... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Był to pierwszy szczery uśmiech od wczorajszego popołudnia. Pojaśniało, monotonnie chlupiący deszcz zmienił się w gęstą mgłę. W perłowej szarości wczesnego poranka pobliskie drzewa zaczęły przypominać zjawy Khagggunów. Burza minęła, wiatr złagodniał, zaczęły ćwierkać ptaki. - Widzę, że nie jesteś sam. - Eleana wskazała dwa cthaurosy. - Podróżuję z kimś... z kobietą. - Annon podszedł do cthaurosa Giyan, pogłaskał grzbiet zwierzęcia, jakby to dawało mu po czucie jej bliskości. - Poszła, żeby znaleźć coś do jedzenia, ale to było jakiś czas temu. Musimy jej poszukać. - Moja chatka jest tylko o milę stąd. - Eleana wskazała na północny zachód. - Widziałam, jak szła mniej więcej w tamtą stronę. - Umiesz jeździć wierzchem? - Moi rodzice hodowali cthaurosy. - Weź tego. - Annon pokazał swojego wierzchowca, który stał bliżej dziewczyny. Sam wskoczył na cthaurosa Giyan, a Eleana zręcznie poszła w jego ślady. Złapał swojego wierzchowca za grzywę, uderzył go piętami w boki. - No to ruszamy, i to z kopyta. Nie ma jej wystarczająco długo, żebym zaczął się martwić. Pogalopowali przez las. Eleana prowadziła przez gęste poszycie i gąszcz jasnot, sterczących z pokrytego grubą warstwą igliwia gruntu niczym kępki wąsów. Annon z przyzwyczajenia nasłuchiwał głosów ptaków, próbując je rozpoznawać, tak jak to robi myśliwy, żeby wybrać te, które chciałby ustrzelić. Rozpoznał mniej więcej sześć, kiedy w lesie zapadła cisza. Wszystkie ptaki zamilkły, żaden owad nie brzęczał, nie bzyczał, nie trzepotał skrzydłami. Nawet wiatr poruszający najwyższymi gałęziami drzew ścichł na chwilę. Potem chłopiec usłyszał niepokojąco znajomy dźwięk. Zatrzymał cthaurosa, to samo zrobiła Eleana. Usłyszeli dźwięk, który przejął Annona strachem. - Co to? - Poduszkowce Khagggunów. Korzystają z nich w wyprawach poszukiwawczo- niszczycielskich. Ale tu, na Kundali, zwykle wolą cthaurosy. - Annon przełknął ślinę, żołądki mu się skręcały. - Ich oprzyrządowanie umożliwia wykrycie ciepłoty ciała i tętna, ale żeby nas namierzyć, musieliby nas mieć bezpośrednio na celowniku. Eleana najwyraźniej była oszołomiona. - Jak blisko są? Annon nadstawił ucha. - Sądząc po hałasie, będą tu za kilka minut. Resztę drogi przebyli galopem. Powietrze za nimi zaczęło syczeć i poczuli ostry swąd spalenizny - to silniki jonowe wchłaniały powietrze, przetwarzały je, pobierały co trzeba i wypluwały resztę. Smagały ich liście i gałązki, zadrapując policzki i ramiona. Kopyta cthaurosów wyrzucały w górę pacyny czarnej wilgotnej ziemi, opadłe igliwie i szmaragdowozielony mech. Przeskakiwali powalone pnie rojące się od białawych robaków i kałuże, ciemne i matowe niczym otchłań. Zwierzęta, jakby wyczuwając niebezpieczeństwo, pochyliły głowy i galopowały najszybciej jak mogły. Annon miał wrażenie, że unoszą się ponad wąską, krętą dróżką, którą widział tylko jego wierzchowiec. Wypadli spomiędzy szczególnie gęstych drzew i chłopiec nagle zatrzymał swojego cthaurosa. Dał Eleanie znak, żeby się cofnęła. Wycofali się do lasu w tej samej chwili, kiedy ukazały się dwa pełne Khagggunów i połyskujące bronią poduszkowce. Annon jęknął w duchu. Za późno. Teraz już nigdy nie znajdą Giyan. - Zawsze polują parami - powiedział Eleanie. - Khaggguni są metodyczni i bezlitośni. - Zdrętwiał, bo zobaczył znaki na burcie prowadzącego poduszkowca: trzy skrzyżowane pięści przypominające straszliwy, okryty kolczugą kwiat. - Niech to N’Luuura porwie! - Co to takiego? - spytała dziewczyna, prowadząc swojego cthaurosa tuż za nim. - Dowódca szwadronu Rekkk Hacilar. - Annon nie odrywał oczu od zbliżających się powoli poduszkowców, leciały tuż nad wierzchołkami drzew. - To jeden z najdzielniejszych Khagggunów. I również jeden z najbardziej bezlitosnych. Zabił setki wrogów. Słyszałem, że jego hełm bojowy zrobiono z czaszki Kraela. - To jakieś zwierzę? - O nie - zaśmiał się smutno. - Kraelowie to jedna z ras, które podbiliśmy. Przez chwilę patrzył Eleanie w oczy. Ale tylko przez chwilę. Poduszkowce były na tyle blisko, że widzieli opancerzonych żołnierzy: purpurowo-błękitne tytanowe płytki o ruchomych złączach, wysokie hełmy z godłem Hacilara. Annon wiedział, że w tych hełmach znajdowały się wymyślne układy wyostrzające zmysły Khagggunów i łączące żołnierzy w jedną całość, tak że każdy z nich wtapiał się w polujący zespół. To był namacalny dowód v’ornnańskiej matrix - jedna wielogłowa istota zdecydowana zniszczyć zbiega. Annon i Eleana przyglądali się, sparaliżowani strachem, a z prowadzącego poduszkowca strzelił cienki błękitny promień i spopielił kępę drzew. Rozległ się dziwaczny klekoczący dźwięk. Khaggguni się śmiali. - Nigdy o nim nie słyszałam. Jego oddział nie grasował w pobliżu. Czemu teraz się tutaj znalazł? - Przychodzi mi na myśl tylko jeden powód. - Annon pociągnął dziewczynę w głąb lasu. - Jak mnie, na N’Luuure, znaleźli? - Eleana spojrzała na niego ostro, przestraszona. - Jesteś przestępcą? - To zależy, kogo o to spytasz. - Nigdy przedtem nie widziałam V’ornna przestępcy. - Lekko uścisnęła mu dłoń. - Szczerze mówiąc, ja też nie. - Uśmiechnął się ponuro. - I co zrobimy? - Tylko to, co potrafię. Będziemy unikać wejścia na linię namiaru. Bo inaczej nas wykryją i załatwią jonicznym działkiem. Bezradnie patrzył, jak zimne błękitne światło na oślep uderza w inną część lasu. Sosny i ammonowce rozbłysły płomieniem i za-syczały jak węże, opadając na nasiąkniętą wodą ziemię. Poczuł, jak Eleana się wzdrygnęła. - Łowcy, powiedziałeś