... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. – Curran – odezwał się, wyzywając najgorszego, ale próbując ukryć to co już się stało. – Ty też jesteś na zmianie Allison. Dowolna kabina. Curran wbił w niego wzrok i oderwał się od naprawy. – To zainstalowane – odpowiedział. Był uprzejmy. Ale w jego głosie nie było miękkości. – Co z pozostałymi? – Zajmiemy się tym. Odpocznij trochę. My. Neill i Deirdre. Ich spojrzenia były takie same jak Currana, a w korytarzu niespodziewanie ponownie pojawiła się Allison. – Tam są jakieś rzeczy – powiedziała nie narzekając, informując. – Czy to twoje, Stevens? – Używaj, jeśli masz ochotę. – Składał ofiarę, oferował. – Albo spakuj je, kiedy będziesz miała na to siłę. To rzeczy pozostawione przez moją rodzinę. – Boże, Stevens. Ile lat? – Po prostu je przesuń. Użyj ich, albo spakuj, jak ci wygodniej. Możecie się zebrać razem i zdecydować, czy cokolwiek z tych kabin przyda się wam. Nie pozostało ich zbyt wiele. Cisza. Allison nadal stała w wejściu. – Zajmę się tym – powiedziała w końcu. Odeszła już nie tak sztywna, jak za pierwszym razem. A pozostali, kiedy się obejrzał – zrobili się spokojniejsi. Jakby dotąd nie wierzyli, że rzeczywiście byli jacyś inni. Albo, tak jak pozostali pasażerowie myśleli, że to dziwny statek. I jeszcze dziwniejszy kapitan. – Schodzę z mostka – zgłosił Curran, i podążył za Allison. Neill i Deirdre zostali z nim, wyglądając na lekko zaniepokojonych. – Zainstalować następny? – zapytał Neill. – Zróbcie to – odpowiedział. – Muszę przygotować skok. Odwrócił się i opadł na fotel wciąż ciepły od ciała Allison. Lucy leciała na automatach, spacerowym tempem przechodząc przez system Pell. Po Norwegii nie było już śladu. Stacja nie podawała o niej żadnych informacji. Dla statku kupieckiego wypełnionego ładunkiem dystans do punktu skokowego stanowił długą drogę. Łatwo przygotować koordynaty. Obejrzał mapy, wyłączył dźwięk w komputerze i uruchomił niezbędne programy, po czym zaczął przegryzać się przez instrukcję, próbując odkryć, jak na dobre uciszyć komputer. Nagram to na taśmę Ross. Dla siebie. Nie pomiń niczego, żadnego programu. Wymyśl jak udostępnić to wyłącznie z mojej kajuty. Ale Ross znał komputer w stopniu, którego on nigdy nie osiągnął; Ross robił rzeczy, których on nie rozumiał, zainstalował je i wplótł we wszystko głos w sposób, którego usunięcie przekraczało jego umiejętności. Ach Ross, tego jest za dużo. Wszędzie, wszystko. Cała troska – żeby zająć się wszystkim za mnie – nie potrafię tego odkręcić. Nie istnieje kasowanie na tym poziomie; nie bez wchodzenia w system i przestawiania jednostek... A Lucy nie może przestać działać... – Zrobione – Neill pochylał się nad nim zza fotela, zaskakując go niespodziewanym odezwaniem się. – Zrobiliśmy to. Masz jakiś problem? – Sprawdzam. – Pomóc ci? – A może też się prześpisz? – Ty gorzej wyglądasz. – Wszystko w porządku. – Gładki, swobodny ton. Jego ręce miały skłonność do drżenia, ale próbował to ukryć. – Już tu kończę. – Słuchaj, znamy nasz fach. Jesteśmy w tym dobrzy. – Nie wątpię w to. Z drugiej strony fotela wyłoniła się Deirdre. – Przyjmij pomoc. Może ci się przydać. – Poradzę sobie z tym. – Jak długo planujesz sobie z tym radzić? – zapytał Neill. – To nie jest samotny lot. – Jeśli chcecie pomóc, przygotujcie dawki leków na skok. – Czy coś tu jest nie w porządku? – Nie. – Dawki narkotyków są zaraz obok, w magazynie – powiedział Neill. – Nie ma z tym żadnych problemów. – To dobrze. – Stevens, jesteś tak zmęczony, że trzęsą ci się ręce. Wbił wzrok w ekran. Sięgnął i zmazał wszystko co wcześniej wywołał. Potwierdzone bezdźwięczną komendą. Zawsze było. Takie były ustawienia. – Czemu trochę nie odpoczniesz? – Muszę przygotować skok – odpowiedział. Sięgnął i ponownie zablokował system, tyle mógł zrobić. – W porządku, wy dwoje przejmujecie, dobra? – Podniósł się z miejsca i potknął, ale został złapany przez Neilla za ramię. Strząsnął pomocną rękę i otępiale poszedł w stronę pryczy, by się położyć. Śmialiby się z niego, pomyślał. Wyobraził sobie jak słuchają głosu zwracającego się do chłopca którym był, i weszliby w całą jego prywatność. I tak to zrobili, w kabinach. Nie powinien był tak reagować, należało zdjąć blokadę i pozwolić jej i pozostałym usłyszeć to, jako coś naturalnego. Ale oni planowali zmiany na Lucy; planowali zrobić rzeczy, które zmienią wszystko nieodwołalnie. Wyczuwał to. Nie mógł pozwolić im na zaczynanie od Rossa. Być może, jak mówili inni, był szalony. Samotność mogła do tego doprowadzić, i być może spotkało go to już dawno temu. Brakowało mu głosu Rossa, kiedy kładł się do snu. Wystraszyło go to odkrycie, ale znacznie bardziej martwiło go, że odkryją jakie te głosy mają dla niego znaczenie, niż sam fakt dowiedzenia się o nich. Nie był całością, i nigdy dotąd się to nie ujawniło – nawet wobec niego samego. Nie spał. Leżał marznąc, zbyt zmęczony by wstać i przynieść koc, spięty, z wysiłkiem próbując się odprężyć. I słuchał głosów dublińczyków przy sterach Lucy, dwojga ludzi wymieniających ciche żarty i cieszących się chwilą. Cali i zdrowi. Nikt na Dublinie nie miał blizn z przeszłości. Ale wojna nigdy ich nie dotknęła. Były rzeczy, które łatwiej byłoby mu powiedzieć Mallory niż im, w ich radosnej błahości. Mallory nie wiedziała jak się śmiać. * * * Osiągnęli zadaną prędkość i wyłączył się silnik wewnątrzsystemowy. Allison wyczuła to, poprawiła się w łóżku i ponownie odpłynęła. Obudziła się później z uczuciem, które miało się budząc się w noclegowniach, że jest się w niewłaściwym miejscu, wypełnionym dziwnymi dźwiękami i zapachami. Lucy. Nie Dublin, lecz Lucy. Stało się nieodwracalne. Pomacała konsolę przy łóżku w poszukiwaniu włącznika światła i rozjaśniła pomieszczenie na ile mogła, rozglądając się po nim – kabina miała dwa metry na cztery, ale w szafce i magazynku były graty: szczotka i grzebień ze śladami włosów w kolorze blond, kilka swetrów, bielizna, para starych butów i inne rzeczy, po prostu pozostawione. I zimne... Ogrzewanie włączono może dzień wcześniej i ciepło nie dotarło jeszcze do szafek. Kobieca kabina