... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Dosyć szybko to rozgłaszają. Powinieneś się pospieszyć, jeżeli w ogóle chcesz uprzedzić kogokolwiek ze swoich krewniaków. Yortgin wbił sztylet głęboko w ziemię, jakby miał do czynienia z jednym z jeźdźców w niebieskim płaszczu. - Potrzebowałbym czegoś więcej niż para moich nóg. - Właśnie. A tam jest to, czego szukamy - Koris wskazał kciukiem wysłanników księcia. - Za mostem droga przecina niewielki las - rozmyślał głośno Simon. Na pseudotwarzy Korisa malowało się złośliwe zrozumienie tej aluzji. - Wkrótce skończą pogawędkę. Lepiej ruszajmy. Odczołgali się od punktu obserwacyjnego, przeprawili przez bród na rzece i znaleźli się w lesie. Droga prowadząca na północ nie była dobrze utrzymana. W tym okręgu rządom Yviana sprzeciwiali się zarówno możni, jak i biedota. Poza głównymi traktami, wszystkie drogi były ledwo przejezdne. Droga biegła dnem wąwozu porośniętego krzakami i trawą. Nie był to bezpieczny dukt dla żadnego podróżnego, zwłaszcza noszącego liberię księcia. Simon ukrył się po jednej stronie. Koris stanął bliżej rzeki, przygotowany na przecięcie odwrotu. Yortgin znajdował się na wprost Simona. Pozostawało im tylko czekać. 151 Przywódca wysłanników książęcych nie był głupcem. Jeden z jego ludzi jechał przodem, bacznie obserwując każdy poruszany wiatrem krzak, każdą podejrzanie wysoką kępę trawy. Przejechał pomiędzy zaczajonymi mężczyznami i pojechał dalej. Za nim pojawił się żołnierz z rogiem i jego towarzysz, czwarty zamykał tyły. Simon strzelił, kiedy ostatni jeździec zrównał się z nim. Lecz bezbłędnie wycelowana strzałka zwaliła z konia jeźdźca straży przedniej. Przywódca zawrócił konia ze zręcznością wytrawnego jeźdźca po to, by zobaczyć, jak plując krwią spada z konia ostatni w orszaku. - Sul... Sul... Sul..! - Rozległ się przeraźliwy okrzyk bojowy, który Simon słyszał po raz ostatni w skazanym na zagładę porcie. Strzałka trafiła Simona w ramię, rozdzierając kurtkę i lekko raniąc skórę, przywódca wysłanników książęcych musiał mieć oczy kota. Ostatni z pozostałych przy życiu żołnierzy usiłował wspomóc dowódcę, dopóki Yortgin nie wychylił się z ukrycia i nie rzucił sztyletem, którym poprzednio się bawił. Nóż utkwił u nasady czaszki jeźdźca, który bez słowa osunął się z konia. Simon usłyszał nad głową stuk kopyt. Koń stracił równowagę i upadł przygniatając swym ciężarem jeźdźca. Koris wyskoczył z ukrycia i wbił zaopatrzony w haki pręt w dającego jeszcze oznaki życia nieprzyjaciela. Zabrali się do rozbierania żołnierzy i łapania koni. Na szczęście koń, który się przewrócił, zdołał wstać na nogi, przerażony, zdyszany, lecz nie okaleczony. Odciągnęli w krzaki ciała zabitych, a kolczugi, hełmy i dodatkową broń przytroczyli do siodeł, po czym udali się do opuszczonej szopy, w której przedtem się schronili. Mężczyźni trafili w sam środek gorącego sporu. Starucha i ciemna piękność w szkarłatnozłotej szacie stały na wprost siebie z rozgorączkowanymi oczami. Ich podniesione głosy umilkły jednak, kiedy Simon przeszedł przez dziurę w rozpadającym się płocie. Nikt nie odezwał się, dopóki nie przyprowadzono koni z bagażem. Wtedy odziana na czerwono dziewczyna wydała cichy okrzyk i rzuciła się na tobołki skórzanych okryć i kolczug. 152 - Chcę wrócić do własnej postaci i to zaraz! - zażądała. Simon łatwo mógł to zrozumieć. W wieku Brianta rola, jaką mu narzucono, mogła się wydawać bardziej upokarzająca od niewolnictwa. Zresztą nikt z nich nie chciał dłużej występować w tak nieatrakcyjnych postaciach, jakie utkała dla nich Strażniczka, nawet jeśli przebranie to pomogło im wydostać się z Karsu. - To słuszne - przyznał. - Czy możemy znów się przekształcić, raczej czy zechcesz nas przekształcić, pani? Czy też musi upłynąć jakiś czas? Czarownica zmarszczyła brwi. - Dlaczego mamy marnować czas? Nie jesteśmy jeszcze poza zasięgiem wysłanników Yviana, choć jak widać niektórych już załatwiliście. - Wzięła jeden z płaszczy, jak gdyby przymierzając go do swej zgarbionej figury. Briant rzucał groźne spojrzenia, zabierając kłąb męskich ubrań. Odęte wargi jego dziewczęcej twarzy miały zacięty wyraz. - Odejdę stąd we własnej postaci albo nie odejdę wcale - oświadczył. Kobieta z Estcarpu poddała się. Spod poszarpanego kaftana wyciągnęła woreczek i rzuciła go Briantowi. - Więc biegnij do strumienia. Użyj garstkę tego zamiast mydła. Ale uważaj, bo musi starczyć dla nas wszystkich. Briant schwycił woreczek, podniósł długie suknie i przyciskając je do piersi wraz z tobołkiem z męską odzieżą pobiegł w stronę strumienia, jakby w obawie, że ktoś mu je odbierze. - A co z nami? - zapytał z oburzeniem Simon, gotów ścigać uciekiniera. Koris przywiązał konie do zbutwiałego płotu. Jego twarz wyglądała obrzydliwie, ale śmiech wskazywał na autentyczne rozbawienie. - Niech chłopak spokojnie pozbędzie się tego przebrania. W końcu dotychczas nie protestował. A te suknie musiały go drażnić! - Suknie? - w głosie Yortgina brzmiało zaskoczenie. - Ależ... - Simon nie należy do Starej Rasy - Czarownica rozczesywała włosy długimi paznokciami. - Nie zna naszych 153 obyczajów i zmian postaci. Masz rację, Korisie - spojrzała dziwnie na kapitana. - Trzeba pozwolić Briantowi dokonać w spokoju tej transformacji. Ubrania zdobyte na niefortunnych wysłannikach księcia były trochę za duże na młodego wojownika, który wrócił znad strumienia znacznie pewniejszym krokiem. Cisnął zwitek czerwonej materii w kąt, a kiedy Simon i pozostali udawali się nad wodę, energicznie udeptał nad nim ziemię. Koris najpierw pocierał i szorował zardzewiały pręt zanim zanurzył swoje ciało. Kiedy się mył, nie wypuszczał z ręki topora Yolta. Wybrali sobie ubrania, Koris musiał pozostać przy kolczudze, w której wyszedł z Karsu, bo żadna inna na niego nie pasowała. Zarzucił jednak na nią płaszcz. Obaj mężczyźni poszli w jego ślady. Kiedy wrócili, Simon podał woreczek czarownicy. Przez chwilę potrzymała go w ręku i z powrotem ukryła za dekoltem. - Jesteście dzielną grupą żołnierzy. Ja jestem waszą branką. W tych kapturach i hełmach nie widać tak wyraźnie, że pochodzicie z Estcarpu. Tylko ty, Yortginie, nosisz wyraźne piętno Starej Rasy. Ale gdybym ja pojawiła się w swojej zwykłej postaci, niechybnie bym was wydała. Więc jeszcze poczekam. I tak wyjechali z ukrycia. Czterech mężczyzn w barwach księcia i starucha. Konie były wypoczęte, ale jechali powolnym truchtem, unikając otwartych dróg, aż do momentu, kiedy Yortgin musiał udać się na wschód. - Jedziemy na północ traktem kupieckim - wydawała dyspozycje kobieta z siodła za Briantem. - Jeżeli uda nam się zawiadomić Sokolników, bezpiecznie przeprowadzę uciekinierów przez góry. Powiedz swoim, żeby zabrali z sobą tylko broń i żywność, tyle, ile uniosą juczne zwierzęta