... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nie masz innych kolegów?! - Nie mam - odrzekł. - To dobrze. - Ale mam dziadka. Już odchodziła. Odwróciła się powoli, pełna niedowierzania. - No, prawie dziadka - poprawił się. Milczała. Oczy jej zrobiły się bardzo duże i dalekie. - A, ten pan od krzewów - powiedziała wreszcie. - Posadził je, żeby było ładnie. - Nie możesz mówić na niego dziadku, to nie wypada - po- wiedziała. - Może się obrazić. - Ja nie mówię. Ja myślę. Weszła do kuchni i przysiadła na taborecie. - Nie możesz stale siedzieć mu na karku - powiedziała. 72 - Nie siedzimy. Pracujemy - sprostował. - Nie mniej nie wypada. - Powiedział, że się cieszy. - Z grzeczności tak powiedział. - Pan nigdy nie udaje - zaoponował Sławek. - Albo mówi prawdę, albo wcale - dostrzegł jej zakłopotanie. - Ty także nie udajesz - powiedział do niej. - A jeżeli, to tylko dlatego, żeby prawda była lżejsza. Przyciągnęła go bliżej siebie. - To z nim spędziłeś popołudnie? - spytała. Sławek spojrzał szybko na drzwi pokoju. Nie było pod nimi refleksu światła. Mimo to upewnił się. - Tata jest? - Nie. - To dobrze. Bo zaraz by chciał wiedzieć. - Ja też chcę wiedzieć, synku. - Ale inaczej. Przyciągnęła go jeszcze bliżej. Natrafiła na oberwany kołnierz. - W takim stroju wyszedłeś z obcym na ulicę? - rzekła poruszona. - Nie jest obcy - sprostował Sławek i nagle jakby się worek rozerwał. Przysunął się jeszcze bliżej matki i mieszając marzenia z faktami opowiedział o niezwykłym popołudniu. O tym, że był przez chwilę ptakiem. I niewykluczone, że znowu będzie nim niedługo. Wszyscy ludzie zazdrościli ptakom, których żadna ziemia nie przyciągnie, nie rozbije o siebie. Dla ptaków nie jest groźna i najwyższa wieża spadochronowa, pod którą kiwa się świat, ani też okno, z którego czasami chcą kogoś wyrzucić. - Kto cię chciał wyrzucić? - spytała gwałtownie. - Nikt. - Powiedz mamie! - Mnie się tylko wydawało. - Sławek, tamci ludzie, wtedy u ciotki... - Oni by tego nigdy nie zrobili - uspokoił ją. - Pan mi to wytłumaczył - podszedł do okna, uchylił zasłony, na oświetlonych szybach mansardy poruszał się jakiś cień. - Pewnie słucha swojej muzyki - rzekł do matki nie oglądając się - bardzo, bardzo dziwnej, ona się owija wokół człowieka, chciałabyś jej kiedyś posłuchać? 73 Milczała. Odwrócił się ku niej. Wpatrywała się w niego prze- straszona, pełna rozpaczy. - To się zmieni! - wybuchnęła. - Ten twój ojciec! To musi się nareszcie zmienić! Mnie już nie ma, a teraz przyszła kolej na ciebie. Ojciec podsunął Sławkowi talerz, sam jednak nie zasiadł do stołu. I wcale się nie spieszył. Sławek spoglądał na niego znad talerza, też się nie spiesząc. Ale ojciec nie miał zamiaru go poganiać. - Jesteś blady, słyszałem! - mruknął ojciec. - Taki już jestem - rzekł Sławek. - Też tak uważam. Ale mama jest innego zdania - zaczął jeść, z przyzwyczajenia spoglądając na zegarek, aż uświadomił to sobie. - Cholera! - mruknął. - Za mojej młodości - rzekł - dzieci nabierały rumieńców na podwórku. Nikt ich nigdzie nie wyprowadzał. - Nigdy? - upewnił się Sławek. - Człowieku! - odrzekł ojciec. - Było nas sześcioro. Gdyby z każdym z nas ojciec chciał się po parkach prowadzać, Duch Święty musiałby przynosić chlebek w dzióbku? Latało się boso, jak długo szło, a nawet jak nie szło. I było okej. Skarżyłeś się mamie? - Na co? - spytał Sławek zaskoczony. - No właśnie. Chciał jeszcze coś rzec, ale powstrzymał się. Mruknął tylko kilka razy cicho: do jasnego diabła, i umilkł. Zdjął odświętną kurtkę z wieszaka i spytał tajemniczo: - Wiesz, co przyjechało? Wesołe miasteczko. Zwijaj się, chłopie! - Kanały zajęte? - spytał Sławek nie wierząc. Ojciec zamilkł, potem roześmiał się, ale oczy miał uważne. - Nie ufasz mi? - zapytał. - Do czego to doszło! Przysiadł z kurtką na kolanach, i przyglądał się Sławkowi tak długo, aż ten się zaniepokoił. - Brudny jestem? - spytał. - Wciąż ten sam - odmruknął ojciec i westchnął. - Ze mną ojciec nigdy na karuzeli nie siedział - rzekł i na moment wrócił w myślach do tamtych czasów, które były dla niego bardzo miłe. Sławek poznał to z uśmiechu, który przewinął się ojcu przez usta, jakby przypadkiem. - Ale w porządku był, ręki na nas nie podniósł, 74 szkoda, że go nie pamiętasz. Mogłem się uczyć, gdybym chciał, nie miałby nic naprzeciwko. Ale skończyłem tylko zasadniczą. - Byłeś za tępy? - spytał Sławek. Ojciec znieruchomiał. - No, no! - rzekł w pierwszej chwili, potem jednak zaśmiał się. - Nie, synu. Byłem drugi w klasie. Do wszystkiego. Ale chciałem nareszcie mieć własny grosz, to poszedłem do pracy i tak już zostało. - Żałujesz? - spytał Sławek cicho. - Nie - odrzekł ojciec bez namysłu. - W każdym miejscu można być dobrym. - Pan też tak mówi. Ojciec znowu zamilkł. - Ach, ten! - rzekł wreszcie i zachmurzył się. - Spacerowaliście sobie wczoraj, co? - To nie był spacer tak sobie - wyjaśnił Sławek. Zastanowił się i dalej już ciągnął żarliwie, jednym tchem. - Patrzyłem, jak powstaje Sokół. Nikt mnie nie wypędzał, nie mówił, że jestem za mały. Bo mały też może być modelarzem. Umilkł. Dostrzegł bowiem, że ojcu jest przykro. - A mały może iść na karuzelę? - spytał ojciec. - Już zapomniałeś 0 tym. Sławek zerwał się. Śmiejąc się, zaczęli przeszukiwać kieszenie kurtek, szukając bilonu. Tata zawędrował nawet do domowej portmonetki mamy, w której trzymała drobne. Gdy przechodzili korytarzem w stronę drzwi, Sławek dostrzegł, jak ojciec ukradkiem wsunął coś do kieszeni, ale nie zauważył co. Pomyślał, że ojciec się tak bardzo nie cieszy tą wspólną wycieczką, że, być może, wolałby być gdzieś indziej. - Nie odmyślisz się? - spytał na podwórku. - Zwariowałeś, stary? - odrzekł ojciec. Wesołe miasteczka mają to do siebie, że nikt nie może być smutny. Przed Sławkiem jakby się nagle niebo otworzyło. Trzymali się za ręce i pędem ruszyli do karuzeli