... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Musiałem, nie mając wcale tego zamiaru, śmiertelnie ją obrazić! Odwróciła się ode mnie raptownie. „Patrzy na kule bilardowe”, powiedziała. „Woli robić cokolwiek, byle nie patrzeć na mnie!” Zanim zdołałem ją zatrzymać, wybiegła z hallu. Jest mi bardzo przykro, Betteredge. Czy nie zechciałbyś wytłumaczyć Rosannie, że wcale nie miałem zamiaru być nieuprzejmy? W myślach co prawda byłem może dla niej trochę okrutny. Uważasz, miałem niemal nadzieję, że to ona skradła diament i że fakt ten będzie w końcu ustalony. Nie dlatego, bym źle biedaczce życzył, tylko... Pan Franklin urwał, wrócił do stołu bilardowego i zaczął znów ćwiczyć się w karambolu. Po tym, co zaszło między sierżantem a mną, wiedziałem już, czego pan Franklin nie dopowiedział. Jedynie udowadniając kradzież diamentu naszej drugiej pokojówce, można było teraz oczyścić pannę Rachelę z hańbiących podejrzeń, jakie żywił w stosunku do niej sierżant Cuff. Nie chodziło już o ukojenie roztrzęsionych nerwów mojej panienki, chodziło o stwierdzenie jej niewinności. Gdyby Rosanna nie skompromitowała się osobliwym postępowaniem, nadzieja, do której przyznał się pan Franklin, stanowiłaby istotnie dowód okrucieństwa. Sprawa jednak wyglądała inaczej. Rosanna symulowała chorobę, a tymczasem udała się po kryjomu do Frizinghall. Czuwała przez całą noc, coś tam ukradkiem szyjąc lub też niszcząc. Ponadto była tego popołudnia na Drżących Piaskach w okolicznościach co najmniej podejrzanych. Z tych wszystkich powodów (mimo szczerego współczucia dla Rosanny) musiałem uznać, że stosunek pana Franklina do sprawy nie jest niczym niezrozumiałym czy nieludzkim, i powiedziałem mu to. — To wszystko prawda! — zawołał w odpowiedzi. — Ale istnieje pewna możliwość, bardzo nikła, co prawda, że zachowanie Rosanny ma jakieś wytłumaczenie, którego na razie nie znamy. Nie chciałbym za nic ranić uczuć kobiety, Betteredge! Powtórz biedaczce to, o co cię prosiłem. I jeżeli chce ze mną pomówić — a nie dbam, czy będę miał z tego powodu kłopoty i przykrości — przyślij ją do biblioteki. Z tymi szlachetnymi słowami odłożył kij bilardowy i wyszedł z hallu. Zapytałem w sali dla służby i dowiedziałem się, że Rosanna poszła do swego pokoju. Podziękowała grzecznie, ale stanowczo za ofiarowaną jej pomoc i prosiła tylko, aby pozwolono jej odpocząć w spokoju. Tego wieczora więc nie mogło już być mowy o jakichkolwiek wyznaniach z jej strony (jeśli nawet założymy, że chciała rzeczywiście coś wyznać). Zameldowałem tedy o wyniku moich indagacji panu Franklinowi, który wobec powyższego opuścił bibliotekę i poszedł spać. Gasiłem już światła i ryglowałem okna, kiedy Samuel przyniósł mi wiadomość o gościach, których zostawiłem w swoim pokoju. Spór o białą różę omszoną skończył się wreszcie, bo ogrodnik poszedł do domu, sierżanta Cuffa zaś nigdzie na dole nie było widać. Zajrzałem do swojego pokoju. Rzeczywiście nie dało się w nim wykryć nic prócz dwóch pustych kieliszków i zapachu gorącego grogu. Czy sierżant udał się do pokoju wyznaczonego mu na sypialnię? Poszedłem na górę, żeby to sprawdzić. Dotarłszy na drugie piętro usłyszałem cichy, regularny oddech dobiegający z lewa. Z lewej strony miałem korytarz prowadzący do pokoju panny Racheli. Zajrzałem tam — i oto na trzech krzesłach ustawionych w poprzek korytarza, w czerwonej chusteczce na szpakowatej głowie i z czarnym surdutem zwiniętym pod głową zamiast poduszki, spał sierżant Cuff! Ledwie do niego podszedłem, obudził się jak czujny pies — natychmiast i nie wydając dźwięku. — Dobranoc, panie Betteredge — powiedział. — I jeżeli zajmie się pan kiedykolwiek hodowlą róż, proszę pamiętać, że białej róży omszonej lepiej nie szczepić na dzikiej róży bez względu na to, co mówi ogrodnik! — Co pan tu robi? — zapytałem. — Czemu nie śpi pan w swoim łóżku? — Nie śpię w swoim łóżku — odparł sierżant — gdyż należę do owego licznego na tym nędznym świecie odłamu ludzi, który nie potrafi zarabiać pieniędzy uczciwie a zarazem lekko. Dziś wieczorem zaobserwowałem szczególną zbieżność godziny powrotu Rosanny z godziną, o której panna Verinder postanowiła wyjechać z domu. Nie wiem, co Rosanna ukryła tam nad zatoką, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że panna Verinder nie mogła wyjechać, dopóki nie dowiedziała się, że to coś zostało już ukryte. Musiały one więc dziś wieczorem porozumieć się ze sobą po kryjomu. Na wypadek gdyby próbowały porozumieć się raz jeszcze, kiedy wszyscy pójdą spać, chcę temu przeszkodzić. Niech pan tedy nie ma mi za złe, że zakłócam panu porządek domowy, panie Betteredge — niech pan ma o to pretensję do diamentu. — Chciałbym, żeby ten diament nigdy nie trafił do tego domu! — wybuchnąłem! Sierżant Cuff spojrzał ze smutkiem na trzy krzesła, na których z własnej woli miał spędzić noc. — Ja też — powiedział z powagą. ROZDZIAŁ XVII Nic nie zdarzyło się tej nocy i (dodaję to z radością) czujność sierżanta nie została nagrodzona żadną próbą porozumienia między panną Rachelą a Rosanną. Spodziewałem się, że sierżant wyruszy do Frizinghall wczesnym rankiem. Zwlekał wszakże z wyjazdem, jak gdyby miał przedtem coś jeszcze do załatwienia. Zostawiłem go tedy samego i wyszedłszy wkrótce potem do parku spotkałem pana Franklina w jego ulubionym miejscu spacerów. Nie zdążyliśmy jeszcze zamienić dwóch słów, gdy przy nas jak spod ziemi wyrósł sierżant