego Bajarza. To był miły gość, zwracał się do mnie po imieniu, choć nigdy wcześniej mnie nie widział i nie mógł znać mojej profesji. „Skąd znasz moje imię?” zapytałem. Roześmiał się i odparł: „Sam mi je powiedziałeś, dobry człowieku. To melodia, którą gwiżdżesz”. Poznałem go lepiej w czasie podróży i to on mi wyjaśnił, skąd się wzięła moja długowieczność. Gwiżdżąc swoje imię, każdego dnia, wciąż się „odnawiałem”, wracałem do „wibracyjnego stanu”, cokolwiek to znaczy, i dzięki temu byłem taki sam, jak dzień wcześniej. - Niebieskie oczy rozbłysły w zadymionym wnętrzu. - Po przybyciu tutaj wszyscy zyskaliśmy nieśmiertelność. Niektórzy się z niej cieszyli, inni nienawidzili, ale w przeciwieństwie do mnie nie mieli tego szczęścia, że żyli jeszcze długo przed opuszczeniem Wyspy. Gdyby nie ten ostatni prezent od pańskiej żony, lordzie Gwydionie, nigdy bym tutaj nie dotarł. I choć widziałem wiele strasznych rzeczy i nieraz chciałem dołączyć do mojej Dee, muszę powiedzieć, że to był niezwykły dar. Ashe nakrył ręką artretyczną dłoń i wyczuł jej drżenie. - Wiesz, kto tamtego dnia ścigał moją żonę? - zapytał, starając się panować nad emocjami. - Michael, Wiatr Śmierci - wyszeptał staruszek, jakby się bał wymówić to imię na głos. - Widziałem go raz czy dwa. Dlaczego pytasz, panie? - Możliwe, że właśnie on ją porwał, a przynajmniej szuka - powiedział Achmed bez ogródek. - Najprawdopodobniej to również on sieje spustoszenie na wybrzeżu. Już nie jest Wiatrem Śmierci, lecz Ognistym Wiatrem, gospodarzem F’dora. - O, bogowie! - Stary Barney pospiesznie zrobił znak na czole. - Nie! Ashe ścisnął jego dłoń. - Pomóż nam. Wierzę, że jesteś w stanie. Rapsodia i ja widzieliśmy się na początku lata z Yarimską Wyrocznią i usłyszeliśmy od niej proroctwo, które w części może dotyczyć ciebie. Starzec zadrżał. - Manwyn? Manwyn o mnie wspomniała w proroctwie? - Na to wygląda. Powiedziała Rapsodii, żeby strzegła się przeszłości, która chce ją dopaść i skrzywdzić, ale również pomóc. Na koniec dodała: „Dawno temu złożono obietnice, dawno temu przekazano imię, dawno temu zapowiedziano, że są trzy długi do spłacenia”. - Twoja cioteczna babka mnie przeraża, panie. Byłem świadkiem jej szaleństwa na dawnych Radach. Na myśl, że mogła mnie zobaczyć przez swój sekstans, ogarnia mnie lęk