... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Szedł też na swej drodze szybko i przeistaczał się w blade widmo pożerane żądzą nienasyconą... a sięgał wyżej i wyżej. Ubogie dziecię szlacheckie wpadł między pany i strącić się z raz zdobytego nie dawał stanowiska. Piękne imię, twarz piękna i usłużność bez granic dały mu wstęp między ludzi, którzy go za swego przyjęli. Chłopię przeodziało się w suknię nową, w pychę dla słabych, uniżoność dla możnych, i szedł drogą nie pracy i znoju, ale pochlebstwa i próżności. Wiarę, sumienie, uczucie godności stracił powoli za szatę mieniając brudną lecz błyszczącą. Połykał upokorzenia, aby je niższym oddać z nawiązka, padał by gnieść, i w tym wirze zbłąkany, stał się jednem z tych stworzeń co w społeczności miejsca oznaczonego nie mając, bojują o nic, wszelkiemi środki i sposoby. A na wsi płynęło starym rodzicom zapomnianym przez syna, życie cicho, tęskno i spokojnie, modlili się, pragnęli, wołali go, ale dziecię nic się od nich spodziewać nie mogąc, milczało. Matka tłumaczyła je sercem macierzyńskiem, ojciec gryzł się lecz nie obwiniał, pragnęli go oboje z utęsknieniem, ale doczekać nie mogli, nie wracał... lat kilka czekali na próżno. Dziewczę, co go kochało, wyschło po nim z żalu, szły listy i nieczytane butwiały. XLVII. Później ujrzałem znowu ciche podwórko wiejskie i w ganku staruszków dwoje, a na progu dziewczę blade, ale wieczór ten niepodobien był pierwszemu; — osmutniało to wszystko; zgrzybiał ojciec, upadla na siłach oczekująca matka, do tęsknoty ich nastroiło się wszystko otaczające, bo człowiek panuje temu, z czem żyje i odbija się w kręgu swoim. Nie widać już tu było wesela, starania, ale opuszczenie i za- niedbanie bez jutra. Gniazdo bocianie stało pustką jak dworek bez dziecięcia, czeladź chodziła ze spuszczoną głową i mrok z szaremi chmury zawisł nad dworkiem podupadłym. Na gościńcu, jak dawniej ukazał mi się powóz w tumanach pyłu, jak czarne posuwając sio. znamię, powiększał się, zbliżał, a z nim niepewność, oczekiwanie, niepokój. Oczy wszystkich zwrócone były na drogę, a ujrzawszy pojazd wielki i bryki ładowne, osmutniały, nie spodziewały się w nich syna. Przybliżyło się to do wrót, zatoczyło przed ganek i wysiadł człowiek, w którym swego dziecka nawet oko matki poznać nic mogło. Wyszedł ztąd świeżym młodzieńcem, powracał zbladłym mężczyzną innej twarzy, obyczaju i mowy. Gniazdo się do niego przyznać nie mogło, on go prawie nie poznawał, ciasno mu było i duszno. Czuł się już czemś lepszem nad tych, co mu dali życie, zbliżył się z uśmiechem, powitał protekcjonalnie... Zmarszczyła się brew ojca, bo syn, co paść był powinien na kolana, ledwie przed siwizną rodzicielską głowę skłonił. Zdumieli się razem niewdzięczności i szczęściu jego, z którem się przychodził pochlubić.... Ojciec ze wzgardą spojrzał na konie, wozy i ludzi, nie będące owocem pracy, ale datkiem przyjętym z upokorzeniem lub zapłatą podłości. Czoło jego nachmurzyło się groźnie, a matka drżeć poczęła. — Mów, rzekł jako sędzia stojąc przeciw syna, coś robił, gdzieś to zyskał? Spowiadaj mi się z życia, a jeśli w tem co tu z sobą przywozisz jest okruszyna cudzego, jest owoc łez czyich, lub grosz wyfrymarczony zapomnieniem prawa Bożego... idź, zkądeś przyszedł, i nie pokazuj się więcej — ja nie mam syna! Wielkim był starzec gdy to mówił, jak jeden z bohaterów dawnej Grecyi, jak matka jako Spartanka... gdy wstał, i jako sędzia gotował się własne potępić dziecię, prawem Bożem i głosem sumienia... wyrósł w olbrzyma, aż przed nim zmalał i skarlał przybyły. Ale nie uległ świętemu upokorzeniu, które poczuł i podniósł się w sercu dumą niepoczciwa.... matka czekała ze złożonemi rękami, pragnąc oczyszczenia, wierzyła w nie, i przypuścić nie chciała konieczności odepchnięcia dziecięcia