... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Resztę udziału dostaniecie, kiedy wrócimy do domu, do naszej słodkiej starej Anglii. Pochylił się ze sztyletem w ręku nad dwoma płóciennymi workami i przeciął szwy. Ludzie zawyli niczym stado wilków, gdy struga lśniących dziesięcioguldenowych monet wylała się na pokład. - Nie ma potrzeby liczyć. Serojady zrobiły to za nas - stwierdził sir Francis, pokazując odbite na workach cyfry. - Każdy z was wystąpi, kiedy wywołam jego nazwisko. Śmiejąc się i wykrzykując sprośne uwagi, mężczyźni ustawili się w szeregu. Po wywołaniu, każdy podchodził z czapką w ręku do bosmana i dostawał swoją część srebrnych guldenów. Hal był jedynym członkiem załogi, który nie uczestniczył w podziale. Choć jako majtkowi należała mu się jedna dwusetna część całego udziału załogi, czyli prawie dwieście guldenów, ojciec stwierdził, że zaopiekuje się jego pieniędzmi. - Nie ma większego głupca od młokosa, który ma za dużo srebra albo złota w sakiewce. Któregoś dnia podziękujesz mi, że zachowałem dla ciebie te pieniądze - wyjaśnił synowi. A potem odwrócił się z udawanym gniewem do załogi. - To, że jesteście teraz bogaci, nie oznacza wcale, że nie mam dla was roboty! - ryknął. -Trzeba przewieźć na plażę resztę ładunku, a następnie wyciągnąć statek na brzeg, oczyścić dno, osadzić nowy maszt i zamontować działa. Roboty starczy wam na co najmniej miesiąc! 87 Nikt nie pozostawał bezczynny na żadnym z należących do sir Francisa statków. Nuda była najgorszym wrogiem, jakiego mógł napotkać. Podczas gdy jedna z wacht pracowała przy rozładunku, kapitan starał się znaleźć zajęcie pozostałym. Nigdy nie wolno im było zapomnieć, że są załogą statku wojennego i w każdej chwili muszą być gotowi stawić czoło zdesperowanemu przeciwnikowi. Po otwarciu pokryw ładowni i wydobyciu wielkich beczek z przyprawami na pokładzie zabrakło miejsca na musztrę, w związku z czym Duży Daniel zabrał ludzi na plażę. Stanęli ramię przy ramieniu i machali kordami - cięcie w lewo, pchnięcie, parada, cięcie w prawo, pchnięcie, parada - tak długo, aż pot spływał im z czoła i łapali kurczowo powietrze. - Dosyć! - oznajmił w końcu Duży Daniel, lecz wcale ich nie zwolnił. - Teraz trochę zapasów, żebyście się rozgrzali - zawołał, po czym ruszył między marynarzy i sam dobrał spośród nich pary przeciwników, łapiąc ich za karki i popychając ku sobie, jakby byli walczącymi na arenie kogutami. Wkrótce na plaży zaroiło się od wrzeszczących, nagich do pasa mężczyzn, którzy mocowali się, zwalali z nóg i tarzali w białym piasku. Stojące przy skraju lasu, Kalinka i jej służąca przypatrywały się temu z zaciekawieniem. Aboli stanął kilka kroków za nimi, opierając się o pień jednego z olbrzymich drzew. Hal trafił na marynarza starszego od niego o dwadzieścia lat. Byli tego samego wzrostu, ale tamten ważył o piętnaście funtów więcej. Tańcząc wokół siebie, obaj starali się złapać za kark albo ramiona, zbić z nóg lub podstawić nogę. - Użyj biodra. Przerzuć go przez biodro! - szepnęła Kalinka, nie spuszczając oczu z Hala. Widowisko tak bardzo ją wciągnęło, że zacisnęła nieświadomie pięści i uderzała nimi we własne uda, dopingując chłopaka, z policzkami zaczerwienionymi bardziej, niż mógł to sprawić róż lub upał. Katinka uwielbiała oglądać walczących ze sobą ludzi lub walki zwierząt. Przy każdej nadarzającej się okazji mąż jeździł z nią na walki byków i kogutów oraz walki szczurów z terierami. „Moje urocze maleństwo jest szczęśliwe, gdy leje się czerwone wino", powtarzał. Był dumny z niezwykłego upodobania żony do krwawych sportów. Nie ominęła żadnego turnieju szermierczego i bawiło j ą nawet angielskie okładanie się gołymi pięściami. Do jej najbardziej ulubionych rozrywek należały jednak zapasy i znała wszystkie chwyty i rzuty. Urzeczona pełnymi gracji mchami chłopaka, podziwiała jego technikę. Widziała, że miał dobrego instruktora; przeciwnik był wprawdzie cięższy, Hal przewyższał go jednak szybkością i siłą