... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Juliusz August Kersting. Nie był wielkim dyktatorem. Na początku i na końcu drogi każdego dyktatora zawsze jest to samo: choroba. Na starcie może to być misyjny fanatyzm podszyty schizofrenią (przekonanie, iż dostało się mandat od sił wyższych i posiadło absolutną prawdę, dzięki której będzie można zbawić lud czy świat), zaś na końcu paranoja despoteniczna. Albo na starcie sama tylko chorobliwa żądza bogactw i władzy, zaś na końcu cieczka sadystoidalna. Dyktatorzy są niczym artyści -- * -- Swego rodzaju. Kielich 95 dwojakiego rodzaju: wielcy i marni, operowi i operetkowi. Żeby być wielkim dyktatorem nie wystarczy świdrujący wzrok, naturalna charyzma, gładka retoryka i okrutna bezwzględność, a nawet krwiożerczość. Trzeba jeszcze samodyscypliny i tego specyficznego rodzaju inteligencji, która pozwala błyskawicznie odkrywać słabe punkty wrogów, delikatnie trzymać na krótkiej smyczy sojuszników, a ludzi z własnego otoczenia dyskretnie szczuć przeciwko sobie, ergo: tak wszystkich szachować, by równowaga elementów tworzących kosmos dyktatury nie ulegała perturbacjom. To coś więcej niż spryt -- to geniusz. Wbrew historykom, czyli wbrew potocznie znanym faktom -- wielki dyktator nie przegrywa wskutek swoich błędów. Przegrywa wtedy, gdy opuściło go szczęście. Szczęście to w polityce rzecz równie ważna jak w hazardzie --sama inteligencja i znajomość reguł nie wystarczą. Pokerowy; geniusz dysponujący parą blotek może blefować bardzo długo, ale gdy los dał przeciwnikom silne karty -- nie zawsze to wychodzi. Z niełaskawą fortuną i z nieprzekupną śmiercią nawet wielki dyktator nie ma szans. Szansę Kerstinga wzmacniała -- jakkolwiek dziwnie by to brzmiało -- fikcyjność jego władzy. Wcześniej był długo gwiazdą elity politycznej państwa -- prymusem wśród tak zwanych ,,wpływowych senatorów". Wybierano go lub obsadzano, bo umiał gładko przemawiać, czym uwodził również wtedy, gdy bredził (exemplum: ,,-- Jestem za karą śmierci. Morderca winien dostać nauczkę na przyszłość!"). Dzięki kilku kadencjom (trzydzieści lat uprawiania tego rzemiosła!) miał fenomenalne kontakty polityczne. Jego wartość leżała nawet nie w tym, że zawsze wiedział do kogo dzwonić, by pchnąć daną sprawę, ale w tym, że mógł do każdej z tych figur zwracać się po imieniu. Zwracał się też po imieniu do generałów, więc kiedy bunt wojskowy zmiótł Monarchię i generałowie szukali ,,demokratycznego" parawanu dla swoich zakulisowych rządów -- uczynili starego kumpla ,,cywilnym" prezydentem. W cieniu tej gry stał szef Narodowego Bezpieczeństwa; ważne sznurki wiodły do jego rąk. Dbał o Kerstinga niby matka o dziecko, spełniając kaprysy figuranta, głównie parapsychologiczne, mediumiczne, okultystyczne i różne takie. Kersting bowiem, podobnie jak książę z Elsynoru, fatalnie znosił rzeczywistość, kochając nadrzeczywistość. Im bardziej się starzał, tym głębiej nurkował w mętne wody spirytyzmu, metafizyki i alchemii. Był, niczym naskalne malowidło, reliktem prymitywnej cywilizacji szamanów -- jego ,,dwór" został Arkadią magów, zaś przyboczny czarnoksiężnik, Hedder, prawą ręką dyktatora. Cała ta menażeria podlegała Dulowi, stanowiąc klasyczną agenturę lalkarza, który kręci kukiełkami teatru marionetkowego. Kersting co pewien czas wygłaszał mowy do narodu, i te homilie zaspokajały w nim głód władzy państwowej; wolał rządzenie światem cudów i duchów. Nikomu to nie 96 Waldemar Lysiak przeszkadzało, bo gospodarczy liberalizm i koniunktura ekonomiczna utrzymywały stan dobrobytu, a terror NB dławił tylko polityczne frondy, spiskujące dla wyrwania centralnego żłobu mundurom. W ,,firmie" nie nosiło się żadnych mundurów. Dobrze widziane były garnitury i krawaty na białych koszulach, lecz nie tępiono koszul z krótkim rękawem, dżinsów, sztruksów, swetrów i wszelkiej innej ,,luźnej" garderoby, pod warunkiem, że czysta gładkość eliminowała brudną zmiętość. Kapitan Gerhard nosił paramilitarne kamizelki o barwie khaki, wytwarzane masowo dla młodzików i tatusiów z ,,kompleksem komandosa", pełne sprzączek, klamerek, suwaków, kieszonek ,,bojowych", tutek ,,ładownicowych" na naboje itp. Posiadał aparycję rosyjskiej miotaczki kulą, której ogolono głowę: łysy okularnik, Prawie tak samo szeroki jak wysoki, ciężki niczym słoń, z zadem rozsadzającym spodnie kupowane w sklepach dla grubasów. Spoza szkieł krótkowidza świeciły źrenice cwaniaka, według którego prawdomówność to nie dać się przyłapać na kłamstwie, szacherce lub mitomanii