... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Końcówka Po tych wypadkach długo nie mogłem dojść do siebie. Trawiłem je w pamięci jak wąż, który połknął za dużo. Leżąc na łóżku, na wznak, z zamkniętymi oczami, raz po raz, obsesyjnie, odtwarzałem to wszystko, co zaszło w gabinecie, usiłując w tym znaleźć jakiś przewodni sens - odpowiedź na pytanie, co to właściwie było, co się właściwie stało. Jak należy rozumieć zachowanie Madame - tę całą niebywałą, zadziwiającą odmianę? Jako rolę podjętą wskutek zdenerwowania czy lęku o stanowisko i związaną z nim przyszłość? Robienie dobrej miny do tak zwanej złej gry? Serwitut na rzecz ofiary, aby ją obłaskawić i nie dopuścić przez to, aby podniosła larum? Czy - jako zrzucenie maski? Odsłonięcie nareszcie prawdziwszego oblicza? Jeżeli zaś to drugie, cóż miałoby to znaczyć? Co kierowało nią, że poszła na ową grę, daleko wykraczającą poza ramy i formy właściwe pierwszej pomocy? Kaprys? Próżność? Ciekawość? Czy może jednak... sympatia? Utajona, tłumiona... Gubiłem się w dociekaniach. Raz wydawało mi się, że była to z jej strony zimna, kobieca sztuczka, obliczona na efekt oszołomienia mnie i zamknięcia mi ust; za chwilę znów miałem wrażenie, że było to jednak szczere i stanowiło wyraz pewnej słabości do mnie, na której ujawnienie nie mogła lub nie chciała dotychczas sobie pozwolić, aż oto - pozwoliła, korzystając z dogodnej do tego sytuacji. To drugie domniemanie było tak pożądane, że z czasem wzięło górę. A to wzbudziło wkrótce potrzebę potwierdzenia - dowodu, który zarazem, niejako z natury rzeczy, stanowiłby powtórzenie znanego już tematu, czyli słodkiej melodii duetu w gabinecie. Pomysł, na jaki wpadłem, aby osiągnąć ów cel, odznaczał się prostotą właściwą arcydziełom: nie iść nazajutrz do szkoły; nieobecnością wywołać niepokój o mój los i stworzyć przez to warunki dla kroków wywiadowczych - drogą telefoniczną. Jeśli zadzwoni ktoś inny - na zlecenie lub nie - przedstawić własny stan w jak najczarniejszych barwach i sprawić, by obraz ten przekazano Madame; jeśli zaś ona sama odezwie się w słuchawce, nie straszyć jej zanadto, lecz i nie uspokajać, a w każdym razie tak mówić, by ją uwikłać w rozmowę i znów z niej coś wydobyć - ton miły uchu i sercu. Powziąwszy postanowienie, oddałem się bez reszty wymyślaniu "debiutów" oraz "list dialogowych". Trud ten okazał się jednak całkowicie daremny. Przez cały następny dzień nikt do mnie nie zadzwonił - ani by się dowiedzieć o moje samopoczucie, ani z innego powodu. Przełknąłem gorzki smak niespełnionej nadziei i licząc mimo wszystko na jakiś dalszy ciąg, z ręką spowitą w bandaż i tkwiącą na temblaku (co było zbytkiem dbałości o gojenie się rany) udałem się w środę do szkoły. Wbrew moim przypuszczeniom, iż znowu, jak ostatnio, po incydencie ze Żmiją, przywita mnie w klasie przychylność, choć tym razem zapewne podszyta ironią i wścibstwem, które będę zmuszony odpierać i poskramiać, spotkała mnie obojętność, a nawet rodzaj chłodu. Nie tylko że nie zwracano się do mnie z żadnym pytaniem, ani o stan mojej ręki, ani tym bardziej o to, co działo się w gabinecie, lecz w ogóle jakby stroniono od mego towarzystwa. Zdawała się mnie otaczać dziwna zmowa milczenia. Odnosiłem wrażenie, że w mojej obecności gasną wszelkie rozmowy, a jednocześnie, że jestem przedmiotem szeptów i spojrzeń rzucanych mi ukradkowo. Zachowanie to miało znamiona urazy, zawodu. Jak gdyby towarzystwo czuło się oszukane lub wystrychnięte na dudka. "Zdawało się, że jest z nami", mówiły oczy i miny, "że dzieli ten sam los skrzywdzonych i poniżonych, a on tymczasem w najlepsze wiedzie podwójne życie. Jest cichym faworytem tej dumnej Francuzicy, dopuszczanym do łask, o jakich nam się nie śni! No, to teraz już jasne, dlaczego tak się stawia, na tyle sobie pozwala, i wszystko uchodzi mu płazem. Patrzcie go, paź królowej!" W tym stanie rzeczy mój głód na "drugie danie" z Madame lub choćby na mały "deser" w postaci zapytania (na stronie oczywiście) o rekonwalescencję przerodził się niespodzianie w potrzebę znacznie skromniejszą: chciałem już tylko wiedzieć, co przyniosą najbliższe zajęcia z francuskiego. Jak ona po tym wszystkim będzie się do mnie odnosić? Jak w ogóle się zachowa? I jak to będzie widziane, a raczej - obserwowane? Odpowiedź, jakiej w tej mierze udzieliło mi życie, nie była budująca. Madame, przybywszy do klasy, nie poświęciła mi nawet krzty zainteresowania, a potem w swym zachowaniu wróciła do formuły trzymania mnie na dystans. Skończyły się polecenia, abym poprawiał innych albo bym odpowiadał, kiedy ktoś nie potrafił. Znów jakby mnie nie było. Jak po zaborze zeszytu. Klasa zaś w dalszym ciągu pozostawała nieufna. We wszystkim widziano pozór, mistyfikację, grę. Lekceważono fakt, że nie odzywa się do mnie, nie dawano mu wiary, a "skrzydło radykalne" dostrzegło w nim nawet przejaw, o ile zgoła nie dowód, iż łączą nas stosunki co najmniej poufałe. "Nie mówi nic do niego", zdarzyło mi się raz w szatni podsłuchać cichą rozmowę, "bo wie, że głos ją zdradzi. Jak ludzie żyją ze sobą, to słychać to potem w mowie." Ta atmosfera plotek, podejrzliwości i kpin mało mnie obchodziła. Trapiła mnie natomiast, i to dogłębnie, Madame - ten jej kolejny zwrot, to jakby zerwanie ze mną. "Co się stało? Dlaczego? O co w tym wszystkim chodzi?" - odmawiałem codziennie długą litanię pytań. Wystraszyła się jednak? Poczuła się urażona? Co kryje się za tą zmianą, za tym zaniemówieniem? - A może tak to już jest? - szukałem pocieszenia w mitycznych twierdzeniach i prawdach. Może taka jest cena... bezwstydu i rozkoszy? Może w ten właśnie sposób płaci się za spełnienie? - "Poszedłeś za daleko...", znowu odezwał się głos, mój stary, dobry znajomy. "Posmakowałeś boskości... Dotknąłeś jej... Poznałeś... Cena tego jest jedna: chmura na Pańskim obliczu... wygnanie z Raju... padół." Myślałem, co można zrobić, aby to jakoś wyjaśnić. Szukałem dróg odwołania. Lecz czas sposobny po temu zaczął raptem się kurczyć. Ledwo minęła studniówka, a już na horyzoncie pojawiła się meta regularnej nauki. Kończyły się zwykłe lekcje, zaczynał okres powtórzeń całego materiału tylko głównych przedmiotów, okres korepetycji i przygotowań na studia. Zbliżała się matura. Przestałem widywać Madame. Dochodziły mnie o niej tylko pewne sygnały; a to że ma już zgodę na wprowadzenie reformy, a to że przyjmowała delegację Francuzów, a to że rozpoczęła rozmowy w kuratorium w sprawie wymiany kadry na francuskojęzyczną. Dochodziły też słuchy o rzeczach mniejszej wagi, choć akurat dla mnie ważniejsze. Zwłaszcza jedna wiadomość miała ogromne znaczenie