ďťż

... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Dlaczego mi dziękujesz? Jestem wbrew mej woli bezinteresownym niewolnikiem i z zasady mam się poœwięcić dla każdej bezwartoœciowej osoby, która przedstawi mi swoje potrzeby. - Ruszył ku drzwiom. Położył dłoń na obluzowanej klamce i odwrócił się. - Muszę iœć, bo stracę robotę. Kiwnęła głowš; wielkie błękitne oczy były pełne łez. Richard odbył pierwszy spacer z odlewni do kuŸni Victora, niosšc ciemnymi ulicami pięć sztab. Kilku ludzi patrzyło ze zdumieniem z okien na człowieka dŸwigajšcego brzemię. Dziwili się, nie pojmujšc znaczenia jego czynu. Pracował wyłšcznie dla własnej korzyœci. Zgięty pod ciężarem, chłopak stale sobie powtarzał, że jeœli za każdym razem weŸmie pięć sztab, to czeka go tylko dziesięć spacerków, a im mniej spacerków, tym lepiej. Przeniósł pięć sztab i za drugim, i za trzecim razem. Kiedy czwarty raz wrócił do odlewni, postanowił, że zrobi dodatkowy spacerek, by dać sobie trochę odpoczynku, i kilka razy weŸmie tylko po cztery sztaby. Stracił rachubę, ile razy chodził tam i z powrotem w pustce nocy. Przedostatnim razem z trudem podniósł tylko dwie sztaby. Zostały jeszcze trzy. Zmusił się, żeby je przenieœć w ostatniej kolejce, zamieniajšc dodatkowy wysiłek na krótszy dystans. Trzy ostatnie sztaby doniósł do kuŸni Victora przed œwitem. Ramiona miał podrapane i obolałe. Musiał iœć do pracy w magazynie Ishaqa, więc nie mógł czekać na Victora i resztę zapłaty - ćwierć złotej marki. Dzienna praca była wypoczynkiem po nocnym dŸwiganiu metalowych sztab. Jori nie mówił nie pytany, więc Richard położył się na stosie węgla drzewnego i od czasu do czasu przespał kilka minut na podskakujšcym wozie. Za to był zadowolony, że zrobił to, co obiecał. Richard wrócił do domu po przeraŸliwie długim dniu i stwierdził, że u szczytu schodów czekajš na niego Kamil i Nabbi. Obaj byli w koszulach. - Czekaliœmy, aż wreszcie wrócisz do domu i skończysz robotę - powiedział Kamil. Richard chwiał się na nogach ze zmęczenia. - Jakš robotę? - Schody. - Zrobiliœmy to wczoraj wieczorem. - Naprawiłeœ tylko schody od frontu. Mówiłeœ, że zamierzasz naprawić schody. A te od frontu to zaledwie częœć. Tylne sš dwa razy dłuższe i w gorszym stanie. Chyba byœ nie chciał, żeby twoja żona i inne kobiety z tego domu upadły i skręciły kark w drodze do pieca kuchennego czy wygódki, co? To miał być w ich pojęciu test. Richard wiedział, że straciłby sposobnoœć, gdyby ich zbył niczym. Był tak zmęczony, że nawet nie mógł myœleć. Nicci wyjrzała zza drzwi. - Wydawało mi się, że słyszałam twój głos. ChodŸ na kolację. Zupa na ciebie czeka. - Masz trochę herbaty? Nicci spojrzała z ukosa na dwie koszule. - Mogę przygotować herbatę. ChodŸ, zajmę się tym, kiedy będziesz jadł zupę. - Przynieœ to na tył domu, dobrze? - poprosił Richard. - Obiecałem naprawić schody. - Teraz? - Jeszcze przez parę godzin będzie jasno. Zjem, kiedy będziemy pracować. Kamil i Nabbi zadawali więcej pytań niż wieczorem. Trzeci młodzian, Gadi, przechodził tamtędy od czasu do czasu, kiedy Richard pracował z tamtymi. Gadi, bez koszuli, uznał za stosowne przyjrzeć się Nicci od stóp do głów, kiedy przyniosła mężowi zupę i herbatę. Kiedy Richard wreszcie skończył, zjawił się w pokoju będšcym niegdyœ salonem Ishaqa, a teraz domem jego i Nicci. Zdjšł koszulę i ochlapał twarz wodš z miednicy. Głowa go bolała. - Umyj włosy - odezwała się Siostra. - Jesteœ brudny. Nie chcę tu wszy. Richard wolał się nie sprzeczać, że nie ma wszy; zanurzył twarz w wodzie i natarł głowę kawałkiem szorstkiego mydła. To było prostsze niż wybijanie jej z głowy tego pomysłu, żeby mógł pójœć spać. Nicci nienawidziła wszy. Uważał, że powinien być wdzięczny, iż w tym udawanym zwišzku trafiła mu się przynajmniej żona czyœcioszka. Utrzymywała w czystoœci pokój, poœciel i jego odzież, chociaż trudno było dŸwigać wodę ze studni w dole ulicy. Nigdy nie sprzeciwiała się żadnej pracy koniecznej do pozorowania życia zwyczajnych ludzi. Tak ogromnie czegoœ pragnęła, że czasami zatracała się w odgrywanej roli i zapominała, że jest Siostrš Mroku, która porwała Richarda - o czym on nieustannie pamiętał. Znów zanurzył głowę i spłukiwał mydło z włosów. - Kim jest Brat Narev? - spytał; strumyczek wody œciekał mu po brodzie do miednicy. Nicci siedziała na swoim łóżku i szyła; przerwała pracę i spojrzała na niego. Cała robótka wydała się nagle zupełnie nie na miejscu, jakby ta parodia domowego życia straciła dla niej urok. - Dlaczego pytasz? - Spotkałem go wczoraj u kowala. - Na placu budowy? Richard potaknšł. - Musiałem tam dostarczyć żelazo. Znów się pochyliła nad szyciem. Chłopak patrzył, jak w œwietle stojšcej obok niej lampy z olejem lnianym zrobiła kilka œciegów w łacie na kolanie jego spodni. Wreszcie znów przestała szyć i opuœciła ręce na podołek. - Brat Narev jest arcykapłanem Bractwa Ładu, starożytnej sekty poœwięcajšcej się czynieniu dzieła Stwórcy na tym œwiecie. Jest sercem i duszš Ładu, jego moralnym przywódcš, by tak rzec. On i jego uczniowie ukazujš prawym obywatelom Ładu, jak żyć w zgodzie z zaleceniami wiekuistego Œwiatła Stwórcy. Jest doradcš imperatora Jaganga. Richard był bardzo zaskoczony. Nie spodziewał się, że Nicci aż tyle wie o całej sprawie. Zjeżyły mu się włosy na karku, obudziła się w nim ostrożnoœć. - Jakiego rodzaju doradcš? Nicci wbiła igłę, przecišgnęła długš nitkę. - Brat Narev był mistrzem Jaganga: jego nauczycielem, doradcš i mentorem. To Brat Narev rozpalił w Jagangu pragnienie czynu. - Jest czarodziejem, nieprawdaż. - Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Podniosła wzrok znad szycia. Widział w jej błękitnych oczach, że zastanawia się, czy mu powiedzieć czy nie, lub też ile chce mu powiedzieć. Jego twarde spojrzenie ostrzegło, że oczekuje całej prawdy. - Tak mógłbyœ go nazwać w potocznym języku. - Co to znaczy? - Zwykli ludzie, którzy mało wiedzš o magii, nazwaliby go czarodziejem. Ale mówišc œciœle, nie jest czarodziejem. - To kim jest? Mówišc œciœle. - Mówišc œciœle, jest czarownikiem. Richard wpatrywał się w niš bez słowa. Zawsze uważał, że czarodziej i czarownik to to samo. Kiedy się jednak nad tym zastanowił, uœwiadomił sobie, że ludzie znajšcy się na magii nazywali mężczyznę majšcego dar wyłšcznie czarodziejem. Nigdy nie słyszał, żeby któryœ z nich wspominał o czarowniku. - Czyli jest jak ty, tylko że to mężczyzna? Trudziła się chwilę nad odpowiedziš