... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Jutro nocą ci trochę przywiozę. No, a teraz na×ci nóż i siekierę; ogień nad ranem zaga× i siedź dzień cały jak myszka w komorze. Ja i okno na powrót zamknę. Muszę już odej׏! - Poczekaj na kartofle! Pewnie× głodny? - Nie bardzo, wieczerzałem u Szymona. Zbierał się do odej×cia, ale niesporo, spoglądając to na okno, to na dziewczynę. Spostrzegła to i rzekła: - Może ci się spocząŹ chce, to ja czółno do Wilków odprowadzę! - Jeszcze co może! SpocząŹ to mi się nie chce, ale może by× buziaka mi dała na odjezdne - odparł. - Jeszcze×my w ko×ciele nie byli, a na buziaki ci nie przysięgałam. Ruszaj i głowy mi nie zawracaj. Hipek zawstydzony poskrobał się za uchem i bez protestu zniknął za oknem. Od razu widocznym było, że ten wielki drab, co się i niedźwiedzia nie bał, będzie mężem_pantoflem, a Weronka w duecie małżeńskim będzie trzymała prym. Rekuza, zamiast obraziŹ, podobała się chłopcu. Honorna dziewczyna i hambit ma! - my×lał z dumą. A com spłatał figla Wickowi, tom spłatał. Teraz się dzielmy, towarzyszu mój! Ledwie na dzień szarzało i Szymon się ubierał, gdy Hipek już był w le×niczówce. Gajowi stawili się także i siedzieli w kuchni, a szlachcic, byle z nimi nie byŹ, kostniał na zimnie. Dzień zapowiadał się ×liczny, bo mróz ×cisnął i mgły opadły. Wyjrzał przez okno Szymon i zawołał chłopaka do siebie. - No, rano wstałe×, to dobrze! - Obława będzie? - Zaraz, ino się okrzątnę, bo to łowy pańskie, a nie szlacheckie. Każ zaprzęgaŹ, a gajowi niech ruszają naprzód. Chłop konia wyprzedzi. Hipek spełnił rozkaz i wrócił. Dużo ×mielszy dzi× niż wczoraj, jął oglądaŹ broń nadle×nego. - íebym to ja takie cacko miał, toby za rok puste były lasy i pola - rzekł. - Wasze rozbójnicze pistonówki więcej szkody czynią, bo polujecie z nimi cały rok i kaleczycie mnóstwo zwierza, zanim ubijecie jedną sztukę. No, ruszajmy! Siedli do wózka i wyjechali na łąki. Tuż opodal spotkali gajowych i dalej, po drodze, szare grupy chłopów sunące prędko i cicho w tymże samym co oni kierunku. Każdy był uzbrojony w pałkę i zapasową parę postołów; była to naganka. Gdzieniegdzie trafiały się mniejsze grupy strzelców ochotników z bronią przedpotopową i olbrzymimi torbami borsuczymi. - Dziw, że Makarewiczów z Dubinek nie widaŹ - rzekł Szymon, który tych wszystkich kłusowników znał. - Nie będzie ich dzisiaj - odparł Hipek. - Dlaczego? - Bo Weronki szukają - szepnął chłopak. - Ejże, już! - za×miał się Szymon. - A dobrze× ją schował? - Oj, dobrze. I pies nie wytropi! - No, to niech szukają! Ot i naszą psiarnię wiozą. Wyminął ich wóz pełen ogarów, które jakby rozumiały swą ważną rolę, siedziały poważnie w słomie po dwa na smyczy i rozglądały się po okolicy. - A pan gdzie? - spytał Szymon pisarza. - Za nami wnet się wybierał. Go×ci miał. - Kogóż? - Ten cudzy, co marszałkowskie majątki wziął. Po drodze mu się powóz złamał, to na noc wstąpił. I pan z Miernicy nocował. Minęli furę, coraz więcej spotykali chłopów, nareszcie i Dubińców, z Makarem Wilkiem na czele. Za ojcem szedł Ihnat, który swą pałkę wystrugał na kształt strzelby i niósł ją na pasku przez plecy. Makar mił minę posępną i fajkę Źmił. Pozdrowił ich Szymon. - Co× taki chmurny, Makar? - spytał. - Gorzałki nie zabraknie u głębockiego pana na poczęstunek. - Kto ją to piŹ będzie, jak niedźwiedź człowieka zadrze! Powiadają, że w Jedlinach sze׏ zimuje - odparł chłop spluwając. - Oj, Makar, Makar, twoja matka sokół, a ty trus! - Matka na piecu sokół, a na niedźwiedzia to mnie posyła - burknął Makar. - No, kiedy× taki, to cię zostawię w straży kaszę gotowaŹ - za×miał się Szymon. Wjechali w bory Zagrodzkiego, nietknięte, bujne, wzorowo utrzymane. - Ot, jak u bogacza - rzekł Hipek. Szymon tylko westchnął. Przed nimi słychaŹ było już ludzki gwar i skomlenie psów, dźwięki trąbek, a po chwili ukazała się le×na straż główna, nowy szwajcarski dom na szerokiej polanie, gdzie się kilka dróg krzyżowało. Ruch już tu panował ogromny; przy ogniskach ruszali się naganiacze, wokoło domu biegała służba Zagrodzkich, a przy słupie z napisem rewiru nadle×ny Niemiec komenderował łamanym językiem, gromadził swych podkomendnych. Gdy ujrzał Szymona, zaczął go do siebie wołaŹ, wyciągając jak do zbawcy ramiona. Oni we dwóch objęli komendę polowania. Tymczasem w le×niczówce, naznaczonej za punkt zborny my×liwych, gospodarował sam Zagrodzki, pilnując zastawy stołu. Pani została w domu, oczekując my×liwych z obiadem; ale Nika była z kuzynką zagraniczną, obie w eleganckich kostiumach my×liwskich, obie uzbrojone, obie ubawione jak na widowisku