... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Pamiętamy, jaką rolę odegrały w ostatniej wojnie; otóż nie stało się tak po raz pierwszy. W momencie gdy Hannibal wkraczał do Italii, konsul Semproniusz chciał dokonać inwazji, Afryki: zaczął od opanowania Malty. Nie sposób wchodzić w zawiłe i nie całkiem dobrze znane wydarzenia. W dwieście sześćdziesiątym czwartym roku wybucha pierwsza wojna punicka, a jest to wojna o Sycylię. Rzym buduje swoją pierwszą i na owe czasy nowoczesną flotę, odnosi wielkie zwycięstwo pod Mylae i ostatecznie wygrywa wojnę. Ale i Kartagina modernizuje się pospiesznie, buduje nową kolonię w Hiszpanii i niweluje skutki wojny. Przewodzi jej teraz dynastia Barkasów, których imię pochodzi podobno od słowa „błyskawica”: Hamilkar, jego zięć Hazdrubal i przesławny syn Hannibal, według legendy zobowiązany przysięgą złożoną ojcu do walki z Rzymem. I w przedostatnim dziesięcioleciu trzeciego wieku on właśnie skieruje na Rzym poprzez Galię, poprzez alpejskie przełęcze wszystkie zasoby Afryki i Hiszpanii, numidyjską konnicę, kolosalne cielska słoni, kohorty barbarzyńskich Celtów. Jego szlak znaczą zwycięskie bitwy: nad Trebią, Jeziorem Trazymeńskim, Kannami. Był to pochód tak słynny, jak kiedyś Aleksandrowy. Koniec był jednak odmienny: Aleksander zwyciężył, Hannibal poniósł klęskę. Nie rozpadł się związek italski, Rzym był już czymś więcej niż wielkim Miastem: był narodem. Jesteśmy przyzwyczajeni do innego tempa i z trudem chce się nam wierzyć, że kampania Hannibala w Italii trwała prawie dwadzieścia lat. Tak długo szarpały się dwie potęgi zwarte w śmiertelnym uścisku, walcząc wszelkimi środkami militarnymi, politycznymi, dyplomatycznymi. Bo ostatecznie cały świat śródziemnomorski został wciągnięty do wojny od Atlantyku po Azję Mniejszą. I nie wcześniej zakończyły się zmagania, aż czterysta miast i osiedli italskich legło w zupełnej ruinie, a drugie tyle zostało zdewastowane. Aż Scypion Afrykański przenosząc wojnę do Afryki i zmuszając Hannibala do opuszczenia Italii odniósł druzgoczące zwycięstwo pod Zamą w dwieście drugim roku i narzucił kapitulację Kartaginie. W grubych księgach opisano te boje. Poświęćmy więc i my bodaj parę słów losom Hannibala, największego stratega wszystkich czasów. Ścigany przez Rzym ucieka wciąż dalej i dalej, chroni się w miastach fenickich, greckich, armeńskich. Ślepy na jedno oko, bliski siedemdziesiątki, zawsze wierny przysiędze nienawiści, zawsze wzbudzający strach, samotny i ścigany wygnaniec, ciągle jeszcze groźniejszy niż całe armie. Rzymianie osaczyli go w Bitynii. Wybrał truciznę. W tym samym roku umiera na wygnaniu jego pogromca spod Zamy, Scypion Afrykański, który – dopóki tylko mógł – chronił przed zemstą senatu swojego wroga. Chronologia. Był rok sto osiemdziesiąty trzeci przed narodzeniem Chrystusa. Mijało właśnie tysiąc lat od zburzenia Troi. A Rzym mierzący się z losem w wojnach punickich miał lat 34 pięćset, mniej więcej tyle, ile Polska w okresie bitwy pod Grunwaldem. Kartagina miała przed sobą niespełna czterdzieści lat życia, niepodległy Rzym jeszcze prawie siedemset. Ale stulecie wojen punickich zmieniło oblicze Rzymu i Śródziemnomorza. Historycy naszego stulecia porównują tamten czas do współczesnych wojen światowych. Rzeczywiście, świat nie mógł być już taki, jak przedtem, zanim roztratowały go kopyta czterech koni Apokalipsy. Rzym nie był już państwem lądowym; miał największą flotę swoich czasów. Hannibal, w niedługim czasie między bitwą pod Zamą a wypędzeniem go z ojczyzny, oprócz reform, które nie miały już zdać się na nic, zatrudnił swoich żołnierzy przy sadzeniu gajów oliwnych, drzew pokoju. Północno-zachodnia Afryka miała odtąd razem z Egiptem stać się spichlerzem Zachodu. Legiony rzymskie stacjonowały na Sycylii, w Afryce, w Hiszpanii, w Grecji. Powoli wszystkie pobojowiska pokrywały się plantacjami oliwek i winorośli. Rodził się czas powszechnie przyjętych pojęć, języka i bogów. Ale wspólny dom ludów nie był jeszcze gotowy. I nawet droga do początku „naszej ery” była daleka. Świat hellenistyczny stworzony przez Aleksandra Wielkiego i jego następców nie był już światem republik. Grecy podbijając Wschód ulegali jego wyobrażeniom. Niezbyt ściśle mówiąc: w jedną stronę wędrowali ludzie, a w drugą bogowie. A królowie Wschodu z reguły wstępowali w doczesną boskość. Reguły owej boskości doskonale znane w państwach Ptolemeuszy i Seleukidów zostały na Zachód przeniesione przez Hannibala, a pierwszym jego uczniem był Scypion. W każdym razie on pierwszy w Rzymie bił monety z własnym wizerunkiem, po nim Flaminiusz, dwuznaczny wyzwoliciel Grecji, a potem już chyba wszyscy. Znowu odmienia się klimat czasu. Musi minąć jeszcze stulecie wielkich mężów konsularnych, już niekiedy jedynowładców, zanim ludzie Zachodu o kimkolwiek zdecydują się powiedzieć „boski”. Już wprawdzie stary Scypion nie protestował, kiedy nazywano go synem Jowisza. Potęga, którą dzierżyły jedne dłonie, stawała się coraz większa i coraz mniej podległa kontroli. Jeszcze Katon, słynny cenzor, konserwatysta i rolnik, musiał latami powtarzać w senacie swoje złowieszcze „ceterum censeo Carthaginem delendam esse” – „poza tym sądzę, że trzeba zburzyć Kartaginę”, aby Scypion Młodszy mógł spełnić rolę kata. Inaczej już wyglądały arkana polityki Mariusza, Sulli, Pompejusza, Cycerona. Z pewnością byli to ludzie nietuzinkowi. Nie brak ich było i przedtem. Ale raz złamane „fas” bogów, zamienione na konwencjonalne „ius” służyło teraz ludziom. Słabym – i bardzo silnym