... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wieœniacy tak byli têpi czy te¿ zdziwieni, ¿e nie pozdrowili ich nawet, lecz cofnêli siê w milczeniu o parê kroków. Byrne postanowi³ zaczekaæ, a¿ Tom wyruszy szczêœliwie w podró¿. Spojrza³ woko³o na og³upia³e ze zdziwienia twarze. - Niewiele siê od nich dowiemy - rzek³ - chodŸmy do wsi. Tam pewnie bêdzie winiarnia, gdzie znajdziemy mo¿e kogoœ bardziej wymownego i zdo³amy zasiêgn¹æ pewnych informacji. - Tak, tak, panie! - mówi³ Tom, id¹c w œlad za swym oficerem. - Bez w¹tpienia nie zawadzi pogadaæ trochê o tej drodze; przecie¿ przeszed³em Kubê w najszerszym miejscu z pomoc¹ tylko swego jêzyka, choæ umia³em po hiszpañsku znacznie gorzej ni¿ teraz. Gdy mnie fregata "Blanche" pozostawi³a na wybrze¿u, umia³em, jak tutaj mówi¹, "cztery s³owa i nic wiêcej". Lekcewa¿y³ sobie podró¿, która go czeka³a; by³ to przecie¿ tylko jeden dzieñ drogi w górach. Wprawdzie trzeba by³o podró¿owaæ ca³y dzieñ, aby dojœæ do tej górskiej œcie¿yny, ale to drobnostka dla cz³owieka, który przeby³ ca³¹ wyspê Kubê na swych w³asnych dwóch nogach, znaj¹c tylko cztery s³owa miejscowego jêzyka. Oficer i ¿o³nierz szli teraz po grubym pok³adzie suchych liœci, które tutejsi ch³opi gromadz¹ na ulicach wiosek, aby podczas zimy przegni³y na nawóz. Odwróciwszy g³owê Byrne zauwa¿y³, ¿e ca³a mêska ludnoœæ wioski sz³a za nimi bez szelestu po tym elastycznym dywanie. Kobiety przygl¹da³y siê, stoj¹c na progach domów; dzieci pochowa³y siê widocznie. Mieszkañcy wioski widywali z daleka okrêty, ale ¿aden obcy nie wyl¹dowa³ w tym miejscu od lat stu, a mo¿e i wiêcej. Stosowany kapelusz Byrne'a, sumiaste w¹sy i ogromny harcap marynarza przejmowa³y ich niemym podziwem. T³oczyli siê za dwoma Anglikami jak owi mieszkañcy wysp odkrytych przez kapitana Cooka na Po³udniowym Oceanie. Wówczas Byrne po raz pierwszy zauwa¿y³ ma³ego cz³owieczka owiniêtego w p³aszcz, w ¿ó³tym kapeluszu na g³owie. To nakrycie g³owy, choæ wyblak³e i przybrudzone, zwraca³o na niego uwagê. Wejœcie do winiarni przypomina³o wybit¹ dziurê w kamiennym murze. W³aœciciel jej by³ jedynym w ca³ej wsi, który nie wyszed³ na ulicê; wy³oni³ siê teraz z ciemnej g³êbi, gdzie niewyraŸnie majaczy³y wisz¹ce na gwoŸdziach pêkate kszta³ty skór wype³nionych winem. By³ to wysoki jednooki Astury je¿yk o mizernych, zapad³ych policzkach; pe³ne powagi jego obejœcie odbija³o zagadkowo od niespokojnie lataj¹cego jedynego oka. Gdy siê dowiedzia³, ¿e chodzi o wskazanie angielskiemu marynarzowi drogi w górach do niejakiego Gonzalesa, przymkn¹³ na chwilê zdrowe oko, jak gdyby siê namyœla³. Potem otworzy³ je z ¿ywoœci¹ i rzek³: - Mo¿na, mo¿na. To siê da zrobiæ. Na dŸwiêk imienia Gonzalesa, miejscowego przywódcy powstania przeciw Francuzom, przyjazny pomruk rozleg³ siê wœród zgromadzonych oko³o drzwi. Rozpytuj¹c siê, czy droga jest bezpieczna, Byrne z radoœci¹ dowiedzia³ siê, ¿e ju¿ od kilku miesiêcy francuscy ¿o³nierze nie ukazywali siê w tych okolicach; nie spotyka³o siê teraz nawet najmniejszego oddzia³u tych bezbo¿nych polizones. W³aœciciel winiarni, daj¹c te objaœnienia, zakrz¹tn¹³ siê, aby nalaæ wina do glinianego dzbanka. Postawi³ go przed heretyckim Anglikiem i zgarn¹³ z niedba³oœci¹ pe³n¹ powagi drobn¹ monetê, rzucon¹ na stó³ przez oficera w uznaniu obyczajowego prawa, ¿e kto wchodzi do winiarni, ten musi kupiæ wina. Jedyne jego oko by³o w bezustannym ruchu, jak gdyby mia³o zast¹piæ oba, lecz gdy Byrne zacz¹³ siê rozpytywaæ, czy mo¿na wynaj¹æ mu³a, oko to nieruchomie zatrzyma³o siê na drzwiach, oblê¿onych przez ciekawych. W pierwszym ich rzêdzie, na samym progu sta³ cz³owiek w szerokim p³aszczu i ¿ó³tym kapeluszu. By³a to maleñka osoba, istny homunculus. Byrne opisuje go stoj¹cego w œmiesznie tajemniczej a pewnej siebie pozie, z p³aszczem zakrywaj¹cym usta i brodê, zarzuconym zawadiacko na lewe ramiê, a ¿ó³ty kapelusz o szerokich skrzyd³ach siedzia³ na bakier na jego kanciastej ma³ej g³ówce; sta³, za¿ywaj¹c czêsto tabaki. - Mu³a? - powtórzy³ gospodarz, nie odrywaj¹c wzroku od tej dziwacznej, zatabaczonej figurki... - Nie, señor oficerze! Nie znajdzie siê mu³a w tej biednej wioszczynie. Sternik, który przys³uchiwa³ siê rozmowie ze zwyk³¹ u marynarzy obojêtnoœci¹ na nowe otoczenie, przerwa³ ze spokojem: - Niech wasza mi³oœæ mi wierzy: na tak¹ wyprawê najlepiej wyruszyæ wierzchem na podeszwach. Musia³bym i tak gdzieœ tego mu³a po drodze zostawiæ, gdy¿ kapitan mówi³ mi, ¿e wiêkszoœæ drogi stanowi¹ œcie¿ki dostêpne tylko dla kóz. Maleñki cz³owieczek zrobi³ krok naprzód i rzek³ poprzez fa³dy p³aszcza, który zdawa³ siê ukrywaæ szydercze jego zamys³y: - Tak jest, senor. Zbyt s¹ uczciwi w tej wiosce, aby mieæ na us³ugi pañskie choæby jednego mu³a. Mogê to zaœwiadczyæ. W tych czasach mu³a lub inne czworonogie zwierzê i wszystko, co do ich utrzymania potrzebne, posiadaæ mog¹ tylko albo ³ajdacy, albo te¿ bardzo m¹drzy ludzie. Lecz temu dzielnemu marynarzowi przyda siê przewodnik, którego wynajdzie wan mój szwagier, ten oto Bernardino, karczmarz i alkad najpobo¿niejszej i najgoœcinniejszej z wiosek. I tak te¿ wypad³o zrobiæ, jak pisze w swym opowiadaniu Byrne. Pogadawszy jeszcze trochê, przyprowadzono wreszcie ch³opaka w podartym p³aszczu i w spodniach z koŸlej skóry. Angielski oficer poczêstowa³ ca³¹ wieœ i podczas gdy wieœniacy pili, wyruszy³ w drogê z Tomem Kubañczykiem; towarzyszy³ im przewodnik. Maleñki cz³owieczek w p³aszczu znikn¹³. Byrne odprowadzi³ marynarza do koñca wioski. Pragn¹³ go uczciwie wyprawiæ w drogê i by³by poszed³ z nim jeszcze dalej, lecz marynarz radzi³ mu wracaæ, aby ani chwili d³u¿ej nie zatrzymywaæ statku bez koniecznej potrzeby w pobli¿u wybrze¿a w taki niezachêcaj¹cy poranek. Gdy siê rozstawali, dzikie i pochmurne niebo zwisa³o nad ich g³owami, a kamieniste pola i krzewy stanowi³y ponure t³o ich po¿egnania. - Za cztery dni - takie by³y ostatnie s³owa Byrne'a - okrêt przyp³ynie i jeœli tylko pogoda pozwoli, ³ódŸ przybije do brzegu. Je¿eli nie bêdzie to mo¿liwe, musisz sobie radziæ na l¹dzie, jak bêdziesz móg³, dopóki po ciebie nie przyp³yniemy. - Dobrze. Niech tak bêdzie - odpar³ Tom i ruszy³ w drogê. Byrne widzia³ go, wchodz¹cego na w¹sk¹ œcie¿ynkê