... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— Ze mną nie wolno się tak spieszyć — rzekła obiecująco, chociaż śpieszyłem się tylko z tym zamówieniem, żeby jechać dalej. Zbliżał się wieczór, byłem głodny, a jeśli ja byłem głodny, to co dopiero Eileen. Zaraz zacznie mnie szukać. — Mam przed sobą jeszcze daleką drogę — zwróciłem jej uwagę. — Muszę też coś sobie ugotować. Wie pani, jak to jest, kiedy trzeba wszystko zrobić samemu. Ile zapiszemy tych bluzek? — To dlaczego nie zabiera pan ze sobą żony? Żeby 196 się o pana troszczyła, kiedy pan zajmuje się handlem? Przypominała mi Sidneya Hasketta, tylko że była dużo bardziej niebezpieczna. — Tak, żony — westchnąłem. — A która by chciała prowadzić takie koczownicze życie? Ten fartuszek pięknie leży na figurze, co? Zrobi pani na nich świetny interes. Niech mi pani wierzy, ja bym źle nie doradzał. — Otworzyłem notes. — Muszę już zamknąć sklep. Niech mi pan pomoże ściągnąć żaluzję, a ja zaproszę pana za to na kolację. Potem możemy sobie spokojnie porozmawiać o interesach. Powiedziała to wprawdzie lekko, swobodnie, z uśmiechem, a jednak wydało mi się, że wzięła za duże tempo. Ale czego człowiek nie zrobi dla interesu? A jeżeli do tego jeszcze sobie smacznie podjem. Tylko że... — Tylko że ja nie jestem sam. — Mówił pan przecież... — Perspektywa przygotowania kolacji na jeszcze jedną osobę bynajmniej jej nie ucieszyła. — Mam ze sobą przyjaciółkę. Czworonożną. — Ach, tak! — Uśmiech powrócił na jej twarz. — Niech ją pan weźmie na górę. Może pan wjechać samochodem na podwórze, a potem tylnym wejściem. Na górze nikt oprócz mnie nie mieszka. Zaciągnąłem więc żaluzję z kraty, wdowa zniknęła gdzieś w głębi sklepu, a ja wjechałem z. Eileen na podwórze. Schody znaleźliśmy z łatwością, gorzej było na gó-r/.e. Znajdowało się tam troje drzwi, a ja nie wiedziałem, w które wejść. Spróbowałem otworzyć pierwsze, ule za nimi była jakaś zatęchła nieprzyjemna klitka, do której ani mnie, ani Eileen nie chciało się wchodzić. Za drugimi ukazał się dosyć duży pokój ze stołem i mocno wytartym dywanem. Pod ścianą stały dwie stare szafy, i to wszystko. Tutaj pewnie mieszkał nie- 197 boszczyk. Ale tu było ciepło, więc na tym dywanie położyłem Eileen. Położyłem! Wyciągnęła się tam sama, zanim zdążyłem o tym pomyśleć. Zbiegłem jeszcze na dół po kawał mięsa i obiecałem jej wodę. Zajęła się jedzeniem, mną jak zwykle się nie przejmowała. W zamku nie było klucza, ale skoro Sally Baxley mieszka sama, to chyba nikt tu nie wejdzie. Za ostatnimi drzwiami była ona. Wciąż jeszcze nosiła moją bluzkę. Miałem nadzieję, że nie jest to jedyna bluzka w tym domu. — Gdzie pańska towarzyszka? — zapytała. — Zostawiłem ją na razie w sąsiednim pokoju. — Tam mieszkała moja teściowa. — Zaczynałem już rozumieć to umeblowanie. — Ona też umarła. Good Heaven! W tym domu, jak na mój gust, za często się umierało. — Niech się pan rozgości! — wskazała ruchem głowy za siebie, w stronę drzwi z białymi zasłonkami. Skądś dobiegał zapach pieczonego mięsa. Był to zapach wspaniały (zdecydowanie lepszy niż ten, jaki rozsiewał pan Martin Page). Następny pokój był komfortowo urządzony, widać dobrze im się powodziło. Albo też jeszcze przed ślubem nieboszczyk zdążył trochę się urządzić. — Niech ją pan przyprowadzi. Smutno jej tam samej. — Przybiegła z białym obrusem, nakryła stół i rozstawiła porcelanę. Byle tylko nie chciała za dużo urwać z ceny. — Nie ma pośpiechu. Dałem jej kawałek mięsa, więc dopiero jak sobie podje. Usiadłem przy stole i czułem się fantastycznie. Jeśli jedzenie będzie choćby w połowie tak dobre jak jego zapach, to nie żyłem dzisiaj na próżno. Przyniosła befsztyki odpowiednio krwiste, wielkie jak talerz. Ile w tym domu musi się przejadać pieniędzy! Zjadłem więc ten befsztyk, a ona szczerze mnie 198 wzruszyła, kiedy zapytała, czy nie chcę jeszcze jednego. Dla mego zwierzątka — oświadczyła — ma osobne mięsko. Przypomniało mi się, że „mojemu zwierzątku" na pewno chce się pić. Zdziwiła się trochę, że nie wziąłem od niej miski, lecz poprosiłem o wiadro, ale przyniosła je, a wraz z nim kawałek mięsa, którym rzekomo Eileen miała się nasycić. — Zrobię tymczasem herbaty — rzekła, a ja poszedłem po wodę. Eileen oczywiście spała. Położyłem jej pod nos to mięso od Sally. Najpierw łapczywie zanurzyła łeb w wiadrze i długo piła. Potem połknęła całe mięso na raz, niczym ciasteczko. Obiecałem jej, że jeszcze wrócę, sprawdziłem okna, żeby się nad ranem nie zaziębiła, i wyszedłem. Herbata stała już na stole. Była za słaba, ale nic nie powiedziałem. Było tam również ciasto i butelka jałow-cówki. Wziąłem sobie kawałek ciasta i naiwnie spytałem, czy sama je piekła. — Smakuje panu? — chciała wiedzieć. Sądziłem, że nic nie mogę zepsuć, jeśli powiem, że tak. —. Mężowi też zawsze smakowało — rzekła marzycielsko. Pogładziłem ją po ręce i wróciłem do rzeczywistości