... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Powiada: „Teraz nie możemy się w to wtrącać.” Siedliśmy więc i czekamy. To było straszne. A to biedne dziecko biegnie tu, z rozpuszczonymi włosami, na oczach wszystkich ludzi! Widzieli ją, jak biegła przez pola. I cały dom postawiła na nogi. To było dla niej bardzo przykre. Na szczęście, bierzecie ślub w przyszłym tygodniu… Adelo, podnieś głowę. Wrócił do domu na własnych nogach… Myśleliśmy, że może cię tu przyniosą na noszach, czy ja wiem? Muszę to dziecko odwieźć zaraz do domu. Nie wypada, by została tu, Choćby minutę dłużej. Generał d’Hubert znieruchomiał. Wyglądał tak, jakby nic nie słyszał. Madame Leonia zmieniła swe zamiary. — Pójdę sama zobaczyć — rzekła. — Muszę także wziąć płaszcz. Adelo… — zaczęła, ale nie skończyła „podnieś głowę”. Wyszła, mówiąc bardzo głośno i wesoło: — Drzwi zostawiam otwarte. Generał d’Hubert zrobił krok w kierunku sofy, ale wówczas Adela podniosła głowę, on zaś stanął jak przygwożdżony. Myślał: „Nie myłem się dziś rano. Muszę wyglądać jak stary włóczęga. Plecy powalałem sobie ziemią, a we włosach mam szpilki sosnowe.” Przyszedł do przekonania, że sytuacja ta wymaga specjalnej ostrożności z jego strony. — Bardzo mi przykro, mademoiselle — zaczął niepewnie i zaraz dał temu pokój. Ona siedziała na sofie, policzki jej pałały niezwykle, a włosy, przecudownie jasne, opadały na ramiona, co było dla generała nieznanym dotychczas widokiem. Przeszedł pokój, spojrzał dla pewności przez okno i powiedział z wyrazem szczerej rozpaczy: — Obawiam się, iż pani myśli, że zachowuję się jak szaleniec. Potem zaczął chodzić po pokoju, przy czym zauważył, że ona towarzyszy mu spojrzeniem. Nie spuściła też oczu, gdy spotkały się z jego wzrokiem. A wyraz jej twarzy był dla niego również czymś nowym. Wyraz ten, można by powiedzieć, przemienił się. Te oczy patrzyły na niego z poważnym zamyśleniem, gdy cudowne linie ust, jakby układały się w powstrzymywany uśmiech. Zmiana ta sprawiała, że jej nieziemska piękność stała się znacznie mniej tajemnicza, ale za to bardziej dostępna męskiemu rozumieniu. Dziwna swoboda przeniknęła duszę generała — a także i jego postępowanie. Chodził po pokoju z tym tak bardzo rozkosznym uczuciem, jakie miał, gdy szedł na baterie ziejące śmiercią, ogniem i dymem; potem stanął patrząc roześmianymi oczyma na dziewczynę, której ślub z nim (w przyszłym tygodniu) tak troskliwie przygotowała mądra, dobra, podziwu godna Leonia. — Ach, mademoiselle! — rzekł tonem ugrzecznionego pożałowania — gdybym tylko mógł być pewny, że dziś rano nie biegłaś pani dwie mile jedynie z miłości do swej matki! Czekał na odpowiedź, nieruchomy, ale podniesiony wewnętrznie. Brzmiała ona jak słaby szept, przy tym opadające powieki robiły szczególne wrażenie: — Proszę nie być równie méchant*, jak szalonym. Wówczas generał d’Hubert wykonał w kierunku sofy ruch atakujący, któremu nie podobna było się oprzeć. Mebel ten nie stał dokładnie naprzeciw otwartych drzwi. Ale gdy madame Leonia, ubrana w lekki płaszcz, wróciła niosąc na ręce koronkowy szal dla Adeli, by ukryć pod nim jej zdradzieckie włosy, miała wrażenie, że brat jej podniósł się z kolan. — Chodź, moje drogie dziecko! — zawołała z progu. Generał był już znów sobą w pełnym tego słowa znaczeniu i okazał zręczność pomysłowego oficera kawalerii oraz stanowczość dowódcy. — Nie będziesz wymagała, aby schodziła do powozu — rzekł z oburzeniem. — Przecież nie może; zniosę ją na dół. Uczynił to ostrożnie, podczas gdy zdziwiona siostra szła za nim z uszanowaniem; lecz potem jak wicher wrócił na górę, by zmyć wszystkie znaki, pozostałe po tej nocy lęku przed śmiercią i po poranku walki, oraz przybrać uroczysty strój zwycięzcy, zanim uda się do tamtego domu. Niewiele brakowało, a generał d’Hubert byłby dosiadł konia i popędził za swym dawnym przeciwnikiem tylko po to, aby go wziąć w objęcia z nadmiaru szczęścia. „I to wszystko zawdzięczam temu głupiemu bydlakowi — myślał sobie. — W przeciągu jednego poranka dokonał tego, czego ja przez całe lata nie potrafiłbym zrobić, bo jestem lękliwym głupcem. Ani śladu wiary w siebie. Zupełny tchórz ze mnie. A Chevalier! Przemiły staruszek!” Generał d’Hubert zatęsknił, by i jego objąć ramionami. Chevalier leżał w łóżku. Przez kilka dni czuł się bardzo źle. Mężczyźni cesarstwa i młode kobiety porewolucyjnych czasów były dla niego czymś więcej, niż znieść potrafił. Wstał w dzień przed ślubem, a będąc ciekawym z natury wziął na stronę swą bratanicę, aby pomówić z nią poufnie. Radził jej, by wyciągnęła od w małżonka prawdziwą historię jego sprawy ho— i : nor owej, która była tak ważna i tak nie cierpiąca zwłoki, że omal nie stała się dla niej tragedią. — Słuszna to rzecz, by powiedział to swej żonie. A najbliższy miesiąc, moje drogie dziecko, to czas, w którym (będziesz się mogła wszystkiego dowiedzieć od swego małżonka. Później, gdy para nowożeńców przybyła w odwiedziny do matki młodej małżonki, madame la generale d’Hubert opowiedziała swemu ukochanemu wujowi prawdziwe dzieje tej sprawy, których bez trudności dowiedziała się od swego małżonka. Chevalier słuchał z wielką uwagą do końca, zażył niuch tabaki, strzepnął jej ziarnka z fałdzistego przodu swej koszuli i zapytał spokojnie: — I to wszystko? — Tak, wuju — odpowiedziała madame la generale otwierając szeroko swe piękne oczy. — Czy to nie zabawne? C’est insensé*, gdy się pomyśli, do czego mężczyźni są zdolni! — Hm, hm! — zauważył stary émigré. — To zależy jacy mężczyźni. Ci żołnierze Bonapartego to byli dzikusy. To jest insense. Jako żona, moje dziecko, musisz bezwzględnie wierzyć w to, co ci mówi twój mąż. Ale mężowi Leonii wyraził Chevalier swoje prawdziwe o tym mniemanie. — Jeśliś wymyślił tę historię dla swej żony, i to jeszcze w czasie miodowych miesięcy, to możesz pan być pewny, że teraz już nikt nie dowie się, jaka jest tajemnica tej sprawy