... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Niechętnie zbliżał się do nich, zwlekając z opuszczeniem mrocznych miejsc, przez które wędrował. Był tam wielki ocean, do jakiego zawsze wahał się wejŚ ć, ale teraz zanurzył się w nim, w jego cieple, i zostałby tam, gdyby nie głosy wzywające z powro- 364 tem do mało ważnych rzeczy. A jednak miał wobec nich obowiązki—obowiązki, które mu wpajano od najmłodszych lat. Rzeczy nie zrobione i rzeczy źle zrobione. . . i to, co zrobił Williamowi. — Donalu? — odezwał się głos Sayony. — Jestem tutaj — odpowiedział. Otworzył oczy i zobaczył biały szpitalny pokój, łóżko, w którym leżał, Sayonę, Aneę i Galta stojących obok, a także niskiego wąsatego mężczyznę w długim różowym fartuchu psychiatry Exotików. Zwiesił nogi z łóżka i wstał. Jego ciało było osłabione długą bezczynnoŚcią, ale odsunął od siebie słaboŚ ćw taki sposób, jak człowiek odsuwa irytującą, ale małą i niewa żną rzecz. — Powinien pan odpocząć — powiedział lekarz. Donal spojrzał na niego obojętnie. Lekarz odwrócił wzrok, a Donal uŚmiechnął się, żeby uspokoić mężczyznę. — Dziękuję za wyleczenie, doktorze. —Nie wyleczyłem pana—odparł lekarz z lekką goryczą, nadal z odwróconą głową. 365 Donal skierował spojrzenie ku pozostałej trójce i ogarnął go smutek. Oni nie zmienili się i pokój szpitalny również był podobny do innych pokoi, w jakich przebywał. Mimo to w jakiŚ sposób wszystko skurczyło się — ludzie i miejsce. Było w nich teraz coŚ małego i bezbarwnego, coŚ tandetnego i ograniczonego. Ale to nie była ich wina. —Donalu—zaczął Sayona dziwnie skwapliwym, pytającym tonem. Donal spojrzał na starszego mężczyznę, a ten, podobnie jak lekarz, automatycznie odwrócił wzrok.. Donal przesunął spojrzenie na Galta, który również spuŚcił oczy. Jedynie Anea, gdy na nią popatrzył, odwzajemniła się dziecięco czystym spojrzeniem. — Nie teraz, Sayono — powstrzymał go Donal. — Porozmawiamy o tym później. Gdzie jest William? —Piętro niżej. . . Donalu. . . —słowa wyrwały się z ust Sayony.—Co mu zrobiłeŚ? — Kazałem mu cierpieć — odparł Donal po prostu. — Myliłem się. Zaprowadź mnie do niego. Zeszli powoli — Donal trochę chwiejnie — do pokoju na niższym piętrze. KtoŚ le- żał nieruchomo w takim samym łóżku, jakie zajmował Donal. . . i trudno było poznać w tym człowiekuWilliama. Pomimo aseptycznej czystoŚci szpitala pokój wypełniał sła- 366 by zwierzęcy zapach, a oblicze mężczyzny było nieludzko wykrzywione z bólu. Skóra twarzy ciasno opinała ciało i koŚci jak cienka przezroczysta tkanina naciągnięta na glinian ą maskę. Oczy nie poznawały nikogo. — Williamie. . . — powiedział Donal zbliżywszy się do łóżka. Szkliste oczy przesun ęły się w kierunku głosu. — Sprawa z Morem jest już skończona. Lekkie zrozumienie błysnęło w próbujących się skoncentrować oczach. Sztywne szczęki rozsunęły się i ze ŚciŚniętego gardła wydobył się chrapliwy dźwięk. Donal poło żył dłoń na napiętym czole. —Wszystko będzie w porządku—powiedział.—Wszystko teraz będzie w porządku. Powoli, jakby opadły niewidzialne więzy, sztywnoŚ ć zaczęła ustępować z ciała le- żącego mężczyzny. Stopniowo rozluźniał się i stawał coraz bardziej podobny do człowieka. Jego wzrok, teraz całkiem przytomny, powędrował do Donala, jak gdyby jego wysoka postać była jedynym Światłem w ciemnej jaskini. —Będzie dla ciebie praca—powiedział Donal.—Dobra praca. Taka, jaką zawsze chciałeŚ wykonywać. Obiecuję ci. 367 William westchnął głęboko. Donal zdjął rękę z jego czoła. Księciu opadły oczy i zasn ął. — To nie twoja wina — ciągnął dalej Donal nieobecny duchem, patrząc na niego. —To nie twoja wina, lecz twojej natury. Powinienem był to wiedzieć. —Odwrócił się trochę chwiejnie do pozostałych osób, które patrzyły teraz na niego odmienionym wzrokiem.—Dojdzie do siebie. A teraz chcę polecieć do swojej kwatery na Cassidzie. Mogę odpoczywać w drodze. Mam dużo do zrobienia. * * * Podróż z marańskiego szpitala, w którym przebywał pod obserwacją, do Tomblecity na Cassidzie minęła Donalowi jak sen. Czuwając czy Śpiąc, nadal na wpół przebywał w oceanie, do którego w końcu wszedł po Śmierci Mora i którego ciemne wody już nigdy nie miały całkowicie go wypuŚcić. Doszło do tego, że musiał żyć pogrążony w tym morzu zrozumienia, po którego brzegu wędrował przez wszystkie swe młodzieńcze lata i którego żaden ludzki umysł nie byłby w stanie pojąć, nieważne, jak długo by tłumaczył. Zrozumiał teraz, dlaczego rozumiał — tyle dał mu szok wywołany Śmiercią 368 Mora. Jak młode zwierzę wahał się na brzegu nieznanego, zanim własne nieokreŚlone pragnienia wraz z okolicznoŚciami pchnęły go tam głową w dół. Najpierw musiał nauczyć się przyznawać do swojej odmiennoŚci, potem z nią żyć, a w końcu pojąć ją. Potrzebne więc było zagrożenie tego, co w nim wyjątkowe — najpierw przez psychiczny szok wywołany przejŚciami fazowymi w czasie ataku na Newtona, a potem przez sposób, w jaki umarł Mor, za co, jak sam doskonale wiedział, był odpowiedzialny — by zmusić go do walki o przeżycie. W tej ostatecznej bitwie zrozumiał wreszcie, kim jest — i nikt inny nie byłby w stanie tego zrobić. Jedynie Anea wiedziała, kim on jest, nie musząc tego rozumieć — do odwiecznego dziedzictwa kobiety należy bowiem ocenianie bez potrzeby poznania