... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Panowie nihiliści nie odrywają swojej bacznej uwagi od Chrapowa. Znaleźli sobie „kata”! Pan przecież także, Eraście Pietrowiczu, z pewnością słyszał różne bzdury na mój temat? Niech pan nie wierzy, to kłamstwa złych języków, wszystko zdrożnie przeinaczają! Żadni zbydlęceni dozorcy więzienni nie bili jej do nieprzytomności, i to jeszcze przy mnie. To potwarz! - Widać było, że niefortunna historia z samobójczynią Iwancową napsuła jego ekscelencji niemało krwi i wciąż nie daje mu spokoju. - Jestem uczciwym żołnierzem, mam dwa Ordery Świętego Jerzego, za Sewastopol i za drugą Plewnę! - wykrzyknął zirytowany. - Przecież chciałem uchronić dziewczynę, tę głupią gęś, od katorgi! No, odezwałem się do niej na ty, wielki mi dyshonor! Przecież po ojcowsku! Mam wnuczkę w jej wieku! A ona mnie, starego człowieka, generała-adiutanta, spoliczkowała! Przy obstawie, przy więźniach! Za to podług prawa łajdaczka dostałaby dziesięć lat katorgi! A ja kazałem ją tylko wychłostać i zatuszować sprawę. Nie kazałem jej bić do nieprzytomności, jak to potem opisano w gazetach, tylko wlepić dziesięć szybkich, słabiutkich batów. I chłostali ją nie strażnicy, ale nadzorczyni. Kto mógł wiedzieć, że ta na pół szalona Iwancowa targnie się na własne życie? Przecież to nie szlachcianka, zwyczajna mieszczka, wielkie mi cymesy! - Generał gniewnie machnął ręką. - Teraz przez wiek nie zetrę tej plamy... Potem druga, tak samo głupia, strzelała do mnie. Napisałem do cesarza, żeby jej nie wieszać, ale najjaśniejszy pan był nieugięty. Własnoręcznie na prośbie napisał: „Kto na moje wierne sługi miecz podnosi, dla tego nie będzie żadnej łaski”. - Wzruszony Chrapow zamrugał, w oczach błysnęła starcza łezka. - Urządzili nagonkę jak na wilka. A ja przecież chciałem jak najlepiej... Nie rozumiem, zabijcie mnie, ale nie rozumiem! Generał-gubernator ze skruchą rozłożył ręce, a brunet z siwymi skroniami nagle odpowiedział na jego perorę, w dodatku zupełnie się nie jąkając. - Jakże pan możesz pojąć, co to cześć i godność człowieka? Ale choć pan nie zrozumie, to dla innych kundli będzie to nauczką. Iwan Fiodorowicz otworzył usta i próbował podnieść się z fotela, ale osobliwy urzędnik już wydostał spod marynarki rękę, a w dłoni nie trzymał żadnej depeszy, tylko krótki sztylet. Kindżał wbił się generałowi dokładnie w serce; brwi uniosły się, usta zaokrągliły, lecz nie wydały żadnego dźwięku. Chrapow chwycił palcami rękę radcy stanu, ponownie przy tym błyskając diamentem. Później głowa generała-gubernatora opadła bez życia do tyłu i po podbródku popłynął strumyczek purpurowej krwi. Zabójca z odrazą rozluźnił na swoim nadgarstku palce nieboszczyka, nerwowym ruchem zerwał przyklejone wąsiki, otarł siwe skronie, które stały się tak samo czarne jak reszta jego włosów. Stanowczy mężczyzna spojrzał na zamknięte drzwi i podszedł do jednego z zaślepionych okien, wychodzących na tory; pociągnął uchwyt, ale przymarznięte okno ani trochę się nie poddawało. Niezwykłego radcy stanu zupełnie to nie speszyło. Złapał oburącz za kabłąk, naparł całym ciałem. Na czole napęczniały żyły, zgrzytnęły zaciśnięte zęby i - stał się cud - okno zaskrzypiało, opuściło się. Siłaczowi prosto w twarz smagnęło paprochami śniegu, radośnie rozwiały się zasłonki. Jeszcze jeden zręczny ruch - i zabójca przechylił się przez otwór okna, po czym zniknął w szarzejącym mroku. Gabinet przeobraził się w jednej chwili: wiatr, nie wierząc swojemu szczęściu, zaczął gonić po dywanie ważne papiery, trzepotał frędzlami serwety, rozwiewał siwe włosy na głowie generała. Błękitny abażur zachwiał się mocno, plama światła przesunęła na pierś zabitego i można było zobaczyć, że na kościanej rękojeści głęboko, do oporu wbitego kindżału wyciosano dwie litery: GB. Rozdział pierwszy, w którym Fandorin zostaje aresztowany Dzień nie udał się od samego początku. Erast Pietrowicz Fandorin wstał o świcie, ponieważ o wpół do dziewiątej powinien dotrzeć na Dworzec Nikołajewski. Razem z kamerdynerem, Japończykiem, odbył codzienną obowiązkową gimnastykę, napił się zielonej herbaty i przeprowadzając ćwiczenia oddechowe, zaczął się golić, kiedy zadzwonił telefon. Okazało się, że radca stanu zerwał się o świcie bez potrzeby: pociągu kurierskiego z Sankt Petersburga oczekiwano z dwugodzinnym opóźnieniem z powodu śniegów leżących na trasie drogi żelaznej. Ponieważ podjęto już wszystkie konieczne środki, które miały zapewnić bezpieczeństwo gościa ze stolicy, a rozkazy i polecenia wydano w dniu wczorajszym, Erast Pietrowicz nie od razu wpadł na pomysł, czym wypełnić sobie niespodziewany czas wolny. Z początku chciał wcześniej pojechać na dworzec, ale zrezygnował. Po co niepotrzebnie peszyć podwładnych? Z pewnością pułkownik Swierczyński, pełniący obowiązki naczelnika gubernialnej Dyrekcji Żandarmerii, dokładnie wypełnił otrzymane polecenia: pierwszy peron, na który przybędzie kurier, otaczają agenci w cywilu, przy samej platformie czeka opancerzona kareta, a konwojenci zostali dobrani szczególnie pieczołowicie. W zupełności wystarczy przyjechać na dworzec kwadrans wcześniej - i to bardziej dla porządku niż z zamiarem wykrycia uchybień. Zadanie, które powierzył radcy stanu jaśnie oświecony książę Władimir Andriejewicz, było odpowiedzialne, lecz nietrudne. Powitać ważną osobistość, towarzyszyć jej w drodze na śniadanie do księcia, potem odwieźć na spoczynek do skrupulatnie ochranianej rezydencji na Worobjowych Górach, a wieczorem - odprowadzić świeżo upieczonego generała-gubernatora Syberii na pociąg do Czelabińska, z doczepioną już ministerialną salonką. I to właściwie wszystko