... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Zasnęła. Obudziła ją czyjaś obecność w pokoju. Nie słyszała żadnego dźwięku, przynajmniej tak jej się zdawało, bo przecież mogła coś słyszeć przez sen. To wyostrzone zmysły powiedziały jej, że nie jest już sama. - Kiro? Wróciłeś do domu? Żadnej odpowiedzi, wciąż tylko rozlegał się słaby szum wentylatorów. Usiadła na łóżku i wyciągnęła rękę w stronę panelu z przyciskami, żeby otworzyć wszystkie okna i wpuścić trochę światła. Nie działał. No a sztuczne światło? Ono również nie dawało się włączyć. W pokoju nadal było ciemno jak w grobie. Nie mogła tego pojąć, przecież nikt nie mógł wejść do zamkniętego na klucz domu, a Kiro nie zwykł żartować w ten sposób. Takie dowcipy to nie jego specjalność, zwykle wolał cierpki słowny humor. To jakiś sen, pomyślała Sol, po prostu sen. Muszę coś zrobić, żeby wreszcie się obudzić. Ale przecież ona wcale nie spała. Sekundę później zaatakowała ją jakaś furia. Sol, nieprzygotowana, w pierwszej chwili pozwoliła się zaskoczyć, ale nie trwało to długo. Wyczuła, że ma do czynienia z delikatną, lecz zarazem bardzo silną istotą płci żeńskiej o długich włosach, które już zdążyła serdecznie znienawidzić właśnie z powodu ich zmysłowej miękkości. Wyczuła nienawiść bijącą od tej kobiety, a na własnej skórze poznała jej siłę. Trwało milczenie, ale Sol wydawało się, że napadł ją wielki, prychający kot. Furia chwyciła Sol za włosy i ciągnęła za nie, uderzając jej głową o poduszkę. Nie było to szczególnie groźne, choć bardzo nieprzyjemne i bolesne. Na dodatek Sol miała wielkie problemy z uwolnieniem się spod kołdry. Wiedziała, że jest silniejsza, ale wściekłość przydała napastniczce nieoczekiwanych sił. Wreszcie jednak czarownicy z Ludzi Lodu udało się na tyle mocno szarpnąć ciałem, że obie osunęły się na podłogę, oplątane kołdrą. Teraz Sol sięgnęła po poduszkę i zaczęła nią uderzać nieznajomą. Nie na wiele się to zdało, zresztą zaraz otrzymała potężny cios. To wazon rozbił jej się na głowie, a kwiaty, woda i odłamki szkła rozprysnęły się wokoło. - Och, do diabła! - wrzasnęła Sol, zbierając wszystkie siły. - Dość już tego! To jest mój dom, powtarzała w myślach. Nie masz tu nic do roboty, a atakować w taki sposób... Doprawdy, trudno o gorsze maniery! Poderwała się na nogi, przewracając furię, i zaraz obie zaczęły przetaczać się po podłodze we wściekłej walce. Ciągnęły się za włosy, kopały i gryzły, od czasu do czasu zadając sobie nawzajem cios prosto w nos. Wreszcie Sol zdołała oplątać napastniczkę kołdrą i usiąść na niej. Istota nie przestawała wierzgać nogami, wiła się nieustannie, usiłując chwycić Sol za gardło. Wreszcie przyszedł kres anielskiej cierpliwości, jaką w ostatnich miesiącach wykazywała wiedźma z rodu Ludzi Lodu. Wykonała nieznaczny ruch dłonią i furia przeleciała przez cały pokój, uderzając w ścianę, aż huknęło. Spadł nawet jeden z obrazów. Napastniczka osunęła się na podłogę jak wyżęta ścierka, ale przerażona faktem, że oto obudziła do życia dawną czarnoksięską moc, usiłowała jak najprędzej dotrzeć do drzwi i uciec. Sol jednak nie miała zamiaru jej na to pozwolić. Doskonałe wiedziała, co najmocniej może wstrząsnąć kobietą, wykonała więc jeszcze jeden ruch i wyrzuciła z siebie kilka słów. Nieznajoma poczuła, że ubranie, które miała na sobie, zwisa w łachmanach, a jej ciało puchnie, staje się niekształtne i paskudne. Wcale nie pełne, gdyż to może być piękne. O, nie, wszystko na niej obrzydliwie wisiało: piersi, brzuch, uda, pośladki, podwójny podbródek... Z krzykiem - pierwszym odgłosem, jaki wydała - przygarnęła do siebie strzępy ubrania i wybiegła. Sol cofnęła iluzję i nieznajoma wyglądała teraz całkiem normalnie. Tylko ubranie zniszczyło się już na trwałe, nie mogła się więc nim okryć... Ale to Sol nie obchodziło ani trochę. Ruszyła w pogoń za napastniczką, lecz potknęła się o własną poduszkę i o tę przeklętą kołdrę. Zdążyła jeszcze tylko zobaczyć przez moment włosy nieznajomej, które w blasku słońca wpadającego przez okna poza sypialnią lśniły niczym metal. Czy miały odcień złota, mosiądzu czy miedzi, tego nie zdążyła stwierdzić. Sol zbiegła na dół i otworzyła wyjściowe drzwi. Za późno jednak. Droga przed domem była pusta. Trzykrotnie odetchnęła głęboko, przede wszystkim po to, by uspokoić skołatane nerwy. Oczywiście mogła obrócić tę kobietę w kamień, lecz przyszło jej to do głowy dopiero teraz. Potem zadzwoniła do Kira, swego pocieszyciela. 10 Armas przechadzał się po idyllicznym zwierzyńcu i trochę się nad sobą użalał. Od czasu do czasu trzeba sobie na to pozwolić, to bardzo ludzkie. Jeśli taki stan nie trwa zbyt długo i nie przychodzi w nieodpowiednim momencie, bywa nawet korzystny dla zdrowia psychicznego, byle tylko narzekanie nie weszło w nawyk. Ciało miał sztywne i lekko utykał